Jej organizacja ma 192 mln zł przychodu. I budzi ogromne kontrowersje
W rozmowie z Beatą Olejarz, prezeską Polskiego Związku Wędkarskiego spróbowaliśmy rozstrzygnąć kwestię największego drapieżnika polskich akwenów słodkowodnych. Rozmawialiśmy także o braku jednej opłaty dla polskich wędkarzy oraz o zarzutach o brak transparentności finansowej Związku. Beata Olejarz zdradziła nam również, ile zarabia.
Kamil Rakosza-Napieraj, WP Finanse: Rozstrzygnijmy to raz na zawsze. Sum czy szczupak - co jest królem polskich wód?
Beata Olejarz, prezeska Polskiego Związku Wędkarskiego: Dla mnie szczupak, ale każdy, kto choć trochę zna się na rzeczy wie, że króluje sum, który w niektórych wodach stał się niestety sporym problemem.
Dlaczego?
Być może ze względu na zmiany środowiskowe w naszych rzekach, stwarzające korzystne warunki do rozmnażania sumów, a częściowo z powodu zbyt intensywnych zarybień sumami w przeszłości. Pamiętam te czasy - w przeciwieństwie do młodych wędkarzy.
Król mebli z Sulęcina. Liczył na szybki zarobek. Puściły mu nerwy
Młodych? A czy polski wędkarz to nie jest około sześćdziesięcioletni, wiecznie niezadowolony pan z wąsem, w kamizelce bomber, uwieczniony w słynnej historii o ojcu fanatyku wędkarstwa?
Obraz wędkarza bardzo się zmienił. PZW jest różnorodnym stowarzyszeniem, zrzeszającym wędkarzy niemal w każdym wieku. Na koniec 2024 r. PZW liczył 558 080 członków, w tym około 50 tys. członków uczestników (do 16 lat).
To o ok. 67 tys. osób mniej niż dwa lata wcześniej.
Tak, ale w tym roku ponownie notujemy wzrost liczby członków, w tym młodzieży. W 2021 r. mieliśmy prawie 40 tys. członków uczestników, czyli tych naszych dzieciaków, zanim zaczną być dorosłymi wędkarzami. Na koniec 2024 r. było ich ok. 50 tys.
Właśnie tych młodych ludzi, tak?
To są dzieci, za które rodzice opłacają składki PZW. Natomiast nie mamy danych, które mówią o tym, ile dzieci de facto wędkuje.
A kobiety są zainteresowane wędkarstwem?
Jestem tego najlepszym przykładem (śmiech).
Nie da się ukryć.
Moim zdaniem procent kobiet w wędkarstwie rośnie. Wędkarek jest coraz więcej.
Nie mamy danych statystycznych z podziałem na płeć - zaczęliśmy zbierać je od niedawna. Obecnie zmieniono ogólne zasady - kobieta wędkująca z mężem musi mieć osobne zezwolenie na wędkowanie i ma oddzielne limity, a także płaci osobne składki, choć w niektórych okręgach ulgowe.
Kiedyś, jeszcze za czasów komuny, kobieta, jeżdżąc np. ze swoim mężem łowiła w jego tzw. limicie. Dzisiaj wiele osób, które pamiętają te czasy pyta nas "dlaczego nie mogę pojechać z żoną i ona ze mną w moim limicie nie może wędkować tylko musi osobno za siebie zapłacić?".
No właśnie, dlaczego?
Niektóre okręgi przychylają się do tego, kontynuują zasady z przeszłości. To jest decyzja każdego z nich z osobna. Każdy z nich musi policzyć swoje zobowiązania finansowe. Dlatego też mamy bardzo różne składki.
Przechodzimy do tematu, który wraca od lat i uwiera wędkarzy jak haczyk w stopie.
I będzie wracał.
To, dlaczego nie zrobicie jednej składki na cały kraj, dzięki której wędkarze w Polsce dostaną dostęp do wszystkich zarządzanych przez PZW łowisk w kraju?
Za komuny państwo udostępniało wędkarzom wody bezpłatnie, a PZW pobierał wyłącznie składki na działalność statutową. Nie było ustawowego obowiązku finansowania zarybień ani opłacania dzierżawy wody, tak jak dzisiaj. To dlatego istniała wtedy możliwość pobierania opłaty za wędkowanie na cały kraj.
Obecnie jest inaczej. Od 36 lat mamy w Polsce gospodarkę wolnorynkową, a w konsekwencji Polski Związek Wędkarski stał się również przedsiębiorcą. Corocznie wpłaca do Skarbu Państwa prawie 9 mln zł za dzierżawę wód i przeznacza duże kwoty na obowiązkowe zarybienia.
Rozumiem, ale nadal nie wyjaśniła mi pani, dlaczego takiej jednej opłaty na cały kraj nie dałoby się wprowadzić w Polsce dzisiaj.
W 1975 r. w Polsce miała miejsce reforma administracyjna, w wyniku której utworzono 49 województw.
Niedługo po tym liczba okręgów PZW zwiększyła się również do 49. Dlatego, że w nowopowstałych województwach działacze chcieli podlegać pod swoje województwa i swoich włodarzy na swoim terenie. Mimo kolejnej reformy administracyjnej w 1998 r. i powrotu do mniejszej liczby województw, w 2000 r. Krajowy Zjazd Delegatów PZW głosami przedstawicieli 49 okręgów utrzymał ich granice w obszarze dawnych województw.
A że kilka lat wcześniej każdy okręg PZW uzyskał oddzielną osobowość prawną, to miał pełne prawo decydować o wysokości składek pobieranych od wędkarzy na swoich wodach.
Ale dlaczego nie może zrobić jednej opłaty na cały kraj?
Ponieważ koszty utrzymania różnych wód są różne. Inne są koszty obowiązkowego zarybiania dużej nizinnej rzeki, inne rzeki górskiej, a jeszcze inne dużego jeziora.
Dlatego składki w każdym okręgu są inne. Na wodach publicznych stanowiących obwody rybackie (w północnej Polsce), tych kosztów nie da się zmniejszyć, ponieważ wynikają one z przymusowych zarybień zapisanych w umowach PZW ze Skarbem Państwa.
Co innego na małych wodach niepublicznych (dominujących w południowych okręgach PZW), takich jak stawy, żwirownie, dołki potorfowe, w przypadku których stroną umowy z PZW jest burmistrz, wójt, kopalnia, wspólnota, a nie Skarb Państwa.
Koszty ich utrzymania są znacznie mniejsze (a więc i składki mniejsze), ponieważ o ich zarybianiu decyduje PZW, a nie Skarb Państwa. I w tych zbiornikach pozaobwodowych możemy zarybiać jak chcemy. Państwo nie ma nic do tego.
Pewnie karpiem, na którego narzeka wielu użytkowników wędkarskich forów internetowych.
Nawet jeśli ci narzekający mają rację, to są w mniejszości, bo znaczna większość wędkarzy wymaga od PZW zarybiania karpiami. Okręgi zarybiają karpiami te wszystkie niewielkie łowiska, którymi opiekują się koła, a które nie należą do obwodów rybackich.
Czyli, kończąc ten wątek, wprowadzenia jednej opłaty krajowej nie ma w planach PZW?
Na razie nie ma. Jeden okręg powie, że ma więcej pracowników, inny ma większą powierzchnię wód, itd. Jak zrobić składkę na cały kraj tak, aby wszyscy byli zadowoleni? Kiedyś zacytowano mnie, kiedy powiedziałam na jednym ze spotkań z Wodami Polskimi, że taka składka powinna wynosić 2 tys. zł.
Są okręgi, które mają 5 tys. hektarów wód i składkę 400 zł i mamy okręg, który ma 20 tys. hektarów wód i składkę zakładam 600 zł. Albo są wody, które są naprawdę eksploatowane przez wędkarzy, chętnie odwiedzane i jest bardzo duża presja wędkarska.
2,5 tys. okręgów PZW generuje rocznie 192 mln złotych przychodu według danych na koniec 2023 r.
Polski Związek Wędkarski musiał stać się przedsiębiorcą, ponieważ produkuje, sprzedaje i kupuje materiał zarybieniowy, którym zarybiamy wody śródlądowe, w większości publiczne.
22 okręgi prowadzą działalność gospodarczą. Mamy też takie, które nie prowadzą działalności i żyją tylko ze składek. Zatrudniają pracowników, płacą dzierżawy za wody, zarybiają i tak dalej. Znaczna część ich przychodów jest ze składek. Czy w tej sytuacji kogoś umiejącego liczyć mogą przerazić te 192 mln zł?
Mogą wzbudzić wiele pytań.
Mogę mówić z perspektywy Zarządu Głównego PZW. Przychodów (rocznych - red.) mieliśmy 8,6 mln zł, ze składek członkowskich.
Od tego odchodzą koszty wynagrodzeń, statutowe wydatki na sport i młodzież, koszty diet oraz delegacji, koszty zarządu głównego, prezydium tzw. usług obcych, czyli np. dzierżawy, czynszów, energii. Do tego dochodzą podatki i amortyzacja. Więc z tych 8 mln z kawałkiem zostaje nam 600 tys. zł.
Wiele osób zarzuca okręgom PZW brak transparentności finansowej. W sprawozdaniach tzw. "pozostałe koszty" potrafią sięgać milionów złotych. Wędkarzy to niepokoi. Pani nie?
Krytycy zarzucają Polskiemu Związkowi Wędkarskiemu brak transparentności i kwestionują ponoszone koszty, nie znając struktury wydatków naszego związku. Wystarczy zapoznać się z uchwałą zjazdową, aby zauważyć, że np. diety wynoszą 7 proc. całości przychodu ze składki członkowskiej. W kołach skarbnicy, którzy są odpowiedzialni materialnie za pieniądze, które spływają ze składek również otrzymują dietę.
Mówimy też o delegacjach, które są zwrotem za poniesione koszty pracy na rzecz Związku. Nie wyobrażam sobie, aby ktoś, kto własnym samochodem dojechał na łowisko, aby społecznie wykosić trawę na stanowiskach wędkarskich, nie dostał zwrotu pieniędzy za benzynę spaloną przez ten samochód i kosiarkę spalinową. Do tego dochodzi m.in. 4 proc. na pracę z młodzieżą, 17 proc. na sport, 10 proc. na Społeczną Straż Rybacką.
A ile pani z tego ma?
Moja dieta po opodatkowaniu wynosi 8830 zł. Ja za to muszę się utrzymać. Czy to jest duża dieta prezesa Zarządu Głównego, który musi utrzymać się w Warszawie i opłacić podatki w swoim rodzinnym domu? To nie są jakieś koszmarne pieniądze.
Czy to jest pani praca na pełen etat?
Często pracuję od rana do wieczora w siedzibie Zarządu Głównego w Warszawie. Oczywiście korzystam wtedy z mieszkania służbowego i nie wracam do domu. Aby poświęcić ten czas Związkowi, musiałam na te cztery lata kadencji zawiesić swoją pracę zawodową.
Czasem słyszę, że "ona ma dietę 10 tys.". Mówię wtedy, że nie 10, tylko 8830, bo jeszcze podatek muszę od tego zapłacić. Są jeszcze delegacje, ale nie da się skutecznie wykonywać obowiązków prezesa ZG PZW bez regularnego, bezpośredniego kontaktu z terenem. To jest de facto zarządzanie dużym przedsiębiorstwem.
Rozmawiał Kamil Rakosza-Napieraj, redaktor prowadzący WP Finanse