Anna Potaczek w akcji

Miłością do policyjnego munduru zaraził ją tato. Już jako dziecko podkradała mu książki o kryminalistyce. W policyjnej pracy Anna Potaczek przeszła wszystko - od bycia sekretarką, po stanowisko szefowej wydziału operacyjno-dochodzeniowego. I przez myśl jej nigdy nie przeszło, że po 20 latach ścigania przestępców, zostanie aktorką popularnego serialu w TVN

Anna Potaczek w akcji
Źródło zdjęć: © PAP/Radek Pietruszka

29.08.2013 | aktual.: 16.06.2014 14:35

Jest pani absolwentką prestiżowych studiów prawniczych na Uniwersytecie Jagiellońskim, a ponad 20 lat przepracowała w komisariacie w Mszanie Dolnej. Z wyboru?

Wyłącznie! Od dziecka marzyłam, aby być policjantką. Mój tato był takim prawdziwym policjantem - wtedy jeszcze milicjantem - z powołania. Uwielbiał swoją pracę, poświęcał się jej. Znosił do domu branżowe książki, pisma i zaczytywał się w nich. Nie wiedział, że ja też! (śmiech). Z determinacją dążyłam do celu. Moja upragniona praca w policji rozpoczęła się wprawdzie od posady sekretarki, ale poszłam na studia, potem do szkoły oficerskiej i zaczęłam awansować. Zresztą policjant w takim małym komisariacie jak nasz, w Mszanie, musi umieć obsłużyć wszystkie wydarzenia: od kradzieży, przez wypadki, po zabójstwa. I ja to wszystko robiłam. A jako szefowa wydziału też nie siedziałam za biurkiem.

Pani koledzy chętnie opowiadają, jak złapała pani groźnego przestępcę na piechotę, bo ścigając go rozbiła auto.

Tamtego dnia było dużo zdarzeń, wszyscy koledzy byli w terenie, radiowozy też. W komisariacie zostałyśmy tylko ja i koleżanka. Gdy okazało się, że trzeba ścigać bandytę, bez namysłu wskoczyłyśmy do prywatnego auta koleżanki i pojechałyśmy. Po drodze zabrakło nam paliwa! W pośpiechu chciałyśmy zepchnąć auto na pobocze, ale nam uciekło i rozbiło się o słup! Pobiegłyśmy więc za zbirem i go dorwałyśmy. To były wczesne lata 90., telefonów komórkowych nie było, latałam więc po okolicznych domach i szukałam telefonu, aby ściągnąć „posiłki”. Ale akcja zakończyła się sukcesem.

Przeszło pani kiedyś przez myśl, że zostanie aktorką popularnego serialu?

W życiu! Na plan „W 11- Wydział Śledczy” trafiłam przypadkiem. 10 lat temu do komendy przyszedł telegram, że TVN chce realizować program o policjantach i zaprasza na spotkanie. Nie było tam mowy o żadnym castingu. Komendant wysłał na to spotkanie jedną z policjantek. Pracowała od niedawna, więc pojechałam, aby ją zawieźć, wesprzeć. A skończyło się tym, że właśnie spędzam dziesiąty sezon na planie serialu…

Na zdjęciu: nadkomisarz Anna Potaczek, sierżant sztabowy Maciej Friedek, nadkomisarz Joanna Czechowska, aspirant Sebastian Wątroba.

Po 22 latach pracy w policji wzięła pani bezpłatny urlop i stanęła przed kamerą. To chyba nie było łatwe?

Gdy zobaczyłam siebie po raz pierwszy na ekranie, myślałam, że padnę! W dodatku moi trzej synowie nie szczędzili mi „komplementów”: - Za dużo gestykulujesz, za wolno mówisz, w tych dżinsach masz duży tyłek - krytykowali mnie bez końca (śmiech). Był też lęk przed tym, czy my, policjanci, nie ośmieszymy się w oczach kolegów po fachu. Na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Serial pokazuje wydarzenia oparte na faktach, scenarzyści zostawiają nam wolną rękę w interpretacji scen, aby były jak najbliższe rzeczywistości. Dzięki temu „W 11” jest wiarygodne, zbieramy mnóstwo dobrych opinii.

Jest tak wiarygodne, że na początku myliło się widzom z prawdziwym życiem.

Do tego stopnia, że gdy w jednym z odcinków zostałam postrzelona, to nawet ktoś z mojej rodziny dzwonił zaniepokojony i pytał, jak się czuję (śmiech). Dziś widzowie już wiedzą, że to fikcja, ale 10 lat temu rzeczywiście wielu myślało, że to prawdziwe wydarzenia, kręcone na żywo. Nagminne były sytuacje, kiedy ludzie zgłaszali się do policji z różnymi sprawami, ale prosili, aby koniecznie zajęli się nimi ci z „W 11”!

A pani nagle stała się popularna.

Okropnie mnie to krępowało - stałam się rozpoznawalna, nie wiedziałam, jak się zachować. Dziś już przywykłam, a ludzie są zazwyczaj bardzo sympatyczni. Czasem bywa zabawnie. Zaczepił mnie kiedyś na ulicy starszy pan i mówi: - Pani to jest taka podobna do tej policjantki z W-11! Ale jest o wiele młodsza i ładniejsza! (śmiech). Gorzej było w jednym z marketów. Zauważyłam, że chodzi za mną jakiś facet. Twarz znałam, ale nie mogłam nijak skojarzyć, skąd: z policji czy z serialu? W końcu gość podszedł i mówi - Ty, nie poznajesz mnie?! Żeby nie popełnić gafy, spytałam grzecznie - A pan policjant czy statysta z planu? - Z jakiego kur… planu?! - warknął. - Do więzienia mnie przecież wsadzałaś!!!

Któryś z pani synów zostanie policjantem?

Nie, ale nie żałuję. Uważam, że policjantami powinni być tylko ci, którzy czują do tego powołanie. Prawdziwy policjant nie zamyka komputera po ośmiu godzinach pracy, bo praca to jego życie. Kradnie wprawdzie myśli, emocje, prywatny czas, nieraz zdrowie, ale jest jak narkotyk. Wciąga. To trzeba kochać i czuć, tylko wtedy ma sens. Dlatego przestrzegam młodych ludzi, którzy liczą na „ciepłą posadkę” w policji, po której szybko pójdą na emeryturę, aby wybili to sobie z głów! Oni będą się męczyć, a policja ani społeczeństwo nie będą mieć z nich żadnego pożytku. Moi synowie nigdy nie wykazywali zainteresowania tym zawodem, więc nie namawiałam. Najstarszy, 25-letni Grzegorz, kocha książki i filmy. Skończył kulturoznawstwo, teraz wybiera się na kolejne studia - z filmoznawstwa. Młodsi bliźniacy, Krzysiek i Piotrek, mają po 20 lat i uwielbiają sport. Jeden studiuje na AWF, drugi wybrał ochronę środowiska. I wszyscy trzej okropnie nie lubią, gdy mówię o nich w wywiadach, więc już nic więcej nie mówię!

Rozmawiała: Edyta Golisz

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)