Firmy nie lubią pracowników z pomysłami
Zgłosiłeś usprawnienie, innowację, projekt racjonalizatorski? Nie oczekuj od szefa nagrody
26.10.2010 | aktual.: 26.10.2010 11:52
Zgłosiłeś usprawnienie, innowację, projekt racjonalizatorski? Nie oczekuj od szefa nagrody. Ciesz się, jeśli za pomysłowość nie spotkają cię z jego strony szykany.
Jesteśmy innowacyjni, kreatywni, oryginalni – deklaruje każda firma. Jednak słowa te nie mają nic wspólnego z korporacyjną rzeczywistością. Taki wniosek płynie z ankiety przeprowadzonej przez dr Dagmarę Lewicką z Wydziału Zarządzania Akademii Górniczo-Hutniczej w Krakowie. Uczona postanowiła sprawdzić, czy pracodawcy faktycznie oczekują od pracowników pomysłowości, samodzielności, inicjatywy. Jej analizy nie są optymistyczne.
Ponad 48 proc. uczestników sondażu stwierdziło, że innowacyjność nie jest w ich przedsiębiorstwach nagradzana. A prawie 68 proc. powiedziało, że organizacje nie podejmują działań służących przyciągnięciu osób przedsiębiorczych i z pomysłami. Zaś 62 proc. badanych przez Lewicką uważa, że ich firma nie akceptuje ponoszenia ryzyka – innymi słowy, preferuje jedynie sprawdzone, bezpieczne, konwencjonalne rozwiązania.
Figa z makiem dla innowatora
Znaczna większość respondentów przyznała, że nie istnieją programy wspierania innowacji. Jeśli zgłoszą swoje usprawnienie czy projekt racjonalizatorski, nie mogą liczyć nawet na publiczną pochwałę. Tym bardziej nie dostaną żadnej premii oraz nie zostaną zaproszeni do kierowania projektem czy do udziału w procesie decyzyjnym.
Mówiąc krótko: nie warto się wychylać, skoro organizacje dotknięte są syndromem BMW (cenią jedynie pracowników miernych, wiernych, ale wiernych). - Jeśli natrafiamy na obojętność lub wrogość, lepiej pomysły zachować dla siebie. Być może kiedyś do nich wrócimy – trafiając na oświeconego szefa albo rozkręcając własny biznes – podkreśla Adam Burzyński, psycholog zarządzania i trener z Warszawy.
Ekspert na swych szkoleniach motywacyjnych lubi cytować slogany wyjęte z korporacyjnych stron internetowych i ogłoszeń o pracy. Oto mała próbka takich mądrości: „Jesteśmy firmą innowacyjną”, „unikamy standardowych rozwiązań”, „działamy nieszablonowo”, „inspirujemy swoim nowatorskim podejściem” albo „stawiamy na ludzi kreatywnych, elastycznych, z pasją”.
Święty spokój i procedury
Burzyński ma zwyczaj pytać uczestników swych zajęć – handlowców, konsultantów, specjalistów IT – czy przełożeni rzeczywiście promują ich oryginalne pomysły. Pierwszą odpowiedzią jest zazwyczaj salwa śmiechu.
- Pracownicy korporacji, bez względu na sprawowaną funkcję, mówią, że cała ta gadka o innowacyjności i kreatywności nie jest warta nawet funta kłaków. Deklaracje deklaracjami, ale każdy szef woli święty spokój i sprawdzone procedury, niż jakiekolwiek wyjście poza schemat – podkreśla szkoleniowiec.
I podaje przykłady ludzi, które po tym, jak zaproponowali określone zmiany w firmie, zostali nazwani niebezpiecznymi wariatami.
- Jeden z uczestników szkolenia wspominał, jak stał się ofiarą mobbingu. Jego koledzy stwierdzili, że przez jego pomysły będą mieli więcej pracy. No i się zaczęło. Regularne przezywanie i wyśmiewanie go, a nawet donosy do prezesa. Niektórzy dowcipnisie wylewali mu kawę na dokumenty albo kładli pineski na jego krzesło – opowiada Adam Burzyński.
Równanie w dół
O tym, że zgłaszanie innowacji nie zawsze popłaca, przekonał się również Łukasz, redaktor techniczny w znanej ogólnopolskiej gazecie. Zaproponował on, by niektórzy dziennikarze sami układali w edytorze komputera strony ze swymi artykułami. Natomiast trudniący się tym do tej pory łamacze mieli zająć się prestiżowymi – i skomplikowanymi graficznie – projektami reklamowymi. W redakcji rozpętała się burza. Dziennikarze krzyczeli, że będą musieli za darmo wykonywać dodatkową robotę. W jeszcze większą panikę wpadli łamacze, którym ktoś nagadał, że okażą się niepotrzebni i w rezultacie zostaną zwolnieni z pracy. Mylili się zarówno jedni, jak i drudzy, ale nikt nie chciał słuchać wyjaśnień.
- Za złamanie każdej kolumny dziennikarze dostawaliby bardzo przyzwoite pieniądze. Finansowo skorzystaliby też łamacze. Bo projekty reklamowe wyceniane są u nas lepiej niż materiały redakcyjne. I co najważniejsze, mój pomysł przyniósłby duże zyski z firmy – tłumaczy Łukasz. I dodaje, że odwrócili się od niego wszyscy. Nawet prezes wydawnictwa, który stwierdził, że pomysł Łukasza był głupi i nieodpowiedzialny, skoro zniszczył dobrą atmosferę w redakcji. Nawiasem mówiąc, wcześniej prezes był za zmianą organizacji pracy – czyli popierał projekt redaktora technicznego. Pod wpływem zakładowej organizacji związkowej zmienił jednak zmianę.
- Wszyscy wycierają sobie usta takimi słowami jak „rozwój”, „zmiana”, „innowacje”, lecz tak naprawdę powszechne jest niewychylanie się i równanie w dół – uważa Łukasz.
Mirosław Sikorski