Zielone euroatomy
Budowa elektrowni atomowej jest jednym z głównych założeń polskiej polityki energetycznej. Jeśli kolejne rządy nie zrobią nic w tej sprawie, naszą gospodarkę czeka utrata konkurencyjności.
20.04.2009 | aktual.: 24.04.2009 10:00
Kiedy w latach 80. organizacje ekologiczne ostrzegały przed ocieplaniem się klimatu, mało które zachodnie konsorcjum przejmowało się skutkami rabunkowej polityki wobec środowiska naturalnego. Kolejne 10 lat pokazało, że działania proekologiczne na wszystkich płaszczyznach gospodarki mogą się okazać doskonałą inwestycją. Pierwsza dekada nowego stulecia to kolejna lekcja dla gospodarek wolnorynkowych – tym razem dbałość o środowisko naturalne jest nie tylko wyborem związanym z wysoką stopą zwrotu inwestycji, ale przede wszystkim koniecznością wynikającą z międzynarodowych umów. Umów, które dały finansistom kolejne narzędzia do pomnażania pieniądza oraz możliwość oferowania coraz bardziej wymyślnych produktów finansowych. I tak, obecnie niemal każdy uczestnik rynku może z mniejszym bądź większym powodzeniem inwestować w lokaty czy fundusze z „eko” w nazwie. Więksi gracze mogą próbować zarabiać na handlu emisjami dwutlenku węgla – nowym instrumencie finansowym.
Elektrownia jest koniecznością
Dyskusja o polskiej energetyce jądrowej liczy sobie dobre kilkadziesiąt lat i toczy się ze zmiennym szczęściem. Plany budowy nowoczesnych elektrowni atomowych kolejne rządy odkładały do szuflad – z lęku przed reakcją opinii publicznej, gdyż w Polsce ciągle jest żywa pamięć o katastrofie elektrowni atomowej w Czarnobylu. Trzeba dodać, że w tej sytuacji z niemałym trudem przebijają się argumenty, iż współczesne siłownie jądrowe są i nowoczesne, i bezpieczne, zaś niemal wszystkie państwa Unii Europejskiej zdecydowały się na takie zasilanie własnych gospodarek w energię, wspomagając dodatkowo zapotrzebowanie na prąd za pomocą jeszcze bardziej ekologicznych źródeł.
W ostatnich latach do głosu zaczynają jednak dochodzić ekonomiści, których jedynym i koronnym argumentem jest opłacalność tego typu inwestycji. To prawda, że inwestycja w elektrownie atomowe jest jednym z wielu narzędzi do pomnażania kapitału – choć trzeba przyznać, że to narzędzie o wyjątkowo dużej stopie zwrotu, a jednocześnie wymagające ogromnych nakładów finansowych. Dlatego finansowanie budowy pierwszej polskiej elektrowni nowego typu będzie wymagało powołania konsorcjum banków. Chyba że uprzedzą je duże grupy kapitałowe spoza Polski.
Do konieczności inwestowania w energetykę zmusi Polskę również Pakiet Klimatyczny Unii Europejskiej.
Ekologiczne plany Unii
Do 2020 r. Unia Europejska chce osiągnąć 20-proc. redukcję emisji dwutlenku węgla, tak samo ma wzrosnąć efektywność energetyczna i udział energii ze źródeł odnawialnych. Tymczasem ponad 90 proc. wytwarzanej w naszym kraju energii elektrycznej pochodzi z paliw stałych, czyli z węgla brunatnego i kamiennego. Wynegocjowana w Brukseli modyfikacja pakietu oznacza, że nie grozi nam konieczność kupowania całości praw do emisji dwutlenku węgla na wolnym rynku po 2013 r. Po tej dacie 70 proc. praw do emisji otrzymamy bezpłatnie, a ścieżka dojścia do stuprocentowej odpłatności została wydłużona do roku 2020. Harmonogram dochodzenia do tego celu będziemy mogli zapisać w oparciu o zasady określone w przyjętym programie restrukturyzacji energetyki.
Polska otrzymała również – w oparciu o specjalne kryteria – dodatkowe prawa do bezpłatnej emisji CO2 o wartości zbliżonej do 60 mld zł. Uwzględniono przy tym zarówno relacje naszego PKB do najbogatszych krajów Unii, a także 40-proc. redukcję emisji, jakiej Polska dokonała w latach 1988-2005 – zgodnie z ustaleniami protokołu z Kioto. Co więcej – zakłady przemysłowe z branż emitujących najwięcej gazów cieplarnianych będą wnosiły opłaty od emisji na zasadzie benchmarku, czyli od poziomu emisji, jaka towarzyszy procesom produkcyjnym z wykorzystaniem tzw. najlepszych dostępnych technik. Unia postanowiła również, że zysk ze sprzedaży praw do emisji 300 mln ton CO2, czyli około 12 mld euro, zostanie przeznaczony na realizację programów wspierających ograniczanie emisji, w tym projektów modernizacyjnych w polskiej elektroenergetyce.
Kraje Unii porozumiały się również w sprawie dofinansowania projektów energetycznych. Chodzi o wsparcie w wysokości 5 mld euro. To część wartego 400 mld euro planu mającego pobudzić europejskie gospodarki. Na ratowanie największych gospodarek na świecie przeznaczono blisko 3,5 bln euro. Według szacunków Komisji Europejskiej do roku 2020 niezbędne inwestycje w krajach rozwijających się przekroczą 90 mld euro rocznie, a na całym świecie – 175 mld euro. Udział unijny szacowany jest na 20-40 mld euro.
Raczej inwestor strategiczny
Dzisiaj większość finansistów przyznaje, że polska elektrownia atomowa stanie się żyłą złota dla każdego, kto zainwestuje w jej budowę. Pytanie tylko, który z polskich banków będzie zainteresowany rozwojem energetyki atomowej? Być może polskie atomy będą skarbem dla instytucji finansowych ogólnoeuropejskich. Na razie do wspólnej budowy elektrowni gotowe są Polskie Sieci Energetyczne SA i utworzony holding BOT (trzy elektrownie w Bełchatowie, Opolu i Turowie oraz dwie kopalnie węgla brunatnego – z Bełchatowa i Turowa).
Jednak na razie pozostajemy poza prestiżowym klubem państw dysponujących energią atomową i technologią odpowiednią do jej wykorzystywania. Zrobiony został jednak pierwszy mały krok – wzięliśmy udział w finansowaniu i budowie nowoczesnej siłowni litewskiej w Ignalinie. Z elektrowni tej mamy otrzymywać energię, ale prawdziwym atutem współpracy z Litwinami mają być szkolenia polskich inżynierów, którzy w przyszłości poprowadzą elektrownię nadwiślańską. Dotychczas nie mieliśmy szansy na pozyskanie szczegółowej praktycznej wiedzy na temat obsługiwania elektrowni atomowej.
Według Polskich Sieci Energetycznych obecnie nie można przesądzać, kto będzie inwestorem elektrowni i jaki będzie udział państwa w realizacji inwestycji. Dlatego już w założeniach programu rozwoju energetyki atomowej należałoby zastanowić się nad tymi zagadnieniami, jak również nad modelem finansowania przedsięwzięcia, będącym funkcją wyboru charakteru inwestycji – „pod klucz” lub z udziałem zamawiającego. Ważnym i jednym z najbliższych do rozwiązania problemów jest również ustanowienie przepisów prawnych dla potencjalnego dostawcy technologii atomowej, w tym – w zakresie obowiązku uzyskiwania pozwoleń i koncesji na poszczególne fazy realizacji inwestycji. I choć, zdaniem fachowców, finansowanie energetyki atomowej to doskonały biznes, sama budowa elektrowni jest procesem długotrwałym, niosącym ogromne koszty.
Polskie banki ostrożnie deklarowały wsparcie ewentualnej budowy elektrowni – ale miałoby to być wsparcie w postaci długoterminowego kredytu komercyjnego, udzielanego przedsiębiorstwom na zwykłych zasadach. Tymczasem warunkiem opłacalności tego typu przedsięwzięcia jest niski koszt kredytu bankowego, poniżej 5 proc.
Spece od energetyki są przekonani, że budowa pierwszej polskiej elektrowni ruszy najpóźniej w 2015 r. Do tego czasu rząd oraz konsorcjum energetyczne wybierze odpowiednie miejsce pod taką elektrownię. Być może będzie to Żarnowiec, choć jako kolejne miejsca typowane są: Warta-Klempicz, rejon jeziora Kopań, Nowe Miasto, Wyszków, Chotcza, Gościeradów oraz Małkinia. Fachowcy są jednak zgodni, że elektrownia powinna znaleźć się na północy Polski, gdzie jest stosunkowo najsłabsze zaopatrzenie w energię elektryczną. Gdyby okazało się, że do końca tej dekady rząd nie zdecyduje się na przyspieszenie prac nad przygotowaniem i budową elektrowni atomowej, Polskę w ciągu kilku lat może czekać zapaść energetyczna i konieczność importowania droższej energii z krajów Europy Wschodniej lub z południa kontynentu.
Albo atomy, albo emisja
Jeśli nie zdążymy z uruchomieniem alternatywnych dla obecnych źródeł energii, pozostanie nam kupowanie praw do emisji gazów cieplarnianych na międzynarodowym rynku. A handel kwotami emisji już się rozpoczął i stał się szansą dla niejednej gospodarki. Szczególnie dla tych krajów, które z racji gospodarczego zapóźnienia i relatywnie niskiej produkcji miały emisję gazów cieplarnianych na poziomie niższym, niż przewidziana protokołem z Kioto.
Zgodnie z zapisami umów międzynarodowych, jeśli poziom emisji gazów zostanie przekroczony – kraj jest zmuszony do znacznego ograniczenia swojej produkcji przemysłowej. I tu pojawia się rynek. Bo dla gospodarek rozwijających się przewidziana przez ONZ sprzedaż nadwyżki emisji gazów cieplarnianych oznacza pozyskanie środków na rozwój gospodarczy. Natomiast dla gospodarczych tygrysów, kary za przekroczenie emisji to bolesne uderzenie – w dłuższej perspektywie oznacza daleko wyższe straty niż te, jakie poniosą płacąc za odkupienie nadwyżek od biedniejszych partnerów.
Protokół z Kioto zakładał redukcję emisji dwutlenku węgla i pięciu innych gazów cieplarnianych o 8 proc. do roku 2012, w porównaniu z rokiem 1990. Jeszcze do niedawna organizacje ekonomiczne przekonywały, że w pierwszej kolejności Polska powinna sprzedać nadwyżkę krajom, które nie potrafią osiągnąć celów Kioto. Pieniądze z tej sprzedaży można przeznaczyć na modernizacje technologiczne służące redukcji gazów cieplarnianych. Przedsiębiorstwa mogą natomiast dokupić brakujące uprawnienia np. na międzynarodowych giełdach.
Prosty rachunek ekonomiczny pokazuje więc, że dla całej gospodarki – ale również dla samego sektora finansowego, który będzie finansował kredytami kupowanie emisji – opłacalne jest skupienie uwagi na budowie pierwszej polskiej elektrowni atomowej. Szczególnie, że w XXI wieku taki sposób pozyskiwania energii jest tańszy i – wbrew powszechnej opinii – bardziej bezpieczny. Również dla środowiska.
PAWEŁ PIETKUN