Fair play dla naiwnych
Sytuacja, w jakiej znaleźli się posiadacze walutowych kredytów hipotecznych to kolejna wariacja losu, jaki spotkał wielu ubezpieczonych, w tym oszukanych nabywców tzw. polisolokat, czy zwolenników lokat w Amber Gold
16.03.2015 | aktual.: 20.01.2016 20:23
Na początku lat 90. XX w. w Polsce rozpoczęły działalność zakłady ubezpieczeń, których akcjonariusze mieli swoje siedziby w Londynie, Holandii, USA, m.in.: Commercial Union (obecnie Aviva), Nationale Nederlanden (ING) i Amplico Life (MetLife Amplico/ Amplico Life). Za pośrednictwem agentów, własnych pracowników i rodzącej się branży pośredników finansowych zaczęły oferować ubezpieczenia na życie z opcją oszczędnościową (ubezpieczenia ochronno-kapitałowe). Sowicie wynagradzani ludzie pracujący dla tych towarzystw mieli wypracowany schemat działania: podczas spotkań z potencjalnym nabywcą polisy pokazywali wykresy i symulacje, istne „pewniaki”, udowadniające czarno na białym, ileż to na emeryturze otrzyma pieniędzy zapobiegliwy posiadacz takiego ubezpieczenia. Szkolenia sprzedażowe były ukierunkowane przede wszystkim na pokazanie zalet produktów, bo to zapewniało firmie i agentowi szybką i zyskowną sprzedaż. Bo obrastający w piórka zamożności Polacy nie chcieli być gorsi od innych Europejczyków i masowo
nabywali ubezpieczenia z opcją gromadzenia kapitału. Dopiero po kilku, czasami kilkunastu latach wycofywali się z umowy, ponosząc straty.
Uśpiony nadzorca
Rok 1999 – ponowne eldorado dla pośredników i agentów ubezpieczeniowych. Weszła w życie reforma emerytalna i rozpoczęły działalność otwarte fundusze emerytalne. Zarządy Powszechnych Towarzystw Emerytalnych, zarządzających OFE, oferowały gigantyczne pieniądze – nawet 1000 zł za jednego pozyskanego członka funduszu. Po pewnym czasie, kiedy pula klientów na rynku pierwotnym się wyczerpała, znaleziono sposób na dopływ świeżych pieniędzy. Oto niespodziewanie z OFE do OFE zaczęły ruszać prawdziwe wędrówki ludów w ramach tzw. transferów – migracje dziesiątek tysięcy osób-uczestników w ślad za sprytnymi agentami i pośrednikami. Przedsiębiorczy agenci dorabiali się w krótkim czasie niemałych fortun, na co przymykały oko władze towarzystw emerytalnych, bo same oczekiwały, ba, wręcz wymuszały szybki wzrost liczby członków OFE. Za do funduszu emerytalnego pieniądze, od każdej miesięcznej składki była pobierana prowizja, nawet w wysokości 10 proc., skromna opłata za
zarządzanie aktywami. Gdzie tu miejsce na etykę biznesu, na odpowiedzialność wobec klienta, który był tylko właścicielem konta, na które wpływały składki, od których pobiera się sutą prowizję…
Po wydrenowaniu rynku OFE przyszedł czas na około pół miliona osób „nabitych” w ubezpieczenia na życie z Ubezpieczeniowym Funduszem Kapitałowym (UFK). W tym przypadku roszczenia poszkodowanych mogą opiewać na kwotę nawet 5 mld zł. Kolejni agenci i pośrednicy robili interes życia – jeżeli klient wpłacił np. 10 tys. zł składki jednorazowo, to taki sprzedawca otrzymywał w niektórych towarzystwach prowizję wynoszącą nawet 100 proc. tej wpłaty! I gdyby nie pazerność firm, które za rezygnację z ubezpieczenia z UFK w pierwszym, drugim roku od podpisania umowy pobierały całą składkę, to proceder kwitłby dalej. Ale klienci skrzyknęli się i zaczęli bronić przed szachrajstwem tych, którym powierzyli swoje pieniądze w naiwnym przekonaniu, że ubezpieczyciele będą działać na ich korzyść. Jest już kilka pozwów zbiorowych, kilka wyroków sądu, korzystnych dla powodów.
Ważne uzupełnienie – polisy z UFK pojawiły się na rynku finansowym, który miał być szczelnie kontrolowany i dobrze chroniony, tak przynajmniej zapewniała Komisja Nadzoru Finansowego (KNF). W praktyce nadzorca czy to nie zauważał problemu, czy przymykał nań oko. Do czasu. W obronie pokrzywdzonych stanął Urząd Ochrony Konkurencji i Konsumentów (UOKiK). Ten organ nakładał kary nawet do 50 mln zł ubezpieczycielom oferującym tzw. polisolokaty za nieprawidłowości w informowaniu klientów czy za zbyt wysokie prowizje za rezygnację z ubezpieczenia. * Czyżby zmowa banków*
Nieetyczne zachowania w przypadku ubezpieczeń miały miejsce w firmach, które szczyciły się tym, że mają Kodeks Dobrych Praktyk i przestrzegają zasad w nim zawartych. Równolegle wyłonił się nowy sposób na ubezpieczeniowe eldorado dla uczciwych inaczej ubezpieczycieli – chodziło o kilkaset tysięcy osób mających kredyty hipoteczne we frankach. Boom na kredyty hipoteczne rozpoczął się w 2004 r. Klienci – poznaliśmy już ten patent – ulegali sprzedawcom, którzy czarowali ich wykresami, unaoczniającymi korzyści, jakie dawał kredyt hipoteczny we frankach w stosunku do „drogiego” kredytu złotowego. Brali kredyty na ćwierć, pół miliona, a nawet i więcej. Sprzedawca dostawał zaś 1 proc. prowizji od kwoty kredytu. Maszynka kręciłaby się nadal, gdyby kurs franka niemal w jednej chwili nie wzrósł o 30 proc.?
Przed takimi sytuacjami banki mogą się chronić, bo posługują się instrumentami pochodnymi i innymi trikami z wyższej półki świata finansów. Natomiast frankowy Kowalski nie mógł się ubezpieczyć od ryzyka kursowego, gdyż na rynku finansowym takiego produktu nie było. A frankowicze powinni mieć konieczną ochronę ubezpieczeniową, która uwzględniałaby ich status finansowy i życiowy – dzisiaj i w całym okresie spłaty kredytu. „Każdy udzielony przez bank kredyt powinien być odpowiednio zabezpieczony. Bank powinien przedstawić klientowi swoje wymagania odnośnie ubezpieczenia przedmiotu zabezpieczenia przed zawarciem umowy kredytowej oraz potwierdzić te warunki w umowie kredytowej. W przypadku, gdy jednym z zabezpieczeń umowy kredytu jest umowa ubezpieczenia, a ubezpieczenie zostało zaoferowane klientowi przez bank, bank powinien jednoznacznie wskazać, w jakiej występuje roli, tj. ubezpieczającego czy też pośrednika ubezpieczeniowego. Klient powinien otrzymać również wszystkie istotne informacje dotyczące umowy
ubezpieczenia. Zgodnie z obowiązującymi od lipca 2014 r. zapisami Rekomendacji S, bank powinien udzielać klientom detalicznym kredytów zabezpieczonych hipotecznie wyłącznie w walucie, w jakiej uzyskują oni dochód, także w przypadku klientów o wysokich dochodach” – precyzuje Maciej Krzysztoszek z Departamentu Komunikacji Społecznej Komisji Nadzoru Finansowego.
Konieczne ubezpieczenia i zabezpieczenia
To teoria, bo praktyka wyglądała zgoła inaczej. Polityka banku kreowała większy lub mniejszy popyt na ubezpieczenia. W przypadku kredytów złotowych, często udzielanych na 120 proc. Wartości nieruchomości (początkowo nawet bez wkładu własnego), wymagano ubezpieczenia niskiego wkładu kredytobiorcy, ubezpieczenia do czasu wpisu nieruchomości do hipoteki – produkty chroniące przede wszystkim interes banku. Były także i produkty na życie kredytobiorcy, wymagane przez większość banków, a co przezorniejsi Polacy dokupywali jeszcze ubezpieczenie: od utraty pracy, poważnego zachorowania, etc. To kosztowało dużo, ale te produkty chroniły jakoś interes kredytobiorcy. „Ubezpieczenie na życie było jednym z wymaganych przez banki zabezpieczeń kredytów hipotecznych. Od strategii banku zależało, czy kredyty hipoteczne były udzielane z wymaganym wykupieniem ubezpieczenia na życie lub bez takiej ochrony. Z naszego doświadczenia wynika, że strategię dla wszystkich udzielanych kredytów hipotecznych: jeśli wymagane było
ubezpieczenie na życie, to nie było zróżnicowania na kredyty hipoteczne złotowe i na te w innej walucie” – powiedział Kamil Kutycki, wicedyrektor Departamentu Bancassurance Grupy Ubezpieczeniowej Europa, lidera ubezpieczeń do kredytów.
Rekomendacja U Komisji Nadzoru Finansowego zacznie obowiązywać od 31 marca br. Wymusza ona na bankach zmianę polityki sprzedaży ubezpieczeń wobec klientów, np. zaciągających kredyt. Banki będą musiały występować jako agenci ubezpieczeniowi, a wszystkie ubezpieczenia będą musiały być sprzedawane w formie indywidualnej, a nie grupowej. Również prowizja, którą wypłacał kredytobiorca będzie musiała być rozłożona w czasie. Obecnie ubezpieczenie kupowane do zaciągniętego kredytu jest zawierane w formie grupowej. Zatem banki zarabiają jako pośrednicy na prowizji od sprzedaży. Po zmianach – zgodnie z Rekomendacją U – banki będą mogły oferować tego typu ubezpieczenia pod warunkiem, że zamienią umowy grupowe na indywidualne. Ubezpieczenia będą mogły sprzedawać tylko określone osoby, zarejestrowane przez KNF jako osoby fizyczne wykonujące działalność agencyjną.
Rekomendacja U ma na celu zwiększenie ochrony klientów bancassurance. Konsumenci będą lepiej informowani – ubezpieczony będzie więcej wiedzieć o produkcie, który kupuje. Banki i ubezpieczyciele pracują nad dostosowaniem się do tych zmian, nad przygotowaniem nowych produktów. Z pewnością będą one korzystniejsze dla ubezpieczonych – tak przynajmniej powinno być! Dużą zmianą jest to, że klient będzie miał swobodę wyboru zakładu ubezpieczeń, z którego usług chce skorzystać, a nie, jak do tej pory, ubezpieczyciela narzucanego mu przez bank. „Nasi klienci, czyli banki, zachowują daleko idący rozsądek w swoich działaniach i obecnie nie obserwujemy zwiększonego zainteresowania produktami pozwalającymi dodatkowo zabezpieczyć ryzyko kredytowe banku. Grupa Europa, podobnie jak banki oferujące kredyty hipoteczne, patrzy na te zobowiązania długoterminowo. Większość kredytów zaciągnięta została na 25-30 lat, a w takiej perspektywie na pewno na rynku nastąpi jeszcze kilka zmian, co wynika naturalnie z cyklów
koniunkturalnych” – dodał Kamil Kutycki z Grupy Ubezpieczeniowej Europa. Dziś banki wystraszone, że w wielu przypadkach zobowiązania kredytobiorców- frankowiczów są większe niż wartość kredytowanej nieruchomości, zaczęły żądać dodatkowego zabezpieczenia kredytu z tytułu zmian kursowych. Taki prezent sprawiły frankowiczom, oczekującym na systemową ochronę ich interesów i na to, że gra fair w sektorze finansowym w końcu zacznie się opłacać.