Dokąd za pracą? Pośredniaki to smutna ostateczność
Gdzie bezrobotni powinni szukać pracy? Wiadomo, że urzędy oferują jej niewiele. A jeśli już, to w dwóch przypadkach na trzy – marnie płatne
20.08.2012 | aktual.: 20.08.2012 15:45
Internet i prasa. Pośredniaki dalej
Eksperci straszą: w następnych miesiącach z pracą może być gorzej. Niepokoi zwłaszcza fakt, że długotrwale bezrobotnych przybywa. W ciągu roku resort pracy odnotował wzrost ich liczby o 55 tys. To osoby, które w ostatnich dwóch latach łącznie przez więcej niż rok nie miały płatnego zajęcia. Jest ich już ponad milion.
Natomiast lokalizacja regionów najbardziej dotkniętych brakiem pracy nie zmienia się. Statystyka wzięta z pośredniaków wykazuje: 105 osób na jedną ofertę od pracodawców na Warmii i Mazurach. Tak przed niespełna miesiącem wyglądała sytuacja w najbardziej zagrożonym bezrobociem regionie Polski. Blisko 90 osób na ofertę przypada w sąsiednim podlaskim, 75 w łódzkim.
Te wyliczenia „Gazety Prawnej”, sporządzone w oparciu o dane MPiPS, nie rokują optymistycznie dla wymienionych obszarów. Brakuje tam infrastruktury: dróg czy zakładów; dlatego też nie należy się spodziewać przypływu inwestycji. Sytuacja prędko się więc nie zmieni. Ale niewesoło jest właściwie wszędzie. Można ją najwyżej określić słowami: „jest mniej lub bardziej źle”.
Urzędy pracy nie mają propozycji nawet w dużych miastach. Dla przykładu, w Łodzi przed dwoma miesiącami na jedną ofertę przypadało 80 bezrobotnych. W pośredniakach na 40 tys. osób szukających zajęcia czekało tam 500 ofert.
Liczba bezrobotnych rośnie, zaś liczba czekających na nich ofert spada. Przed rokiem w urzędach całego kraju było ich 45 tys., zanotowano spadek o ponad 1 tys. Tak wynika z danych MPiPS. W dodatku osoby poszukujące zajęcia podkreślają, że oferty rzadko należą do satysfakcjonujących. Według danych resortu pracy, aż 70 proc. z nich oferuje minimalną płacę. W tym roku to 1,5 tys. zł. Nawet w miastach o najwyższych zarobkach, jak Warszawa czy Wrocław, oferty dla nauczycieli, sprzedawców, kierowców bardzo rzadko przekraczają 2,5-3 tys. zł.
Taka sytuacja powoduje, że właściwie niemożliwe jest poszukiwanie pracy daleko od miejsca zamieszkania. Dramatycznie zawęża to pole poszukiwań. 1,5 czy 2 tys. to stanowczo zbyt mało na wynajęcie mieszkania i utrzymanie się w większym mieście, gdzie, przynajmniej teoretycznie, pracy jest więcej.
Skąd taka mizeria finansowa w proponowanych za pośrednictwem urzędów ofertach? Analitycy rynku pracy przypominają: pośredniaki to dzisiaj tylko jeden, w dodatku nie najważniejszy sposób na szukanie pracy. Ocenia się, że do urzędów trafia około 40 proc. wszystkich legalnych ofert. I to raczej tych mniej atrakcyjnych – a więc takich, na które nie odpowiedziano na „pracowych” portalach internetowych czy w prasie.
Walka z bezrobociem – proces bez końca?
Różnice w skali kraju, jeśli chodzi o poziom bezrobocia, są duże. W woj. lubuskim i dolnośląskim przypada odpowiednio 34 i 31 osób na ofertę. A w dolnośląskim – „zaledwie” 27. To ponad trzykrotnie mniej niż na północnym wschodzie.
Rozbieżności dotyczą również poszczególnych regionów. Na przykład w woj. podlaskim są powiaty, jak sejneński czy kolneński, w których stopa bezrobocia przekracza 20 proc. Natomiast np. w rejonie Wysokiego Mazowieckiego jest o ponad połowę niższa. Według danych miejscowego PUP, w czerwcu wynosiła 8,1 proc.
Nie zmienia to całościowego obrazu sytuacji. Jest niedobrze i może być jeszcze gorzej, bo na lokalne kłopoty z infrastrukturą i pozyskiwaniem inwestorów nałożą się w coraz większym stopniu problemy bogatszych krajów Unii Europejskiej. Dlatego można się spodziewać, że w najbliższym czasie liczba ofert będzie raczej równać w dół. Nawet w tych regionach, które dotąd lepiej sobie radziły.
Resort pracy w obliczu katastrofy wywalczył w ministerstwie finansów dodatkowe pół miliarda na walkę z bezrobociem. Minister pracy wystąpił o nie w ubiegłym miesiącu. Sejmowa Komisja Finansów Publicznych wyraziła zgodę pod koniec lipca. Ale ta suma również nie sprawi cudów. Wiele urzędów przeznaczy otrzymane środki na zaktywizowanie bezrobotnych młodych i po 50 roku życia.
Generalnie dodatkowe fundusze powinny do końca roku zatrzymać stopę bezrobocia poniżej 13 proc. Być może uda się wyciągnąć z bezczynności kilkadziesiąt tysięcy osób. Nie należy jednak spodziewać się, że otrzymane środki wystarczą do wygenerowania jakichś stałych miejsc pracy.
Pewien krótkotrwały optymizm może budzić jedynie fakt, że w okresie letnim fala bezrobocia nieco opada. Na przykład w podlaskim, województwie o jednej z najwyższych w kraju liczbie bezrobotnych (według urzędowych danych ponad 64 tys., czyli co siódmy mieszkaniec pozostaje bez pracy), jest ich o ok. 1 tys. mniej niż w maju. Ale zarazem – i to już skłania do pesymizmu – o ponad 3 tys. więcej niż przed rokiem.
TK/JK