Zarabiają 200 razy więcej niż pracownicy

Tylko 4 na 10 polskich robotników twierdzi, że jest w stanie utrzymać rodzinę

Zarabiają 200 razy więcej niż pracownicy

31.08.2010 | aktual.: 31.08.2010 16:02

Obraz
© (fot. Jupiterimages)

Tylko 4 na 10 polskich robotników twierdzi, że jest w stanie utrzymać rodzinę. Prezesi zarabiają nawet 200 razy tyle co zwykli pracownicy. Potrzeba wielu lat, by w pensjach dogonić starą Unię.

W 1989 roku skończył się w Polsce socjalizm, a zaczął – wraz z demokracją – wolny rynek. Wtedy wierzyliśmy, że liberalizm gospodarczy uda się pogodzić z ideą solidarności. Nadzieje były wielkie, a jaka jest rzeczywistość?

U prywaciarza jest gorzej

W 2005 r. jedynie 6,5 proc. Polaków chciałoby pracować w firmach prywatnych, większość z nas zdecydowanie wolała przedsiębiorstwa państwowe (41 proc.) i własną działalność gospodarczą (38 proc.). Takie wyniki przyniosło badanie „Świadomość ekonomiczna społeczeństwa i wizerunek biznesu”, przeprowadzone przez Instytut Spraw Publicznych. Niepłacenie za nadgodziny, zmuszanie do pracy ponad siły, opóźnianie wypłaty wynagrodzeń – o to mieliśmy największe pretensje do „prywaciarzy”. Zarzucaliśmy im także niedocenienie roli stosunków międzyludzkich i zbyt szybkie bogacenie się.

Ale ostatnie lata prosperity wszystko zmieniły. Dotknięte problemami kadrowymi firmy przedstawiały się jako przyjazne pracownikom. Podnosiły pensje, potencjalnych kandydatów kusiły opieką medyczną. Deklarowały, że postępują etycznie i odpowiedzialnie. Że ich największym kapitałem jest człowiek. Już prawie im uwierzyliśmy. Jednak kryzys pokazał, że był to tylko PR. Znowu rośnie liczba pozwów trafiających do sądów pracy. Wysyłają je głównie pracownicy zwalniani.

Dzisiaj znowu państwowy pracodawca jest lepszy. Bo zapewnia lepsze traktowanie, względną stabilność zatrudnienia, a nawet wyższe zarobki. Pracownicy sektora publicznego zarabiają już o 1250 złotych więcej niż zatrudnieni u prywaciarzy – wynika z danych GUS. Pensje w budżetówce rosną dwa razy szybciej niż w przedsiębiorstwach prywatnych. *Menedżerowie poczuli władzę *

Pracodawcy i pracownicy, zwierzchnicy i podwładni nigdy nie żyli w Polsce w przyjaźni. Nie zmieniły tego również przemiany 1989 r. Dystans do władzy się nie zmniejszył. Nadal istnieją dwie często boczące się grupy – jacyś „my” i jacyś „oni”.

Aż dwie trzecie pracowników irytuje zachowanie szefa – wynika z badania firmy Synovate. Co piąty ankietowany uważa, że jego menedżer traktuje ludzi z góry. Co dziesiąty narzeka, że bywa on niesympatyczny. 7 proc. podwładnych drażni to, że przełożony krzyczy, ma zmienne nastroje, humory i jest wybuchowy. Dałoby się to jeszcze jakoś znieść, gdyby kadra zarządzająca sama wymagała od siebie więcej. Ale nie, nawet pod względem merytorycznym dużo jej można zarzucić. Co siódmy ankietowany dostrzega niekompetencję swoich pryncypałów. 4 proc. nazywa ich wprost głupkami.

Sondaż został zrealizowany w połowie ubiegłym roku, a więc w czasie, gdy w mediach zaczęły się dopiero pojawiać pierwsze informacje o kryzysie. Dzisiaj, po dużej fali redukcji zatrudnienia, management krytykowany jest dużo ostrzej. Bo szefowie po prostu nie umieją zwalniać z klasą. Niektórzy znowu poczuli się ważni, silni, bezkarni. Nadużywają swoich uprawnień i łamią kodeks pracy.

Rozwarstwienie coraz większe

Mamy w kraju kilka procent bogaczy, a reszta społeczeństwa ledwo łączy koniec z końcem. Najlepiej powodzi się prezesom i członkom kadry kierowniczej firm. Dysproporcja między jej zarobkami a poborami specjalistów sięga prawie 75 proc. Aż 9 na 10 przedstawicieli top managamentu twierdzi, że bez problemu potrafi utrzymać swoją rodzinę (według ubiegłorocznego badania CBOS). Podobnie myśli o sobie tylko 40 proc. robotników. Jeszcze przed kryzysem niemal połowa fachowców deklarowała chęć wyjazdu do pracy za granicę z powodu fatalnych zarobków.

W wielu zachodnich firmach przyjmuje się, że poziom wynagrodzeń menedżerów nie powinien przekraczać 6-8-krotności przeciętnej pensji w przedsiębiorstwie. W Polsce członkowie zarządów największych spółek giełdowych dostają miesięcznie pobory przekraczające 222 płace minimalne.

Europejczycy drugiej kategorii

Płaca minimalna w Luksemburgu wynosi 1610 euro, w Irlandii – 1420, w Wielkiej Brytanii – 1148. A w Polsce? Jest to tylko… 334 euro! Przeciętne zarobki w starej Unii są o 130 do 280 proc. wyższe niż nasze płace na porównywalnych stanowiskach. Niestety, jeszcze przez kilkadziesiąt lat nie dogonimy wskaźników wynagrodzeń z zachodniej Europy. Ale czy można się dziwić, że tak nędznie zarabiamy? Mamy najbiedniejszą gospodarką wśród państw, które w 2004 r. wraz z nami dołączyły do dawnej Piętnastki. A w całej Unii Europejskiej uboższe są tylko Rumunia i Bułgaria. W 2007 r. wielkość produkcji przypadająca na mieszkańca Polski stanowiła około 49 proc. średniego PKB per capita w UE.

Byłoby może lepiej, gdyby kiepskie prawo i biurokracja nie krępowały rodzimej przedsiębiorczości (polscy pracodawcy wyciskają z ludzi ostatnie poty, ale sami – trzeba to uczciwie przyznać – też lekko nie mają). Pod względem łatwości prowadzenia działalności gospodarczej Polska znalazła się w na dalekim 76. miejscu wśród 181 krajów świata, według rankingu Doing Business (2009, 2008). W UE niżej uplasowała się tylko Grecja, a wszystkie nowe państwa członkowskie okazały się od nas lepsze.

Kamil Mędrak

robotnikpracownikwynagrodzenia
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (324)