Bezrobocie widmo

Wielu polskich bezrobotnych jest gotowych dać łapówkę, by nie trafić do legalnej pracy - piszą Jan Piński i Małgorzata Zdziechowska w tygodniku "Wprost".

17.10.2005 | aktual.: 17.10.2005 13:49

Tu na tej ziemi, poza ludźmi sukcesu mamy też przynoszące hańbę Polsce bezrobocie - grzmiał na jednym z wieców Lech Kaczyński. - Zatrudnisz nowego pracownika - otrzymasz o tysiąc złotych w każdym miesiącu niższy podatek CIT, zatrudnisz dwóch - dwa tysiące".

Tymczasem Polacy jakby nie chcieli korzystać z oferty kandydata na prezydenta, bo w Polsce to nie ludzie szukają pracy, lecz praca szuka ludzi. - Dobrego kucharza do naszej restauracji Belvedere szukamy w Polsce zwykle dłużej niż pół roku - opowiada biznesmen Jerzy Starak. - Od kilku miesięcy bezskutecznie próbuję zatrudnić kilku cukierników - żali się Andrzej Blikle. - Ciągle poszukujemy otwartych, kreatywnych menedżerów średniego szczebla, fachowców do laboratoriów itp. - mówi Henryk Orfinger, współwłaściciel firmy Eris.

Firma Knauf Polska, która pilnie szuka do pracy tysiąc osób, mogłaby od ręki zarabiać na ofercie lidera PiS milion złotych miesięcznie, Straż Graniczna, która potrzebuje ponad 1300 funkcjonariuszy, 1,3 mln zł. A to tylko dwa przykłady z liczącej ponad pół miliona ofert polskiej listy pracy. Przedsiębiorcy nie zarobią jednak tych pieniędzy, bo nie mogą znaleźć chętnych do pracy.

Tymczasem oficjalnie bezrobocie jest u nas największe w Unii Europejskiej (ponad 18%). Z opublikowanej ostatnio bardzo ostrożnej "Diagnozy społecznej" wynika jednak, że bezrobocie wynosi w Polsce 10-12%. Ostrożnej, bo badanie przeprowadzono na zasadzie dobrowolnych ankiet (pytani mogli ankieterów wprowadzić w błąd, a - jak wynika z ocen socjologów - tam gdzie może to być dla nich niekorzystne - na ogół tak robią).

Jeżeli do pracujących na czarno doliczymy tych, którzy zarabiają na życie za granicą (tylko do Londynu wyjechało w ostatnim roku 300 tys. Polaków), okazuje się, że pracy nie może znaleźć w Polsce 5-6%. zdolnych do niej osób (głównie są to ludzie o bardzo niskich kwalifikacjach, mieszkający na przykład w dawnych PGR). To tylko o 1-2% więcej niż w uznawanych za eldorado dla szukających pracy Stanach Zjednoczonych.

_ _Chciałem zatrudnić ludzi przez urząd pracy. Proponowałem 1500 zł na rękę, ale trzeba było coś umieć (potrzebowałem mechaników). Wszyscy, którzy się zgłosili, powiedzieli, że interesuje ich tylko pieczątka potwierdzająca, że byli na rozmowie, bo pracę mają za większe pieniądze, ale chcą jeszcze mieć zasiłek" - napisał na forum internetowym poświęconym biznesowi (biznes.onet.pl) jeden z przedsiębiorców, komentując informacje o polskim bezrobociu. Podobnych opinii jest na forum kilka tysięcy. To kolejny dowód potwierdzający diagnozę, że nasza gospodarka zachorowała na tzw. europejską chorobę. Bezrobocie w "starych" krajach Unii Europejskiej wynosi oficjalnie mniej więcej 8% (bez pracy pozostaje 15 mln osób). Jednocześnie jest tam prawie 3,5 mln miejsc pracy (w tym milion w Niemczech), których obywatele piętnastki najzwyczajniej w świecie nie chcą. Chociaż w Polsce oficjalne statystyki bezrobocia są zatrważające, to również u nas pracy nie chce ponad milion osób; coraz częściej zastępują ich gastarbeiterzy
zza wschodniej granicy.

Akcyza na pracę

- Bezrobocie jest wielką plagą Polski, a w ostatnim okresie w ogóle się o tym nie dyskutuje, debata publiczna o bezrobociu zamarła - grzmiał podczas kampanii wyborczej Marek Borowski. Gdyby lider SDPL, ekonomista z zawodu, przyjrzał się statystykom GUS, pewnie sam przestałby tak dużo mówić o "wielkiej pladze Polski". Zasady ekonomii podpowiadają, że ludzie, którzy stracili pracę, a więc i zarobki, powinni drastycznie ograniczać wydatki.

Tymczasem w Polsce nie ma zależności między oficjalnym bezrobociem a wydatkami gospodarstw domowych. W latach 1997-2002 bezrobocie wzrosło dwukrotnie (z 10% do 20%). W tym samym czasie wydatki na konsumpcję zwiększyły się z 296 mld zł do 510 mld zł. Gdyby faktycznie co piąty Polak nie miał pracy, wzrost konsumpcji powinien się albo zatrzymać, albo być bardzo wolny, tymczasem jego tempo się nie zmieniło. Oznacza to, że faktycznie nie tyle mieliśmy do czynienia ze wzrostem bezrobocia, ile ze zmianą formy zatrudnienia z legalnej na pracę na czarno. Polskich "statystycznych bezrobotnych" produkuje władza, opodatkowując pracę jako towar luksusowy. Za zatrudnienie pracownika pracodawca musi płacić podatek sięgający 80% wynagrodzenia.

Pracujący bezrobotni

Rąk do pracy potrzebują dziś przedsiębiorcy praktycznie wszystkich branż. Powody? Rozdęta do granic absurdu szara strefa i socjalna nadopiekuńczość państwa. Ludziom bardziej się opłaca utrzymywać status "pracującego bezrobotnego", niż podjąć legalną pracę. Na przykład Wólczanka od dłuższego czasu bezskutecznie poszukuje około 50 osób zajmujących się szyciem i krawiectwem. Kłopoty ze znalezieniem pracowników mają nawet ci pracodawcy, których wymagania w stosunku do zatrudnianych są minimalne. - W liczącej 2 mln mieszkańców Warszawie przez dwa tygodnie znaleźliśmy tylko pięć kasjerek chcących pracować w nowo powstałym supermarkecie - informuje Tomasz Szpikowski, prezes i współwłaściciel Work Service, największej polskiej agencji pracy tymczasowej.

Od kilku miesięcy jego firma nie może znaleźć chętnych do pracy w Tarnowie Podgórnym pod Poznaniem (500 miejsc pracy). Potrzebni są m.in. mechanicy, montażyści i robotnicy (oferowana płaca - 2 tys. zł brutto). Dwieście miejsc pracy czeka na chętnych w podwarszawskiej gminie Teresin. - Gdy dostaliśmy oferty pracy dla 50 bezrobotnych, tylko dziesięciu z nich zastaliśmy w domu, a jedynie pięciu było wstępnie zainteresowanych rozmową z ewentualnym pracodawcą, podjęciem pracy - najwyżej jeden - mówi Jarosław Namaczyński, dyrektor Powiatowego Urzędu Pracy w Łobzie.

Przerwa na budowie

Brak rąk do pracy najbardziej widać w branży budowlanej. Nie ma murarzy, tynkarzy, ślusarzy, zbrojarzy, posadzkarzy... Według szacunków Polskiego Stowarzyszenia Budowniczych Domów, "od zaraz" potrzebnych jest 20 tys. robotników budowlanych. Z kolei według GUS, aż 200 tys. robotników budowlanych jest bezrobotnych. - To kpina - denerwuje się Dariusz Gralewski, prezes firmy budowlanej Varia APD. - Bezskutecznie poszukuję 50 pracowników. Non stop ogłaszamy się w prasie - opowiada Gralewski. Na spotkania, które organizuje w sprawie pracy, przychodzi po kilkaset osób, ale tylko dlatego, że kazano im to zrobić w urzędzie pracy. - Mamy problemy ze znalezieniem robotników.

Specjalistów po prostu brakuje - wtóruje mu Marek Michałowski, prezes Budimeksu. Sytuacji na tym rynku nie ratuje wzrost wynagrodzeń, który w ostatnim roku wyniósł ponad 30%. - W ostatnim roku dwukrotnie podnosiłem pensje. Raz - o 25%., potem - o 20%., a do tego dochodzą premie. Moi pracownicy budują sobie domy, kupują samochody - informuje Gralewski - piszą Jan Piński i Małgorzata Zdziechowska w tygodniku "Wprost".

Źródło artykułu:Wprost
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)