Znikną kary za żebractwo? Rzecznik Praw Obywatelskich uważa je za PRL‑owski relikt

Czasem proszą o kilka złotych, czasem o bułkę albo zupę. Opowiadają, że ich okradziono. Albo po prostu zbierają na piwo. Niektórzy mają ze sobą dzieci. Inni - psy. Sposobów proszenia o jałmużnę jest tyle, ilu żebraków. Według prawa żebrzący, którzy mogliby pracować, mogą zostać ukarani grzywną, albo nawet trafić za kratki. Jednak Rzecznik Praw Obywatelskich chce wykreślenia tych przepisów. Jego wystąpienie w tej sprawie trafiło już do resortu Zbigniewa Ziobry.

Znikną kary za żebractwo? Rzecznik Praw Obywatelskich uważa je za PRL-owski relikt
Źródło zdjęć: © Pixabay.com
Agata Kalińska

09.12.2017 | aktual.: 09.12.2017 09:50

Kto, mając środki egzystencji lub będąc zdolnym do pracy, żebrze w miejscu publicznym, podlega karze ograniczenia wolności, grzywny do 1 500 złotych albo karze nagany. To artykuł 58. kodeksu wykroczeń. Jeżeli natomiast żebrzący zachowuje się w miejscu publicznym w sposób natarczywy lub oszukańczy, może trafić do aresztu albo podlegać karze ograniczenia wolności.

Te zapisy funkcjonują w polskim prawie od lat. Zdaniem Rzecznika Praw Obywatelskich zdecydowanie za długo. Adam Bodnar wystosował w tej sprawie wystąpienie do ministra sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry. Przypomina, że przepis został wprowadzony do polskiego porządku prawnego w 1971 r. i od tego czasu nie był nigdy nowelizowany.

"W tym kontekście zaznaczyć wypada, że powyższy przepis, jak i cała ustawa – Kodeks wykroczeń, wpisywały się w aksjologiczną spuściznę Konstytucji PRL z 1952 r. Tymczasem, o ile art. 19 Konstytucji z 1952 r. stanowił, że praca jest prawem, obowiązkiem i sprawą honoru każdego obywatela, o tyle w obecnie obowiązującej Konstytucji RP, brak jest postanowień wprowadzających obowiązek świadczenia pracy przez każdą jednostkę" - pisze Rzecznik.

Bodnar zauważa, że najczęściej sprawcami wykroczenia są osoby samotne, ubogie, bez środków do życia i wsparcia ze strony bliskich czy państwa. Natomiast najczęstszą karą - o ile jest ona w ogóle orzekana - jest grzywna. Zwraca też uwagę, że karanie nie wydaje się najlepszym sposobem na rozwiązanie problemu żebractwa. Prawo karne powinno wkraczać tam, gdzie inne mechanizmy nie zadziałały - argumentuje.

Zmieniły się także realia społeczne i gospodarcze. Na początku lat 70. nie było czegoś takiego jak bezrobocie. Jeśli ktoś nie pracował, to oznaczało, że jest bumelantem. Po transformacji sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Okazało się, że o pracę trzeba się starać, a i tak nie każdy jest w stanie ją znaleźć. Dodatkowo pojawiło się zjawisko "biednych pracujących", czyli ludzi, którzy pracują, ale i tak nie są w stanie się utrzymać.

Opisywaliśmy w Wirtualnej Polsce historię kobiety z Krakowa. Ma dwoje dzieci na utrzymaniu i pracuje jako sprzątaczka. Po pracy idzie na dworzec albo pod kościół. Brakuje jej pieniędzy na opłaty, obawia się eksmisji.

Innym zjawiskiem są osoby zbierające na przykład na piwo albo na imprezę. Pojawiają się szczególnie latem, potrafią zarobić nawet 400 zł dziennie. Ale nie oszukują i mówią wprost, na co zbierają. Można tę grę podjąć i dorzucić się na "szlachetny cel" albo nie.

- Jak napisaliśmy na kartonie, że zbieramy na jedzenie, to nikt nam nic nie wrzucił. Przecież wszyscy wiedzą, na co pójdą zebrane pieniądze, więc nie ma sensu kłamać - przyznają bez skrępowania. Zamiast tego napisali: "Lepiej dać na browara niż Rydzykowi na Jaguara". Efekt? Kilkaset złotych do przodu.

Duże miasta borykają się ze zorganizowanymi grupami żebraków. To osoby, które mają z czego żyć, ale jałmużnę traktują jako dodatkowy dochód. Nawet lepszy, bo nieopodatkowany. W Krakowie przeprowadzono kampanię uświadamiającą dla tych, którzy dają pieniądze: "Nie dawaj pieniędzy na ulicy. Pomagaj naprawdę". Podobne przedsięwzięcie przeprowadzono też w Trójmieście, gdzie na ulicach pojawiły się plakaty z apelami, by nie wspierać żebrzących.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (324)