Wielki biznes nawet dla małych inwestorów

Kapitał, który inwestują fundusze private equity, w tym także powstające w Polsce, pochodzi najczęściej od instytucji finansowych, firm lub bardzo bogatych osób. „Składka” zbierana na fundusz jest zwykle wysoka. A to oznacza, że ten sposób pomnażania pieniędzy nie jest dla wszystkich. Ale to się zmienia – głównie za sprawą giełdy.

Wielki biznes nawet dla małych inwestorów
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

20.01.2011 | aktual.: 20.01.2011 10:58

Amerykańscy inwestorzy od kilku lat mogą swobodnie kupować akcje największych funduszy private equity. W 2007 r. 4 mld USD pozyskał z oferty publicznej Blackstone. W 2009 r. na Euronext, a rok później na NYSE zadebiutował Kohlberg Kravis Roberts & Co. Pierwsza transakcja przypadła na szczyt popularności biznesu private equity, druga – na moment jego odrodzenia po kryzysie finansowym, który szczególnie mocno dał się we znaki w 2008 r. Oprócz Blackstone i KKR inwestorzy amerykańscy wybierać mogą pomiędzy kilkudziesięcioma innymi funduszami, których akcje lub certyfikaty notowane są na giełdach.

Koniec elitarności

Przed debiutem dostęp do elitarnego i, wydawałoby się, tajemniczego biznesu fuzji i przejęć miały nieliczne osoby. Blackstone informował w swoim prospekcie, że 9 proc. jego aktywów pochodziło z wpłat osób indywidualnych. Byli to jednak zamożni inwestorzy, którzy godzili się zamrozić pieniądze na kilka lat. Obecnie każdy może kupić akcje giganta po około 16 USD za sztukę. W ten sposób każdy może też uczestniczyć w zyskach (bądź stratach) z tytułu realizowanych przez niego inwestycji.

Jak to wygląda na polskim rynku? Na razie dominuje chyba model, który przeważał dawniej na świecie: private equity to biznes dla wybranych. Inwestują tu fundusze zagraniczne, czyli tworzone z kapitału wnoszonego przez zagraniczne instytucje finansowe lub bardzo bogate osoby, które chcą lub godzą się na to, by ich pieniądze pracowały właśnie w naszym kraju lub w naszym regionie Europy. Są też krajowe fundusze, często mniejsze lub mniej znane, które zazwyczaj powstają w podobny sposób – czyli też nie są dla wszystkich. Ale im większy ruch w tym biznesie, tym szybsze zachodzą w nim zmiany.

W formie funduszy...

Enterprise Investors, Innova Capital, MidEuropa Partners, Advent International – to tylko niektórzy z dużych międzynarodowych graczy private equity, obecnych w Polsce i naszym regionie. Inwestują w duże przedsiębiorstwa, nawet kilkaset milionów euro jednorazowo (często wspierają się kredytem bankowym). Obok funkcjonuje szereg średnich i mniejszych „typowych” funduszy private equity.

Od pewnego czasu można zaobserwować, że przybywa polskich firm, które chcą się zajmować działalnością tego typu. Część z nich uznała, że należy zerwać z „elitarnością”, a współpraca z szerokim gronem inwestorów, w tym także drobnych, ma poważne zalety – przede wszystkim zapewnia dostęp do większej ilości kapitału. Zwłaszcza że wielu inwestorom, także małym, inwestycje typu private equity mogą przypaść do gustu.

W takim wypadku rozwiązaniem okazało się tworzenie klasycznych funduszy inwestycyjnych (zarządzanych przez TFI)
, ale zorientowanych na lokaty typu private equity, i oferowanie ich certyfikatów wszystkim zainteresowanym oraz wprowadzanie ich do obrotu na giełdzie. Na taki ruch pierwsze fundusze private equity zdecydowały się w 2007 r. Były to: Secus Asset Management (z Secus I FIZ) oraz Investors TFI (uruchamiając Investor LBO FIZ, obecnie Investor Private Equity FIZ). Pierwszy zebrał od klientów około 32 mln zł, drugi – około 33 mln zł. W obu przypadkach cena emisyjna wynosiła 1 tys. zł., a więc były to inwestycje dostępne dla szerszego grona zainteresowanych. Investors PE FIZ szykuje kolejną publiczną emisję certyfikatów.

– Inwestycje private equity były do tej pory uważane za kategorię elitarną, dostępną tylko inwestorom instytucjonalnym. Tymczasem rolą funduszy inwestycyjnych jest właśnie zmniejszanie elitarności poszczególnych kategorii lokat – uważa Michał Meller, członek zarządu Domu Inwestycyjnego Investors (zarządzającego funduszem Investor Private Equity FIZ).

W charakterze funduszu private equity działają też inne FIZ, przykładowo Satus Venture Capital FIZ, które jednak nie sprzedawały certyfikatów w ofertach publicznych i nie wprowadzały ich na giełdę, co utrudnia obrót nimi, gdyby ktoś nie chciał czekać do momentu ich umorzenia i wolał je sprzedać wcześniej.

...lub spółek

Fundusze private equity działają na naszym rynku także w formie spółek, których udziałowcami lub akcjonariuszami są ci, którzy chcą finansować inwestycje w inne przedsiębiorstwa. Niektóre z tych spółek-funduszy trafiają na giełdę, ale stosunkowo rzadko. Z prawdziwym wysypem małych, a nawet malutkich funduszy private equity/venture capital mamy do czynienia na NewConnect, alternatywnym rynku GPW (przeznaczonym z zasady dla małych firm, o podwyższonym ryzyku inwestycyjnym). Z natury rzeczy ich portfele są pod względem wielkości aktywów dosyć skromne, a zainteresowania inwestycyjne ogniskują się wokół przedsiębiorstw, które są lub mają być wprowadzone na tzw. małą giełdę. W tym gronie wymienić można chociażby Black Pearl Capital (związany z domem maklerskim WDM koncentrującym się na działalności na NewConnect), Taxus Fund (związany z DFP Doradztwo Finansowe), Venture Incubator Macieja Jarzębowskiego (twórcy portalu Bankier.pl) czy NovaInvest zarządzaną przez byłego wiceprezesa Orlenu Andrzeja Macenowicza.

Z kolei na GPW notowane są m.in. akcje MCI Management – jednego z pierwszych rodzimych funduszy inwestujących w inne spółki (z branży nowych technologii). Wybiera się tam także nowo powstały Supernova IDM Fund, który na razie zarządza aktywami spółek niefinansowych z portfela Domu Maklerskiego IDMSA. W każdym z tych przypadków akcjonariusze pośrednio stają się także beneficjentami dobrych i ofiarami złych decyzji zarządzających.

Do wejścia na rynek publiczny nie kwapią się jednak najwięksi gracze. Ci tworzą często ogromne portfele zasilane przez wielkie instytucje i bardzo zamożnych inwestorów indywidualnych.

– Nie spodziewałbym się gwałtownego wysypu funduszy private equity na polskiej giełdzie – komentuje Zbigniew Rekusz z MidEuropa Partners. – Jest to zbyt płytki rynek dla dużych graczy. Na świecie też nie ma zbyt wielu przykładów funduszy private equity notowanych na giełdzie. Choć nie wykluczam pojawienia się jednego, może dwóch, średnich funduszy, które będą w stanie zebrać od giełdowych inwestorów 100–200 mln zł – mówi. Zdaniem części branży notowania funduszy rodzą problemy z wyceną. – Kupujemy spółki typu start-up lub we wczesnej fazie rozwoju, co praktycznie oznacza, że początkowo inwestujemy głównie „w stratę”. Wartość tych spółek znajduje odzwierciedlenie w wynikach finansowych ze znacznym opóźnieniem. W związku z tym wycena aktywów funduszu w pierwszych latach jego powstania narażona byłaby na znaczne, niekorzystne wahania – tłumaczy Krzysztof Bełech, prezes Satus TFI. Jego zdaniem zdecydowanie lepszym rozwiązaniem jest wprowadzanie do publicznego obrotu poszczególnych spółek portfelowych lub
ewentualnie całego funduszu, ale dopiero kilka lat od jego powstania. W tym roku Satus wprowadzi na NewConnect kilka firm z portfela.

Giełda to płynność, choć czasem mała

Bez względu na formę, w jakiej działa fundusz (choć i ona ma znaczenie – inny jest status akcjonariusza w spółce, a inny właściciela certyfikatu, różne jest też z tego względu ryzyko inwestycyjne), zwykle ma on kilkuletni horyzont inwestycyjny. Jednak dla wielu inwestorów istotna może być możliwość swobodnego i wcześniejszego wyjścia z funduszu. A tę zapewnia tylko jego notowanie na giełdzie. Choć w praktyce i z tym mogą być kłopoty, zwłaszcza gdy brak sprzedających lub kupujących – a więc nie ma dostatecznej płynności.

Na razie wolumen obrotu certyfikatami Investor Private Equity FIZ nie jest duży – sięga kilkudziesięciu sztuk na sesję (choć istotnie wzrósł pod koniec zeszłego roku, gdy fundusz zamknął dwie inwestycje i zgodnie ze statutem poinformował, że pieniądze przeznaczy na umorzenie certyfikatów). W przypadku Secus I FIZ wolumen to zwykle kilka sztuk na sesję. Zarządzający zdają sobie sprawę, że w takiej sytuacji trudno o właściwą wycenę i realną możliwość wyjścia z inwestycji przez giełdę.

– Notowanie ma sens, gdy fundusz liczy setki czy nawet tysiące inwestorów. W naszym przypadku kwartalnie nie więcej niż kilku inwestorów chce sprzedać certyfikaty, jednocześnie są chętni, by je kupić, więc transakcje realizujemy wewnętrznie, nie jest do tego potrzebny rynek. Ale w przyszłości nie wykluczam wprowadzenia certyfikatów na giełdę – zwraca uwagę Konrad Łapiński, zarządzający funduszem Total FIZ, który realizuje strategię m.in. funduszu private equity. Fundusz liczy ok. 200 mln zł aktywów i ponad 100 inwestorów.

Czy to się opłaca?

Upublicznienie funduszu to także więcej obowiązków informacyjnych dla zarządzającej nim firmy. – Gdy fundusz jest w pełni prywatny, nie trzeba się z rynkiem dzielić informacjami. To podtrzymuje „elitarność” tego przedsięwzięcia – mówi Marcin Hejka, wiceprezes Polskiego Stowarzyszenia Inwestorów Kapitałowych i dyrektor zarządzający w funduszu Intel Capital, nadzorujący działalność m.in. w Europie Środkowo-Wschodniej. Co prawda za mniej więcej dwa lata wejdą w życie nowe unijne regulacje, które dodadzą obowiązków informacyjnych prywatnym funduszom private equity, jednak i tak dzisiaj wydaje się, że będzie ich mniej niż w przypadku funduszy notowanych. Część ekspertów podkreśla jednak, że nawet światowi giganci branży, mimo oferty publicznej i giełdowego debiutu, nie utracili możliwości utrzymywania planowanych transakcji w tajemnicy, a to jest kluczowe.

Z kolei przedstawiciele Domu Inwestycyjnego Investors przekonują, że wysiłki związane z ofertą publiczną warto ponieść. – Celem wprowadzenia certyfikatów do obrotu na GPW jest zapewnienie ich płynności. Koszt finansowy i związany z większymi obowiązkami informacyjnymi ponosi się, by poszerzyć grono potencjalnych inwestorów. W analogiczny sposób postępują spółki, wprowadzając swoje akcje na GPW. W obu wypadkach koszt równoważony jest korzyściami związanymi z większym zainteresowaniem inwestorów – mówi Michał Meller.

Dobre perspektywy rynku

Inwestycje private equity będą się cieszyć na naszym rynku coraz większą popularnością – twierdzą eksperci. Z jednej strony będzie do nas płynął kapitał zagraniczny, ponieważ zagraniczni inwestorzy dostrzegają potencjał, jaki drzemie w naszej gospodarce i naszych przedsiębiorstwach, z drugiej – będzie się rozwijał krajowy segment private equity. Z tych samych powodów. Rośnie bowiem liczba instytucji i osób, chcących lokować kapitał w przedsiębiorstwach, które mogą się rozwinąć, a właścicielom zapewnić wysokie stopy zwrotu.

Polska w ostatnich latach należy do najchętniej wybieranych rynków w naszym regionie. Brakuje jeszcze statystyk za 2010 r., jednak na przykład Jacek Siwicki, prezes Enterprise Investors, szacuje, że inwestycje private equity w naszym kraju mogły sięgnąć miliarda euro (jeśli brać pod uwagę inwestycje Penta Investments, przejęcie Ruchu przez Lurena Investmenst i finalizację transakcji przejęcia WSiP przez Advent). W 2009 r. było to niespełna 300 mln euro, a w 2008 r. ponad 600 mln euro.

– Kryzys na rynkach finansowych odbił się na inwestycjach funduszy private equity, jednak w Polsce w znacznie mniejszym stopniu niż w wielu innych krajach – komentuje Marcin Hejka.

– Polski rynek jest postrzegany jako atrakcyjny głównie ze względu na stabilną sytuację makroekonomiczną, dobre perspektywy rozwoju oraz duży i chłonny rynek wewnętrzny. Przeszkodą dla inwestycji funduszy mogą być jednak wysokie wyceny spółek i często wygórowane oczekiwania sprzedających – uzupełnia Zbigniew Rekusz, wiceprezes PSIK oraz partner i szef warszawskiego biura MidEuropa Partners.

finansegpwprivate equity
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)