Zapał byków został przygaszony
Inwestorzy ochłonęli dziś po poniedziałkowych emocjach. Podaż jednak nie była
w stanie wykorzystać słabości byków i zdobyć wyraźnej przewagi. Widoczne było oczekiwanie na dane zza oceanu, ale ich pojawienie się niewiele wyjaśniło.
17.11.2009 17:21
Produkcja przemysłowa, rosnąca zaledwie o 0,1 proc., zawiodła, ale pozytywnie zaskoczył sporo wyższy niż oczekiwano napływ kapitału do Stanów Zjednoczonych. Bilans wyszedł niemal na zero, a amerykańscy inwestorzy na początku sesji nie tryskali optymizmem. Nie mogli się zdecydować na wyraźną reakcję i trzymali resztę świata w napięciu.
Polska GPW
Kontynuacja poniedziałkowych wzrostów dziś u nas nie nastąpiła. Ale patrząc na nastroje panujące na świecie, trudno się jej było spodziewać. Na tym tle nasz rynek i tak nie wyglądał najgorzej. Główne indeksy zaczęły dzień w okolicach wczorajszego zamknięcia, a wskaźniki małych i średnich spółek rosły o około 0,2 proc. Próby niedźwiedzi sprowadzenia WIG20 bardziej wyraźnie poniżej kreski były skutecznie odpierane i indeks „nie był w stanie” stracić więcej niż 0,5 proc. Początkowo do dołu ciągnęły go akcje Telekomunikacji Polskiej, zniżkujące o 1,5 proc. i PKO, tracące 0,8 proc. W ciągu dnia inwestorzy zmienili zdanie o naszym największym operatorze, którego papiery zyskiwały 0,8 proc. Zwiększyli jednak swą niechęć do walorów PKO, przeceniając je o 1,5 proc.
Do 0,5 proc. stopniały początkowe 2 proc. wzrosty akcji BZ WBK. I na takich roszadach, utrzymujących indeks we względnej stabilizacji, upłynął cały dzień.
Na końcowym fixingu mieliśmy do czynienia z podciągnięciem indeksów w górę. Jak pokazuje doświadczenie, takie zabawy często kończą się niebyt dobrze. Ostatecznie WIG20 stracił 0,1 proc., indeks szerokiego rynku 0,15 proc., a wskaźnik średnich spółek 0,4 proc. sWIG 80 zwiększył swoją wartość o 0,4 proc. Obroty wyniosły 1,38 mld zł i były wyraźnie niższe nie w trakcie ostatnich sesji.
Giełdy zagraniczne
Wczoraj inwestorzy na Wall Street nie przejmowali się zbytnio nie najlepszymi informacjami dotyczącymi gospodarki. Podobnie jak w piątek. S&P500 i Nasdaq ustanowiły nowe rekordy obecnej fali wzrostowej. Dow Jones zrobił to już wcześniej. Wzrosty były pokaźne. Średnia przemysłowa zwiększyła swoją wartość o 136 punktów, czyli o 1,33 proc. S&P500 wzrósł o 1,45 proc., wyraźnie wznosząc się ponad 1100 punktów, czyli ponad poziom, z którym wielokrotnie wcześniej nie mógł sobie poradzić. "Transportowy" Dow Jones skoczył o prawie 2,2 proc. Rynek wygląda prawie jak w hossie. Jedyna szansa niedźwiedzi to ewentualne kolejne złe dane makroekonomiczne. Ale czy to wystarczy, by powstrzymać byki? Wydaje się, że bardzo prawdopodobny jest w najbliższych dniach jakiś ruch powrotny, tym razem od góry, który "sprawdzi" poziom 1100 punktów.
Na giełdach azjatyckich dziś przeważały spadki, choć ich skala nie była zbyt duża. Ich liderem był Tajwan, gdzie zniżka sięgała niemal 0,8 proc. To korekta wczorajszej mocnej zwyżki. Inwestorzy w Japonii nie potrafili cieszyć się ze wzrostu PKB o 4,8 proc., którego Amerykanie mogą im tylko zazdrościć. Dziś Nikkei zniżkował o 0,63 proc. Swoją ścieżką konsekwentnie podąża giełda chińska. Shanghai B-Share zdobył kolejne 2,7 proc. Wykres tego indeksu wygląda niezwykle imponująco.
Azjatyckie nastroje udzieliły się także parkietom w naszej części świata. W Paryżu, Frankfurcie i Londynie dzień zaczął się od spadków o 0,2-0,4 proc. i tak już zostało niemal do końca dnia. Żadnego wrażenia nie wywarła na inwestorach informacja o nieoczekiwanej nadwyżce w bilansie handlowym strefy euro, wynoszącej aż 3,7 mld euro, podczas gdy spodziewano się niemal miliardowego deficytu.
W naszym regionie radykalna zmiana atmosfery. Po wczorajszej małej euforii dziś nie ma śladu. Apetyt globalnych inwestorów na ryzyko nie okazał się zbyt wielki i szybko został zaspokojony. W Bukareszcie wczoraj 2:0 dla byków, dziś tyle samo dla niedźwiedzi. Z małą nawiązką. Napędzany mocno surowcową hossą moskiewski RTS, po dzisiejszej korekcie na tym rynku, oddał sporą część poniedziałkowej zwyżki. Stracił 0,8 proc.
Tuż po godzinie 16.00 indeks w Londynie tracił 0,7 proc., paryski CAC40 zniżkował o 0,6 proc., a DAX o 0,3 proc.
Waluty
Na światowym rynku walutowym robi się coraz ciekawiej, choć i do tej pory na nudę nie można było narzekać. Wczoraj wpadł on w konwulsje po wypowiedzi szefa Fed Bena Bernankego, który oświadczył, że jest gotów zapewnić dolarowi silną i stabilną pozycję. Pokrzepiony tym dolar „sam z siebie” gwałtownie się umocnił. Ale po krótkim namyśle, gdy zorientował się, że Fed jest wobec niego bezradny, znów odbił w okolice 1,5 dolara za euro. Te nerwowe ruchy były zresztą zupełnie niepotrzebne, bo przecież chwilę wcześniej Bernanke zapewnił, że stopy procentowe pozostaną niskie. Czym więc miałby wzmocnić i ustabilizować dolara? Chyba nie planuje interwencyjnego skupowania dolarów na rynku walutowym? W efekcie tego zamieszania poniedziałek zakończył się „kompromisem” na poziomie 1,4966 dolara za euro. Dziś rano mieliśmy kolejną lekcję nowej ekonomii, wyłożoną na przykładzie praktycznym. Informacja o sporej nadwyżce handlowej w strefie euro, w myśl klasycznych kanonów, powinna spowodować umocnienie się wspólnej waluty.
Tymczasem w południe amerykańska waluta umocniła się do 1,489 dolara za euro. Powód? Gorsze nastroje na giełdach. Chyba bardzo niewiele brakuje do radykalnej zmiany poglądu, że to giełda jest barometrem sytuacji w gospodarce. I do odwrócenia „akcentów”. Próby wprowadzania nowej ekonomii w czasie internetowej hossy trwały zbyt krótko, by powstały nowe podręczniki. Może tym razem się ich doczekamy.
Póki co, nasza waluta zachowywała się dziś klasycznie, czyli traciła na wartości w ślad za nabierającym mocy dolarem. Rano „zielonego” można było kupić za 2,72 zł, w południe już po 2,75 zł. Euro zdrożało z 4,07 do 4,1 zł. Tylko frank trzymał się dość stabilnie w okolicach 2,7-2,72 zł. Sytuacja powinna się zmienić, bo frank będzie się nam mylił z dolarem. Właściwie ta zbieżność notowań na naszym rynku też trąci klasyką starej ekonomii i zaśniedziałej rynkowej logiki. Skoro bowiem na międzynarodowym rynku jednego dolara wymienia się na jednego franka, to i my powinniśmy płacić tyle samo za jedną, co za drugą walutę.
Podsumowanie
Po wczorajszej euforii nie zostało dziś zbyt wiele. Na razie trudno przesądzić, czy to tylko przystanek, czy oznaka słabości byków. Wydaje się, że nie powiedziały one jeszcze ostatniego słowa. Ale brak kontynuacji odważnych posunięć z piątku i poniedziałku najlepszego wrażenia nie robi. Choć wszyscy patrzą w górę, sytuacja jest daleka od wyjaśnienia i nie jest wykluczone, że wkrótce inwestorzy znów przypomną sobie takie pojęcia jak korekta czy podwójny szczyt. Kalendarz sprzyja bykom. Ale sam kalendarz to za mało.
Roman Przasnyski
główny analityk Gold Finance
| Powyższy tekst jest wyrazem osobistych opinii i poglądów autora i nie powinien być traktowany jako rekomendacja do podejmowania jakichkolwiek decyzji związanych z opisywaną tematyką. Jakiekolwiek decyzje podjęte na podstawie powyższego tekstu podejmowane są na własną odpowiedzialność. |
| --- |