Bezrobotny, ale nie biedny
Nie korzystają z zasiłków, ani pomocy rodziny. O urzędzie pracy nawet nie myślą. Są bezrobotni, ale nie biedni. Z czego żyją?
25.11.2008 | aktual.: 25.11.2008 16:54
Adam twierdzi, że nie opłaca mu się pracować w firmie, ani zakładać firmy. Jest wziętym tłumaczem. Co miesiąc ma kilkunastu klientów. Zarabia ok. 4 tys. zł miesięcznie.
- Nie odprowadzam podatków i nie uważam, żebym oszukiwał państwo. To nie jest zarobek, tylko honorarium. Mam stałych klientów i robię im bardzo ekskluzywne tłumaczenia. Pracuję też dla jednego wydawnictwa. Kiedyś myślałem o firmie, ale gdy przekonałem się ile z tym zachodu i jakie podatki musiałbym płacić, postanowiłem z tym poczekać do korzystniejszych czasów. Nie chciałbym jednak zajmować się masówką, tłumaczeniami dokumentów, CV. Pracuję nad literaturą, to moja pasja. Cieszę się, że mogę żyć na jakimś tam poziomie. Jestem zły, że tłumacze nie mają lekkiego życia w Polsce. Gdybym miał firmę, to musiałbym tłumaczyć dwa razy więcej, wtedy jakość byłaby dużo słabsza – twierdzi Adam, mieszka z żoną w Krakowie, ma trzymiesięcznego synka.
Karol ma firmę. Jest hydraulikiem w Gdańsku, wykonuje wszelkie naprawy związane z kanalizacją i wodociągami. Dwa lata temu miał pracownika. Wtedy zajmował się poważnymi awariami. Miał nawet umowę z siecią sklepów – zabezpieczał i odbierał do użytku m.in. kanalizację. Dziś pracuje sam. Kiedy tylko może nie wystawia rachunków. - Ogłaszam się w Internecie, zawsze mam zlecenia. Ale staram się nakłonić klienta, by nie musieć wystawiać faktury. To prawda zależy mi, by nie płacić podatku. Ale nie mam skrupułów. Miałem firmę i podatki mnie zjadły. A naprawdę było dużo zleceń. Musiałem zwolnić pracownika, bo nie było pieniędzy dla niego. Staram się więcej zarabiać na czarno. Bo inaczej byłoby krucho. Nie wyjechałem, mam 52 lata, rodzinę – twierdzi Karol.
Ania żyje jak mówi od zlecenia do zlecenia. Jest kosmetyczką i jak twierdzi ma swoją „renomę na mieście”. Mieszka z rodzicami na przedmieściach Katowic. - Potrafię nawet 4 tysiące wyciągnąć. Mam więcej niż, gdybym pracowała normalnie na etacie. Akurat we wrześniu miałam dobry miesiąc. Dużo moich znajomych miało wesela, to im paznokcie robiłam, makijaże. Nawet facetom. Spodobało się i dostałam stałe zlecenia na przygotowanie hostess do pokazów na różnych targach. Dziewczyny np. reklamują auta, ale też garnki. Moim marzeniem jest pokaz mody, ale to robota dla najlepszych w tym fachu. Na razie nie szukam pracy. Nie chcę harować po osiem godzin za parę złotych, a gdzie mieszkać mam – opowiada Anna Dobrzyńska, ma 23 lata.
- Byłam w urzędzie pracy jeden raz, ale tylko się zdenerwowałam – twierdzi Weronika Przybysz, jest malarką. – Było krucho z pieniędzmi i poszłam się zarejestrować. Ale urzędniczka od razu mi powiedziała, że z takim wykształceniem to mogę sobie czekać i właściwie po co studiowałem na ASP, mogłam się domyślić, że tak będzie. Robiłam wystawy sklepowe za grosze. Jednocześnie chodziłam po wystawach i butikach, chcąc sprzedać kolekcję ceramicznych kotów. Dwa lata chodziłam z tymi kotami i w końcu kupił jeden sklep, potem drugi. Chyba koniunktura się polepszyła. Teraz się wściekam, bo widzę w sklepach podróbki moich figurek. Może założę firmę, ale na razie mnie na nią nie stać. Mam z czego żyć, ale tylko naprawdę zamożnych stać w tym kraju na otwarciu firmy.
Not. Krzysztof Winnicki