Flirt w pracy - czy to ma sens?
ikt jednak nie zaprzeczy, że właśnie w pracy coraz częściej uprawiamy seks, zdradzamy małżonków i wchodzimy w nowe związki partnerskie.
29.01.2011 | aktual.: 29.11.2011 14:20
Jedna szósta Polaków pozwoliła sobie na seks w pracy, a niemal każdy widzi w swej firmie pozostającą w intymnych stosunkach parę, informuje magazyn "Samo Zdrowie". Zaś według analizy Dureksa, prawie 13 proc. osób za najlepsze miejsce do intymnych zbliżeń uważa biuro.
Firma nie jest ani agencją towarzyską, ani biurem matrymonialnym. Nikt jednak nie zaprzeczy, że właśnie w pracy coraz częściej uprawiamy seks, zdradzamy małżonków i wchodzimy w nowe związki partnerskie.
Przykład? Proszę bardzo: Paul Wolfowitz, prezes Banku Światowego, który całkowicie stracił głowę dla swojej asystentki. Aby pokazać siłę i szczerość swego uczucia, podniósł kochanicy pensję. Pech chciał, że media wyniuchały i nagłośniły sprawę. A wtedy nieborak musiał się pożegnać ze swoją prestiżową posadą. Przed zwolnieniem nie uchroniły go nawet wcześniejsze zasługi i reputacja jednego z największych guru międzynarodowych finansów. Oczywiście, biurowe historie miłosne mają czasem szczęśliwy finał. Na przykład Bill Gates poznał swoją przyszłą żonę (sekretarkę Melindę French) właśnie w pracy.
Większość z nas uważa, że lepiej nie mieszać dwóch porządków: służbowego i prywatnego. Jednak składane deklaracje to jedno, a firmowa rzeczywistość to drugie. Aż co piąty Brytyjczyk uprawia seks w pracy – wynika z sondażu przeprowadzonego przez ICM Research. Taki „epizod” ma na sumieniu ponad dwie trzecie ankietowanych w wieku 25- 44 lat i co czwarty w grupie wiekowej powyżej 65 lat. Jak pokazuje raport, aż 25 proc. mężczyzn oddałoby się za podwyżkę lub premię. A jedna na dziesięć kobiet sprzedałaby swe ciało za awans.
Wstrzemięźliwością nie grzeszą również Chorwaci. W anonimowej ankiecie połowa internautów oświadczyła, że ma lub miała stosunki seksualne z koleżankami lub kolegami w pracy. Na podobne wyznanie zdobyło się 40 proc. Rosjan, Włochów i Amerykanów. Zdaniem „Playboya”, kochankowie najczęściej umawiają się na randki podczas lunchu lub po robocie. A jak jest nad Wisłą? Wygląda na to, że wcale nie jesteśmy świętsi od przedstawicieli innych nacji. Magazyn „Samo Zdrowie” donosi, że jedna szósta Polaków pozwoliła sobie na seks w pracy, a niemal każdy widzi w swej firmie pozostającą w intymnych stosunkach parę. Niemal 37 proc. pracowników łączy z przełożonym coś więcej niż praca – ujawnia badanie opublikowane przez portal Praca.pl. Zaś według analizy Dureksa, prawie 13 proc. za najlepsze miejsce do intymnych zbliżeń uważa biuro.
I co na to szefowie? Niektórzy na amory patrzą przez palce. Inni stanowczo ich zabraniają, twierdząc, że zakochany pracownik to nieefektywny pracownik. Przeciwnikiem miłostek w pracy jest 44-leni Jerzy, właściciel małego hotelu pod Lublinem. Ostatnio ostro upomniał recepcjonistkę i kelnera, którzy obściskiwali się na oczach gości. - Flirty psują atmosferę w zespole i są niemile widziane przez klientów, którzy oczekują od nas profesjonalnych zachowań. Na czułości jest miejsce w domu – podkreśla Jerzy. Bardziej tolerancyjna jest 49-letnia Jolanta, dyrektorka firmy farmaceutycznej z Wrocławia. Nie ukrywa, że w młodości sama lubiła zaszaleć. Choć – jak dodaje – zawsze robiła to dyskretnie i z klasą. - Co w tym złego, że ludzie mają się ku sobie? Problem zaczyna się dopiero wtedy, gdy pracownicy afiszują się ze swymi uczuciami albo zaniedbują swoje obowiązki – tłumaczy pani menedżer.
51-letni Grzegorz, szef oddziału w towarzystwie ubezpieczeniowym, nie reaguje dopóty, dopóki intymna relacja nie uderza w interes firmy. Bardzo mu przykro, gdy romans pracownika oznacza małżeńską zdradę. Jednak nie uważa, że jego rolą jest umoralnianie podwładnych. - W końcu nie jesteśmy dziećmi – zaznacza. – Każdy sam powinien wiedzieć, co jest dla niego dobre. Tylko wobec przyjaciela pozwoliłbym sobie na upominanie czy dawanie rad.
Grzegorz wierzy w odpowiedzialność i dojrzałość pracowników. Za to Marek, kierownik dużej firmy branży IT, stawia na zasadę ograniczonego zaufania. Niedawno zawiódł się na Januszu i Bożenie, swoich kluczowych przedstawicielach handlowych. Przez długie miesiące tolerował ich związek. Nie protestował nawet wówczas, gdy upierali się, że na ważne prezentacje muszą jechać razem. Z czasem jednak kobieta zaczęła robić swemu partnerowi sceny zazdrości. Zwłaszcza przy co bardziej urodziwych klientkach.
- Tego było już dość. Po kilku upomnieniach, które nie przyniosły skutku, dałem zakochanej parze wypowiedzenia. Chociaż wcześniej byłem zadowolony z ich pracy – opowiada Marek. Bardzo żałuje, że jego firma, wzorem niektórych amerykańskich korporacji, nie wprowadziła jeszcze przepisów regulujących sprawy damsko-męskie.
- Gdzie nie ma standardów jasno określających, co wolno, a co jest zakazane w relacjach między pracownikami, tam wcześniej czy później dochodzi do nadużyć – stwierdza menedżer.
Jednak czy naprawdę potrzebne są regulacje prawne, aby unikać pochopnego wchodzenia w związki uczuciowe?
Agnieszce, specjalistce ds. HR, wystarcza bolesne doświadczenie z przeszłości. Kiedyś awansowała – z sekretarki na kierowniczkę działu kadr. W jej przekonaniu miało to związek z tym, że pracowała za dwóch i zrobiła studia zaoczne z zarządzania. Inaczej patrzyły na sprawę jej zazdrosne koleżanki. Kłamstwom, pomówieniom i plotkom nie było końca. W końcu wszyscy w pracy się śmiali, że robi karierę przez łóżko. - Rzeczywiście, dwa razy umówiłam się z dyrektorem na randkę – przyznaje. - Nic z tego nie wyszło, ale zła sława kochanki szefa szła za mną, aż zmieniłam firmę i miejsce zamieszkania – mówi Agnieszka.
No więc jak – pozwolić sobie na seks lub flirt w pracy? Na to pytanie każdy musi odpowiedzieć sobie samodzielnie. Trzeba jednak pamiętać, że według sondaży około 10 proc. osób uprzednio zaangażowanych w biurowy romans obecnie tego żałuje. Ale z drugiej strony, gdzie ludzie mają się zakochiwać i tworzyć pary, jeśli nie w pracy, w której spędzają nawet 10-12 godzin dziennie?
Janusz Sikorski
/AS