Wyślizgani na odśnieżaniu dachów

Robotnicy odśnieżający dachy bez zabezpieczeń czują się oszukani. Kilkudziesięciu łodzian, którzy bez żadnych zabezpieczeń i przeszkolenia odśnieżali dachy w Łodzi, Warszawie, Wrocławiu i Włocławku, okupowało w sobotę siedzibę firmy przy ul. Kuźnickiej, gdzie ich zatrudniono. Twierdzą, że nie otrzymali całego obiecanego wynagrodzenia, a umowę o dzieło kazano im podpisać dopiero przy odbiorze pieniędzy.

Wyślizgani na odśnieżaniu dachów

06.02.2006 | aktual.: 06.02.2006 08:18

Od godziny 9 zdenerwowani robotnicy czekali na obiecane pieniądze. Gdy okazało się, że kasa wypłaca mniej niż oczekiwali, zrobiło się zamieszanie. Pracownicy spółki wezwali ochronę.

- Kilka dni temu zgłosiliśmy się w odpowiedzi na ogłoszenie tej firmy, która poszukiwała ludzi do odśnieżania dachów - mówi Jacek Palimąka, łódzki bezrobotny, który przez dwa dni zrzucał śnieg z dachu Tesco w Warszawie. - Umowa była ustna. Nikt nie dawał nam żadnych papierów do podpisu. Wpisywali tylko w zeszyt nazwisko i miasto, do którego trzeba pojechać. Zrobili nas w konia: zamiast 6,50 zł za godzinę płacą po 5,00 zł. Liczyłem na 84,50 zł dniówki, a dostałem tylko 49 zł. Jeśli każdego z nas tak oszukali, to zarobili dodatkowe kilka tysięcy złotych. Dopiero, gdy odbierałem pieniądze, dali mi do podpisu umowę o dzieło. Było tam tylko moje imię i nazwisko. Nie wpisano przy nim ani liczby dni, ani kwoty, jaką zarobiłem - dodaje.

Tadeusz Pawlikowski pracował na dachach we Wrocławiu i Warszawie. Za pięć dni pracy po 13 godzin dostał 210 złotych.

Kamil Janiszewski odśnieżał Tesco w Łodzi. Opowiada: - Pękała ściana, a na dachu było 20 osób. W każdej chwili mogło dojść do tragedii. Liny były jedynie do... wciągania łopat na dach.

- Codziennie wyjeżdżaliśmy z Łodzi do Warszawy autobusem. Zbiórka była o godzinie 6.00, a powrót o 19.00 - mówi Paweł Michalski. - Dostaliśmy szufle do roboty. Nie było dla nas żadnych kasków ani lin. Szkolenie bhp miało być dopiero po wypłacie...

O profesjonalizmie firmy, która zatrudniła łódzkich bezrobotnych niech świadczy fakt, że w sobotę z dachu jej siedziby zwisały kilkudziesięciocentymetrowe sople, a wejście dla niepełnosprawnych było zablokowane górą lodu.

W sobotę i niedzielę próbowaliśmy skontaktować się z kierownictwem firmy. Za każdym razem twierdzono, że szef będzie dopiero w poniedziałek lub środę.

Wczoraj wieczorem skontaktował się z nami wiceprezes firmy. Zaprzeczył wszystkiemu, co mówili pracownicy, ale nie zgodził się na zacytowanie swej wypowiedzi. Na koniec zagroził nam sądem.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)