Żegnaj Polsko, może kiedyś wrócimy© PAP | Darek Delmanowicz

Żegnaj Polsko, może kiedyś wrócimy

Konrad Bagiński
27 marca 2020

Byli siłą napędzająca polską gospodarkę. Chwytali się roboty, której Polacy nie chcieli. Teraz z dnia na dzień wielu Ukraińców trafiło na bruk. Wyjeżdżają do domów, bo boją się kosztów życia i ewentualnego leczenia. Państwo żyjące z ich pracy nie powiedziało: zostańcie.

Nie tak powinniśmy żegnać obcokrajowców. Tym bardziej naszych sąsiadów, którzy w dużej części wiązali z Polską swoją przyszłość.

Tymczasem około 2 tysięcy obywateli Ukrainy (powyższe zdjęcie fotoreporter PAP Darek Delmanowicz wykonał w piątek 27 marca 2020 roku) zostało zgromadzonych kilometr przed drogowym polsko-ukraińskim przejściem granicznym w Korczowej.

Ich masowy powrót to po części efekt bardzo niefortunnie sformułowanej zapowiedzi prezydenta Wołodymyra Zełenskiego o zamknięciu granic. Mogła ona zostać - i została - błędnie zrozumiana jako zapowiedź niewpuszczania nawet własnych obywateli do kraju

Ukraińcy - w odstępach czasowych - są po kilkanaście osób przepuszczani w stronę przejścia i przekraczają je pojazdami podstawianymi tam przez swoich rodaków.

Gdzie zasadny bezpieczeństwa związane z koronawirusem? Gdzie humanitaryzm? To ten obraz, a nie zwolnienia z pracy, zapadnie w pamięć nie tylko na Ukrainie.

KORONAWIRUS => Informacje po ukraińsku >KLIKNIJ<

Ludzie na "elastycznych" etatach

W Polsce żyje i pracuje prawdopodobnie ok. 1,2 mln Ukraińców. To liczba oczywiście orientacyjna, która ustawicznie się zmienia. Jedni przyjeżdżają, inni wyjeżdżają. Polscy pracodawcy ich cenią: są sumienni, pracują uczciwie, nie są wybredni, jeśli chodzi o pensje. Ukrainiec jest po prostu bardziej opłacalny od Polaka.

Teraz – w obliczu pandemii koronawirusa – to Ukraińcy są również najbardziej poszkodowani.

Większość obcokrajowców ze Wschodu pracuje na "elastycznych" formach zatrudnienia. Pracę dają im często agencje pracy, sporo firm zatrudnia ich bezpośrednio. W ciągu ostatnich kilkunastu dni wszystko się załamało, a budowane latami relacje legły w gruzach. Mimo wszystko Ukraińcy w Polsce – paradoksalnie – nie narzekają.

Obraz
© PAP | Darek Delmanowicz

- Nie widzę jakiegoś podwójnego standardu w traktowaniu pracowników. Pracodawcy nie patrzą czy to Ukrainiec, czy nie, wylatują wszyscy na umowach zlecenie. Takie umowy to codzienność w branży gastronomicznej, hotelach, turystyce - to w sumie logiczne, nikt się nie boczy - mówi w rozmowie z WP Oleksandr Bondar. To administrator jednej z większych grup na Facebooku zrzeszającej wrocławskich Ukraińców.

- No ale tak się składa, że większość tak zatrudnionych to obcokrajowcy. Więc fakt Ukraińcy masowo tracą pracę. Większość uczestników naszej grupy nie odczuło jeszcze kryzysu, część pracuje trochę mniej albo pracuje z domu (home work) – zaznacza Bondar.

Jego zdaniem fala zwolnień najbardziej uderza w ludzi, które pracowali wahadłowo w trybie bezwizowym, na "śmieciowych" umowach albo przez agencje pracy tymczasowej.
- I tutaj nie chodzi o narodowość, a tylko o rynek pracy i konkurencję na nim. Niestety, tak on teraz wygląda. Dużo zwolnionych dostało sygnał od pracodawców, że po kryzysie chętnie ich zatrudnią z powrotem – podkreśla Bondar.

Obraz
© Archiwum prywatne | .

- Najważniejsza różnica pomiędzy pracownikiem Polakiem a Ukraińcem jest taka, że po zwolnieniu Ukrainiec (jak i każdy obcokrajowiec w Polsce), po utracie pracy, traci podstawę do legalnego pobytu. Musi załatwić nową pracę w ciągu miesiąca i dużo papierów w urzędzie pracy oraz urzędzie wojewódzkim. Byłoby cudem, gdyby w obecnej sytuacji im się to udało – mówi nam Bondar.

Kto musi wrócić?

Podobne problemy nie dotykają tylko "naszych" obcokrajowców, ale i Polaków za granicą. Nagle okazało się, że dziesiątki tysięcy ludzi pracujących poza granicami swoich rodzinnych krajów chcą wrócić do ojczyzn. Ale czy powinni? Czym innym jest ściąganie do domu turystów, którzy utknęli za granicą, czym innym organizowanie powrotów osób, które na obczyźnie pracują.

Część ludzi faktycznie musi wrócić. Chodzi o tych, którzy nie mają za co żyć albo muszą opiekować się rodziną.

- To prawda, ale mamy tak naprawdę stosunkowo wąską grupę ludzi, którzy faktycznie muszą wyjechać z własnej woli. Chodzi na przykład o tych, których nie stać na utrzymanie w momencie, gdy nie zarabiają albo o tych, którzy muszą zająć się rodziną w kraju. Niestety mamy sporą grupę osób, która została troszkę opuszczona i źle zagospodarowana przez władze. I to zarówno władze Polski, jak i Ukrainy. Odpowiedzialność ponoszą po równo obie strony – mówi WP Bartłomiej Potocki, prawnik Fundacji Ukraina.

Obraz
© Archiwum prywatne | .

Jego zdaniem Polska nie powiedziała wyraźnie, że Ukraińcy mogą zostać i nic im nie grozi, że w przypadku choroby będą leczeni tak, jak Polacy. Problem polega na tym, że Polska nie powiedziała tego też swoim obywatelom. Co prawda NFZ zapowiada, że wszystkie przypadki COVID-19 będą leczone za darmo, ale na piśmie tego nie ma.

Nie wiadomo, czy NFZ naprawdę będzie refundował przypadki leczenia choroby zwanej COVID-19, a wywoływanej przez wirusa SARS-CoV-2. NFZ nie odpowiedział na nasze pytania dotyczące odpowiednich zarządzeń – tak naprawdę bazujemy więc jedynie na medialnym zapewnieniu, że tak będzie.

Nie wiadomo też, co z chorobami współwystępującymi. Jak wszyscy już wiedzą, koronawirus jest najbardziej niebezpieczny dla osób o obniżonej odporności. Jeśli ktoś ciężko choruje, jest szczególnie narażony. Jak w takim razie szpital będzie leczył chorego np. z cukrzycą? Da mu leki na COVID-19, ale na cukrzycę już nie? To pytanie może brzmieć absurdalnie, ale jest jak najbardziej zasadne. To szpital wydaje pieniądze na leczenie pacjenta, zaś Narodowy Fundusz Zdrowia zwraca sumy określone w swoich zarządzeniach.

- Polska nie powiedziała jasno i wyraźnie, że przebywający w naszym kraju legalnie, w przypadku podejrzenia zarażenia wirusem będzie miał darmowe leczenie - niezależnie od tego, czy odprowadza składki na ubezpieczenie czy nie – zwraca uwagę Potocki.

Dodaje, że cudzoziemcy często boją się tego, że – jeśli zostaną zarażeni – będą musieli ponosić koszty leczenia.

Obraz
© East News | BARTOSZ KRUPA

– Wiemy, że tak być nie powinno i władze o tym mówią. Ale to nie wybrzmiało dostatecznie głośno. My sami dzwoniliśmy do Ministerstwa Zdrowia, Zakładu Ubezpieczeń Społecznych czy Narodowego Funduszu Zdrowia. "Troszczymy się o wszystkich mieszkańców" – mówią urzędnicy, ale nikt nie zadbał o umocowanie tego w przepisach – przypomina Bartłomiej Potocki.

Wskazuje też, że urzędnicy są świadomi tego, że leczenie osoby chorej powinno być bezpłatne niezależnie od narodowości czy ubezpieczenia. W końcu lecząc chorego, zmniejsza się szansę zarażenia innych. Ale to rządzący odpowiadają za przepisy. Tych ciągle brak.

Pokot "tymczasowych"

– Ponad 99 proc. zatrudnionych przez agencje pracy to obcokrajowcy. Nie przypominam sobie, żebym słyszał o jakimś Polaku w agencji, dlatego też jest wrażenie, że "wyrzucają Ukraińców". Nie, wyrzucają wszystkich – mówi nam Bondar.

Przypominam mu, że w Polsce jest 1,2 mln Ukraińców. Większość z nich pracuje na umowach cywilnoprawnych. W podobnej sytuacji znajduje się też ok. 1,5 mln Polaków, ale to niespełna 10 proc. z ponad 16 mln osób aktywnych zawodowo. In gremio Ukraińcy są więc w o wiele gorszej sytuacji.

- Można tak powiedzieć, ale szczerze mówiąc, nikt tego tak nie traktuje. Weźmy na przykład branżę gastronomiczną, gdzie faktycznie pracuje mnóstwo obcokrajowców. Więc jak się zwolni 100 osób, to 90 z nich pewnie będzie z Ukrainy. Zostają ci na umowach o pracę – i tu nie ma znaczenia czy ktoś jest Polakiem czy Ukraińcem. Jak ktoś ma etat, to zgodnie z prawem jest traktowany tak samo i narodowość nie ma tu żadnego znaczenia – zwraca uwagę Bondar.

Problem w tym, że Ukrainiec bez pracy staje się dla państwa zbędny.

- Załóżmy, że jest na karcie pobytu, stracił właśnie pracę. Musi w ciągu miesiąca znaleźć nowe zajęcie i poinformować o tym wojewodę i złożyć kolejny wniosek. Teraz to jest fantastyka, nie da się w ciągu miesiąca załatwić nowej pracy i wszystkich formalności. I wtedy zaczynają się problemy. Taki człowiek jest zmuszony do opuszczenia kraju – zwraca uwagę Bondar.

Obraz
© East News | Kamil Krukiewicz/REPORTER

Na to samo zwraca uwagę Bartłomiej Potocki. Przyznaje, że mimo pozornej równości, cudzoziemcy bez pracy znajdują się w o wiele gorszej sytuacji niż Polacy.
- Wynika to z faktu, że część z nich ma tzw. jednolite pozwolenie na pobyt czasowy i pracę. To powoduje, że jeżeli cudzoziemiec traci pracę i nie może jej znaleźć w terminie 30 dni, to wedle obowiązujących przepisów traci cel pobytu w Polsce. I to jest tak naprawdę jedyna istotna i największa różnica między pracownikiem cudzoziemcem i Polakiem. Ona jest też najgorsza - twierdzi.

Polska słabo walczy o pracownika

Ciężko jednoznacznie "oderwać" cudzoziemców od całości rynku pracy. To, co się z nimi dzieje po prostu lepiej widać. Potocki zwraca jednak uwagę na fakt, że polski rynek pracy okazał się kolosem na glinianych nogach.

– Jeszcze 2-3 tygodnie przed kryzysem mówiliśmy, że nie mamy przecież rynku pracy, tylko rynek pracownika. Że to on sobie wybiera pracodawcę, że to on narzuca warunki zatrudnienia. I okazało się, że zarówno obcokrajowcy, jak i Polacy zaczęli tracić pracę nagle, z dnia na dzień. Wyszło na jaw, że nie mamy żadnych zabezpieczeń – mówi.
Jak mówi money.pl Cezary Kaźmierczak, prezes Związku Przedsiębiorców i Pracodawców, w przypadku wielu przedsiębiorców najbliższe dni oznaczają być albo nie być. Dla nich, dla ich firm oraz pracowników.

- Nadchodzący weekend będzie 13. w tym roku. Ironia losu - mówi szef ZPP. To właśnie najbliższe 7 dni będzie oznaczało dramat w setkach tysięcy polskich domów. - Pracę może w ciągu tego tygodnia stracić od miliona do nawet trzech milionów Polaków - szacuje Kaźmierczak.

Jest koniec miesiąca, więc to najlepszy moment na wręczanie wypowiedzeń. A jednocześnie mija drugi tydzień przestoju w polskiej gospodarce. Firmy zaczynają to boleśnie odczuwać, patrząc na stan firmowego konta.

Obraz
© Agencja Gazeta | Patryk Ogorzałek

Podobnie jest na zachodzie. W zeszłym tygodniu w USA wnioski o zasiłek dla bezrobotnych złożyło 3,3 mln osób. W poprzednim tygodniu ich liczba wyniosła niewiele ponad 280 tysięcy. Obecny wynik jest najgorszy od 1982 roku – wtedy liczba wniosków sięgnęła jednak niespełna 700 tysięcy.

Polscy Ukraińcy a brytyjscy Polacy

Barbara Drozdowicz, szefowa East European Resource Centre (EERC), organizacji pomocowej wspierającej Polaków, w tekście dla redakcji polskiej niemieckiego serwisu Deutsche Welle zwraca uwagę, że spośród ponad 900 tys. Polaków żyjących w Wielkiej Brytanii, większość pracuje w fabrykach i punktach usługowych.

A to one są i będą najbardziej dotknięte kryzysem wywołanym przez pandemię koronawirusa. Spora grupa rodaków pracuje jednak w stabilniejszych branżach, jak rolnictwo, przetwórstwo żywności czy opieka społeczna. One na kryzysie nie powinny ucierpieć.

Czy można było zrobić to lepiej?

Potocki twierdzi, że dziś błędem wydaje się brak likwidacji umów śmieciowych. Pracodawcy dali sobie radę z podwyższaniem płacy minimalnej. Przez lata mieliśmy dobrą koniunkturę.

- Rządzący nie wykorzystali tej szansy i jesteśmy w takiej, a nie innej sytuacji. W tym momencie ludzie tracą pracę – i nie są to tylko cudzoziemcy, ale i Polacy – konkluduje Potocki.
Zwraca też uwagę na bardzo słabą komunikację władz z Ukraińcami. Do fundacji, w której pracuje, przychodzą Ukraińcy i pytają, co mają zrobić, bo kończy im się legalny pobyt. Niewiele osób wie o tym, że szef urzędu ds. cudzoziemców wydał komunikat dotyczący bardzo łatwej legalizacji pobytu Ukraińców w Polsce.

- Wystarczy wysłać pocztą wniosek o przedłużenie wizy albo o krótkotrwały pobyt ze względu na szczególne okoliczności wymagające pobytu. Samo to jest wystarczające do przedłużenia pobytu. Ale żeby się o tym dowiedzieć, trzeba wejść na stronę urzędu ds. cudzoziemców albo straży granicznej. Rząd sam z siebie nie wyszedł z takim jasnym i głośnym komunikatem, robią to za niego organizacje jak nasza. Ale ludzie szukają i potrzebują tych informacji, tymczasem są one skąpe – mówi Bartłomiej Potocki.
Ukraińcom w Polsce pomaga choćby Olga Chrebor, pełnomocniczka prezydenta Wrocławia ds. mieszkańców pochodzenia ukraińskiego. Mówi nam, że każdy przypadek jest indywidualny.

- Niektórzy chcą pilnie wrócić ze względów choćby rodzinnych, ale nie mają wystarczających środków lub po prostu ze względu na utrudnienia w transporcie międzynarodowym nie są w stanie przekroczyć granicy. Staramy się im pomóc dotrzeć do miejsc ewakuacji. Są osoby, które chcą zostać i muszą zmierzyć się z innymi wyzwaniami, jak choćby problemami związanymi z legalizacją pobytu. Decyzje muszą podejmować nie znając dalszych społecznych i gospodarczych skutków obecnego kryzysu. Mamy też kontakt z przedsiębiorcami, którzy choć z niezwykłą empatią traktują swoich pracowników z Ukrainy, są bezradni wobec sytuacji, w której wszyscy się znaleźliśmy – mówi w rozmowie z WP.

Ukraińcy nie czują się wykorzystani

- Czy jest żal…? Płaczą całe branże, a nie tylko ludzie. Oczywiście jak ktoś jest kelnerem i właśnie stracił pracę to nie myśli o tym, że w sąsiedniej restauracji robotę straciło czterech Polaków. On widzi siebie, Ukraińca. Ale to nie przekłada się na jakiś wielki żal do Polski. Taka po prostu jest sytuacja i niewiele możemy z tym zrobić – mówi nam Oleksandr Bondar.
Dodaje, że nie ma się co bać o to, że Ukraińcy nie wrócą do pracy w Polsce.

Obraz
© East News | Arkadiusz Ziołek

– Jak się uspokoi, to z pewnością przyjadą z powrotem – mówi.

Z kolei Potocki w ogóle jest przeciwny temu, by wyjeżdżali. Bo to po prostu groźne dla obu krajów. Ukraińskie władze podstawiają specjalne pociągi i autobusy odbierające obywateli z granicy. Podobnie robią zresztą polskie władze, ściągające rodaków do kraju między Odrą a Bugiem.

- Ile osób jest już zarażonych, choć nie mają objawów i same tego nie wiedzą? Przechodzą chorobę bezobjawowo? Już kilka tysięcy ludzi przejechało z Polski na Ukrainę specjalnymi środkami transportu. To jest niepotrzebne wprowadzanie epidemii dalej na Ukrainę. Przecież jedna osoba w pociągu czy autobusie może zarazić kilka czy kilkanaście innych. Władze po prostu po politycznie nie stanęły na wysokości zadania. Powinny były powiedzieć: lepiej zrobicie dla swojego państwa i obywateli jeśli zostaniecie tam, gdzie jesteście, nie ma sensu roznosić wirusa po kraju. Przypadki, kiedy naprawdę trzeba wyjechać, nie są aż tak częste – przypomina.