Bywalcy pralni
Sprzedawca diamentów, domniemany handlarz broni, kierowca F1 Fernando Alonso, król Maroka, brytyjska baronessa, japoński architekt Fumihiko Maki. Co ich łączy? Konto w HSBC.
16.04.2015 | aktual.: 16.06.2015 12:16
Przeciek szwajcarski (SwissLeak) to jedna z największych finansowych afer w ostatnich latach, w których niejedno już widziano. Czterdziestu pięciu dziennikarzy śledczych zrzeszonych w International Consortium of Investigative Journalists (ICIJ – ang. Międzynarodowe Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych) ujawniło tajemnice banku HSBC, jednego z kolosów „za dużych, żeby upaść”. A HSBC miał co ukrywać.
Właściciele kont szwajcarskiego oddziału Hongkong & Shanghai Banking Corporation Holdings to posiadacze niewyobrażalnych fortun albo zdobytych w nielegalny sposób, vide dostawca broni zmuszanym do walki dzieciom w Afryce, albo skrzętnie skrywanych przed organami skarbowymi. Wśród awangardy światowych bywalców pralni pieniędzy jest 30 Polaków i 512 jednostek bezpośrednio powiązanych z krajem nad Wisłą. Kim są reprezentanci naszego kraju w tej osobliwej konkurencji? Najpewniej wie to dziennikarz „Gazety Wyborczej”, któremu ICIJ przekazało odpowiednie dossier, ale na razie dzielić się nie chce.
Polityka firmy
Ujawniony mechanizm działania szwajcarskiego oddziału HSBC szokuje bezceremonialnością. Oto fundamentem banku z globalnej ekstraklasy okazało się doradztwo, jak skutecznie ukryć pieniądze, ominąć system podatkowy, upłynnić nielegalnie zdobyte zasoby. Dotychczas zdawało się, że największym grzechem instytucji finansowych w krajach takich, jak Szwajcaria jest polityka „udaję, że nie widzę”. HSBC poszło pięć kroków dalej.
„Bank nie tylko przymyka oko i przyjmuje pieniądze wątpliwego pochodzenia, pieniądze ukrywane przed organami skarbowymi, ale także wprost namawia do oszustwa poprzez sugerowanie otwierania całej masy firm, aby łatwiej mógł ukrywać pieniądze” – mówił Fabrice Lhomme, należący do elity francuskiego dziennikarstwa śledczego w wywiadzie dla rozgłośni France Inter. To on zdobył listę szemranych klientów banku HSBC. Wykaz, poza danymi osobowymi, zawierał precyzyjne informacje na temat relacji między instytucją a klientami.
„Pula informacji, jaka wypłynęła w tym przecieku jest absolutnie niebywała” – uważa Jack Blum, były śledczy amerykańskiego Senatu. „Jeśli przeczytać te notatki, zrozumie się, że bank stara się zaspokoić potrzeby utajnienia posiadanych zasobów swoich klientów. I to jest jego główny obszar zainteresowania. Oferuje przeróżne »produkty«, które ułatwią ukrycie dochodów właścicielowi konta” – kwituje Blum.
Produkty bywają różne. Czasem to wydawanie kart kredytowych zagranicznych instytucji, aby klienci mogli za ich pomocą powoli upłynniać zgromadzony majątek, unikając przy tym „wścibstwa” rodzimego urzędu skarbowego.
Innym razem wspomniane przez Lhomme’a otwieranie łańcuszka firm, aby zgubić trop. W jeszcze innych przypadkach transfer łapówek. Paleta „usług” HSBC była szeroka, a doradcy kreatywni.
Kryminalna klientela
Oferta HSBC była szczególnie atrakcyjna dla zajmujących się nielegalnymi interesami na wielką skalę. Mowa tu o szpicy przemysłu narkotykowego, handlarzach bronią, kamieniami szlachetnymi, także o inwestorach z branży energetycznej. Znani piłkarze, gwiazdy sportów motorowych, spadkobiercy fortun to jedynie „smaczki” wyciągane dla szerokiej publiczności. Nad ich interesami nie pochylały się sądy na całym świecie. Tymczasem wiele afer, którymi parę lat temu żyły media znalazły swoje dopełnienie właśnie w przecieku szwajcarskim. Emmanuel Shallop – obywatel Zjednoczonego Królestwa, uznany za winnego sprzedaży „blood diamonds” (ang. krwawe diamenty – kosztowności wydobywane w Afryce na terenach ogarniętych konfliktami zbrojnymi, ze sprzedaży których finansowana jest działalność wojenna agresorów), to jeden z wiernych i dochodowych klientów szwajcarskiego oddziału HSBC.
W dokumentach banku czytamy: „Otworzyliśmy mu konto firmowe w Dubaju (…) klient jest ostatnio bardzo ostrożny, ponieważ jest pod presją belgijskich organów skarbowych, które badają jego aktywność w obszarze oszustw podatkowych związanych z handlem diamentami”. Bank wiedział o jego interesach wszystko, Shallop zaufał zaś instytucji bezgranicznie, a ta w zamian za to robiła, co mogła, aby uchronić go przed urzędnikami podatkowymi i wymiarem sprawiedliwości.
Jeffrey Tesler, też Brytyjczyk. Ma również obywatelstwo Izraela i wyrok za wręczenie gigantycznej łapówki przedstawicielom nigeryjskiego rządu. W „towarzystwie” znany jest jako dobry pośrednik – w 2009 r. nadzorował transakcję między Kellogg, Brown & Root LLC (KBR) a rządem w Abudży. KBR skorumpowało oficjeli w zamian za 3,7 mld funtów w kontraktach na budowę infrastruktury pod wydobycie i logistykę gazu. Tesler od 2004 r. regularnie podejrzewany był o łapówkarstwo albo pośrednictwo w transakcjach podpadających pod niejeden paragraf. W 2012 r. wraz z Wojciechem Chodanem (ma brytyjski paszport, ale czy to imię i nazwisko nie brzmi jakoś znajomo?) zostali skazani przez sąd w Stanach Zjednoczonych za wręczenie łapówki w wysokości 132 mln dol., w celu uzyskania kontraktu wartego miliard dolarów. Trzy lata później, w lutym 2015 r. dowiadujemy się, że kanałem przerzutu gigantycznych łapówek było konto Jeffreya Teslera w szwajcarskim banku HSBC. Historia stała się kompletna.
Kto sypnął?
Praktyki banku HSBC wyszły na jaw dzięki „whistleblowerowi”. Tym razem „w gwizdek dmuchnął” Hervé Falciani – urodzony w Monte Carlo, obywatel Francji i Włoch, architekt systemów informatycznych. To on wykradł najpilniej strzeżone tajemnice popularnej wśród ceniących sobie intymność możnych, instytucji finansowej. Dzisiaj cieszy się, że nazywają go Edwardem Snowdenem bankowości, jednak wyczyn Falcianiego zdaje się być o wiele bardziej ryzykowny. Snowden „zagwizdał” o sprawach popularnych, dotyczących praktycznie wszystkich korzystających z internetu. Naraził się przy tym rządowi Stanów Zjednoczonych, jednak zemsta za ujawnienie sekretów światowej awangardy finansowej może być stokroć bardziej dotkliwa. Ale Falciani bez wahania porusza się paryskimi ulicami, a jedyną „nieprzyjemnością”, która go spotkała było, jak twierdzi…porwanie przez agentów Mossadu. Do zdarzenia miało dojść w Genewie.
Podobno izraelskie służby chciały u źródła zasięgnąć języka na temat klientów szwajcarskiego banku mających związki z libańską frakcją Hezbollachu, partii islamskich szyitów…
Techniczna strona akcji Falcianiego budzi podziw. Niepostrzeżenie przekopiował wszystkie dane klientów od nazwisk, poprzez dane z konta, na korespondencji kończąc. Nie on jeden miał dostęp do takich informacji, działał jednak w pojedynkę. Na pytanie, co sprawiło, że udało mu się wykraść tak wiele tak wrażliwych danych, odpowiada jednym słowem – „zuchwałość”.
Temat tabu
Polski aspekt szwajcarskich przecieków nadal owiany jest tajemnicą. Lista właścicieli kont, jak i ich historie zostały przez Lhomme’a przekazane Międzynarodowemu Konsorcjum Dziennikarzy Śledczych. Jedynym dziennikarzem znad Wisły należącym do prestiżowej organizacji jest Paweł Smoleński z „Gazety Wyborczej”, ale ani on, ani gazeta pary z ust nie puszczają.
Dziennikarz śledczy Cezary Gmyz twierdzi, że polskie służby specjalne badały sprawę kilka lat temu. Szwajcarzy mieli nawet udostępnić naszym organom wykaz osób podejrzewanych o pranie brudnych pieniędzy, jednak według Gmyza sprawa „rozeszła się po kościach”. „Były doniesienia nie tylko dotyczące osób związanych z polityką, ale o pranie pieniędzy podejrzany był także jeden zakonnik” – mówił na antenie Telewizji Republika Gmyz. „Tych osób nie da się już dziś skazać, bo w polskim prawie jest bardzo krótki okres przedawnienia za przestępstwa podatkowe” – dodał.
Jedynymi konsekwencjami ewentualnego ujawnienia polskiego „aspektu” wycieku danych z HSBC byłoby więc zaspokojenie ciekawości opinii publicznej oraz blamaż osób, których dane zostałyby ujawnione. Klienci HSBC są jednak w stanie wiele poświęcić dla zachowania prywatności.
Paradoksem jest fakt, że od jakiegoś czasu do Polski przenoszone są działy odpowiedzialne za przeciwdziałanie praniu pieniędzy dużych banków inwestycyjnych, m.in. Royal Bank of Scotland oraz CitiGroup. Według szacunków na zeszły rok, w Polsce było ok. 3 tys. specjalistów od AML (anti-money laundering), a sektor wyjątkowo dynamicznie się rozwija. To widać jednak nie koresponduje ze standardami transparentności naszych rodzimych bywalców pralni.
Maria Szurowska