Gospodarczy diament w zaniku

Prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych za wszelką ceną nie jest żadnym pomysłem na rozwój przemysłu i potencjału ekonomicznego Polski.

Gospodarczy diament w zaniku
Źródło zdjęć: © Thinkstockphotos

07.06.2013 | aktual.: 07.06.2013 13:33

Prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych za wszelką ceną nie jest żadnym pomysłem na rozwój przemysłu i potencjału ekonomicznego Polski.

Polska się zwija, za chwilę wszystko przestanie działać, sytuacja jest alarmująca - coraz częściej ekonomiści zwracają uwagę na postępujący w zatrważającym tempie kryzys polskiej produkcji przemysłowej. I nie chodzi tu tylko o bieżące wyniki wskaźników gospodarczych publikowane przez GUS, ale o znacznie poważniejsze problemy - o kryzys infrastruktury, który w oczach ekspertów zaczyna być poważnym problemem.

Droga samowyprzedaży

O zapaści, w którą stacza się Polska, mówiła dobitnie prof. Grażyna Ancyparowicz, ekonomistka ze Szkoły Głównej Handlowej. W wywiadzie dla tygodnika "Sieci” porównała polską gospodarkę do lokomotywy. - Jesteśmy w pociągu, którego lokomotywa została opanowana przez zbieraczy złomu i po kawałku ją szabrują, wyprzedają. Za chwilę wszystko przestanie działać, wygaśnie kocioł i staniemy. Wtedy sprzedadzą na złom resztę lokomotywy. Taki właśnie jest stan polskiej gospodarki po 22 latach tzw. transformacji - mówi prof. Ancyparowicz. W jej ocenie widać dziś dobrze, że Polska nie ma przemysłu. - Nie ma przemysłu, który pozwoliłby nam opanowywać wszystkie fazy technologiczne. Sytuacja jest zatem taka: stare lokomotywy rozwoju zostały zniszczone, nowe nie powstały - mówi Ancyparowicz. W jej ocenie to właśnie przemysł jest fundamentem gospodarki.

Problem w tym, że w Polsce w ostatnich latach widać silny nacisk na to, by polskiego przemysłu się pozbywać. Za rządów obecnego premiera dokonano po raz kolejny zwrotu ku prywatyzacji i sprzedaży majątku państwowego. W ten sposób rząd pozbawił się wpływu na polski przemysł. Stracił kontrolę m.in. nad stoczniami, zakwalifikował do sprzedaży słynne Zakłady im. Cegielskiego oraz zgodził się na wyprzedaż Zakładów Azotowych Tarnów. W działaniu władz widać stałą tendencję, by starać się o dodatkowe wpływy budżetowe kosztem polskiego majątku.

Skala tej wyprzedaży zaczęła niepokoić już dawno temu, właściwie na samym początku tzw. polskiej transformacji. I nic dziwnego, bowiem wiele całych sektorów, branż zostało w Polsce wyprzedanych. Liczby w tej sprawie mówią same za siebie. Polska wraz ze zmianami ustrojowymi zdecydowała się iść drogą samowyprzedaży. Jak czytamy w opracowaniu zamieszczonym na stronie Głównego Urzędu Statystycznego, w Polsce w latach 1990-2011 "procesem prywatyzacji objęto 7551 przedsiębiorstw państwowych, z czego 1761 skomercjalizowano, 2195 poddano prywatyzacji bezpośredniej, 1941 postawiono w stan likwidacji z przyczyn ekonomicznych, a 1654 stanowiły zlikwidowane państwowe przedsiębiorstwa gospodarki rolnej, których mienie przejęła Agencja Nieruchomości Rolnych (dawna Agencja Własności Rolnej Skarbu Państwa)”. Skala jest ogromna, a natężenie prywatyzacji największe było w początkach lat 90. Jak wynika z danych GUS, w latach 1990-1995 polskie państwo wyprzedawało minimum 500 firm rocznie.

Problem masowej prywatyzacji dotyczy właściwie każdej z branż w Polsce. "W całym okresie prywatyzacji przedsiębiorstw dominującą liczebnie grupę stanowiły podmioty zajmujące się przetwórstwem przemysłowym (43,6%). Znacznie mniejszą grupą były przedsiębiorstwa zajmujące się budownictwem (17,2%) oraz handlem i naprawą pojazdów samochodowych (11,7%)” - czytamy w publikacji GUS. W czasie, gdy Polska wchodziła w etap zmian politycznych w 1989 roku istniało około 8,5 tys. państwowych firm. Skutkiem przyjętej drogi reform ekonomicznych oraz prywatyzacji, której tempo spadało wraz z upływem lat, była masowa utrata kontroli państwa nad przedsiębiorstwami. Jak czytamy dokumencie GUS "w dniu 31 grudnia 2011 r. w Polsce istniały 83 przedsiębiorstwa państwowe”. Z kolei resort skarbu państwa podaje, że 31 grudnia 2012 roku istniało już jedynie 70 w pełni państwowych firm. A rząd wciąż chce wyprzedawać. Jak czytamy w rządowym "Planie prywatyzacji na lata 2012-2013”, w tym okresie Ministerstwo Skarbu Państwa chce
przeprowadzić prywatyzację kolejnych "300 spółek, w tym: 279 nadzorowanych przez Ministra Skarbu Państwa, 15 nadzorowanych przez Ministra Obrony Narodowej, 4 nadzorowanych przez Ministra Gospodarki, 2 nadzorowanych przez Ministra Transportu, Budownictwa i Gospodarki Morskiej". W marcu 2013 roku wiceminister skarbu Rafał Baniak informował, że działania prywatyzacyjne są realizowane zgodnie z przyjętym planem, a w obecnym roku władze spodziewają się pozyskać "5 mld zł przychodów z prywatyzacji podmiotów z udziałem Skarbu Państwa".

Obraz
© (fot. Gazeta Bankowa)

Tyle tylko, że nie wiadomo, czy jest co jeszcze wyprzedawać. Według prof. Kazimierza Poznańskiego, którego słowa cytuje dr Elżbieta Szul z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, "transformacja w Polsce oraz w innych krajach postsocjalistycznych doprowadziła do wyprzedaży całej gospodarki” (za E. Szul: Społeczne aspekty prywatyzacji z udziałem kapitału zagranicznego). Poznański, choć nie jest przeciwnikiem prywatyzacji przez obcy kapitał, zaznacza, że przekształcenia nie powinny doprowadzać do przejęcia całej gospodarki. Skala wyprzedaży polskiego majątku budzi niepokój i rodzi pytania. Skoro eksperci wskazują, że polska gospodarka została w całości wyprzedana, to w takim razie czyja ona jest?

Wychować wielkie przedsiębiorstwa

Z zestawienia prezentowanego w 2006 roku przez Ministerstwo Skarbu Państwa wynika, że w prywatyzacji polskich firm dominują inwestorzy z Niemiec (31%), a kolejne miejsca zajmują: Stany Zjednoczone (15%), Francja (10%), Holandia i Szwecja (po 8%) oraz Wielka Brytania (5%), Szwajcaria, Finlandia, Austria. Trudno jednak powiedzieć, co dalej dzieje się ze sprzedanymi firmami. Państwo traci nad nimi kontrolę, więc to, czyja jest obecnie polska gospodarka, wcale nie musi zależeć od Polski.

Sprawa wyprzedaży polskiego majątku nie bierze się znikąd. Wydaje się, że masowa wyprzedaż Polski jest skutkiem, a nie przyczyną. Na ten aspekt prywatyzacji wskazywał w rozmowie z portalem Stefczyk.info poseł PiS i były wiceszef MSZ Krzysztof Szczerski. Tłumaczył, że widać obecnie cofnięcie się Polski w kwestii własnego potencjału rozwojowego w stosunku do... II RP. - W II RP priorytetem było budowanie własnego majątku i potencjału rozwojowego. Dziś natomiast widzimy, że trwoni się własny majątek Polski. Przykład LOT, zakładów w Chrzanowie, polskich stoczni, polityki morskiej, z czego była szczególnie dumna II RP, pokazuje, że obrano zły kierunek. […] Mamy w kraju zły model gospodarki. Ona jest oparta na modelu usługowo-montażowym, a nie na budowaniu własnej podmiotowości, nie skupia się na sektorach, które są wyznacznikami nowoczesności - mówił poseł Szczerski i wskazywał na konieczność zwrotu ku polityce prorozwojowej.

"Produkcja zawsze ma ojczyznę, przemysł ma ojczyznę. Polityka przemysłowa państwa powinna budować własną podmiotowość gospodarczą, żeby mieć potem czym operować, żeby mieć narzędzia do prowadzenia ekspansji międzynarodowej. Ona polega na tym, że się wysyła w świat własne produkty, a nie na tym, że się montuje produkty innych pracodawców. Nie na tym polega podmiotowość we współczesnym świecie. Trzeba wspierać własne możliwości, własne towary. Tylko nimi można podbić świat” - tłumaczył rozmówca Stefczyk.info.

O kryzysie polskiego rozwoju i jego motorów mówił ostatnio również ekonomista prof. Ryszard Bugaj. Podczas organizowanego przez Instytut Sobieskiego Kongresu Polska Wielki Projekt Bugaj zaznaczał, że Polsce "grozi znaczne obniżenie stopy wzrostu do 2-3%”. Z kolei w rozmowie z "Gazetą Bankową” Bugaj podkreślił, że Polskę czeka obecnie debata dotycząca polityki rozwojowej oraz decyzja o tym, gdzie szukać nowych motorów wzrostu. Według ekonomisty model rozwojowy realizowany w Polsce od 20 lat przestaje być oczywisty.

- Realizowana dotąd polityka, która polegała na ciągnięciu kapitału zagranicznego na zasadzie "ciągniemy i dopłacamy" przestaje być oczywista. Staje pytanie o to, jak wychować w Polsce wielkie przedsiębiorstwa - tłumaczy Bugaj. Zaznacza, że należy więc zadać sobie pytanie "w jakiej mierze wchodzić w system zglobalizowany, szczególnie że w Polsce przez te 20 lat nie powstało właśnie ani jedno wielkie przedsiębiorstwo, które uzyskałoby status przedsiębiorstwa, które ma markę w ręku i zarządza procesem produkcyjnym”. - Jeśli my wchodzimy głęboko i poza kontrolą w proces globalizacji, to jesteśmy skazani na małe i średnie przedsiębiorstwa w Polsce. Natomiast ich zależność jest wysoka, a rentowność dość ograniczona - tłumaczy nasz rozmówca i podkreśla, że w związku z kryzysem oraz doświadczeniem ostatnich lat również w Polsce czeka nas debata o polityce dalszego rozwoju. - Wielkich spraw, wielkich debat mamy przed sobą wiele - podsumowuje prof. Bugaj. Window of opportunity

Skala wyzwań stojących przed polską gospodarką rzeczywiście jest ogromna i dotyczy również podstaw polskiej gospodarki. Jak wskazuje w wywiadzie dla portalu wPolityce.pl Jan Filip Staniłko, prezes Instytutu Sobieskiego, infrastrukturalne i technologiczne podstawy polskiej gospodarki, czyli kwestie energetyczne, są przestarzałe. To może zagrozić polskiemu rozwojowi. - Po 1989 r. potrzeby energetyczne były zaspokajane przez stary system, który pochodzi z lat 60. i 70. Mówię o energii, bo to jest podstawa dla całej działalności gospodarczej. Ta infrastruktura z czasów PRL napędzała polski rozwój po 1989 r., jednak ona jest już zdezelowana i stara. Od tego czasu prawie nic nie wybudowano - wyjaśnia Staniłko. Z jego słów wynika, że polska gospodarka, polski przemysł i produkcja mogą być ograniczane również przez czynniki technologiczne, których usunięcie może być niezmiernie kosztowne.

Staniłko wskazuje także na inny obszar, który ogranicza nasz rozwój - kryzys demograficzny. "Naszą sytuację determinują zasoby demograficzne. Obecnie można mówić, że mamy sytuację, którą po angielsku nazywa się "window of opportunity". To okno okazji zamknie się dla Polski około roku 2020. Ubywa nam czasu. Tymczasem polityka rozwojowa, żeby działać dobrze i skutecznie, musi dojrzewać przez dłuższy czas. To tak samo jak ze skuteczną polityką demograficzną. One obie wymagają opracowania strategii, dobrania właściwych instrumentów oraz czasu dla ich optymalizacji” - tłumaczy rozmówca portalu wPolityce.pl. Ponadto wskazuje na kryzys u samej podstawy polskiej gospodarki. Wydaje się, że bez uporania się z kryzysem demograficznym oraz bez wytworzenia silnego impulsu rozwojowego Polsce będzie niezmiernie trudno skupić się na wspieraniu polskiego przemysłu i produkcji.

Tymczasem właśnie to, zdaniem prof. Piotra Glińskiego, socjologa, kandydata PiS na premiera, powinno być jednym z głównych priorytetów polskiej polityki. W czasie wspomnianego już panelu "Dokąd Polska zmierzać powinna?” Gliński zaznaczał, że ważne zadanie dla państwa polskiego to skupienie się na realizacji polskich interesów gospodarczych. - Powinno się wspierać polską markę - począwszy od nauki, poprzez technologie, aż do końcowych produktów - zaznaczył socjolog.

Na podobną potrzebę wskazywał związkowiec Mateusz Gruźla, związany z zakładami Fiata w Tychach. Na swoim blogu w listopadzie 2012 roku napisał, że "rozwinięte kraje zachodniej Europy dbają o swój przemysł, bo tylko w oparciu o produkcję można zbudować solidne podstawy rozwoju. […] W Niemczech poziom bezrobocia jest niemal dwukrotnie niższy niż w Polsce m.in. dlatego, że naszym sąsiadom zza Odry udało się obronić swój potencjał przemysłowy”. W swoim tekście przywołuje również opinię prof. Leokadii Oręziak ze Szkoły Głównej Handlowej. Podczas jednej z debat ekonomicznych mówiła ona, że "kraje, z których przemysł ucieka, borykają się z ogromnym zubożeniem klasy średniej, szybko rosnącymi nierównościami i wieloma innymi problemami”. - Nie da się opierać rozwoju wyłącznie na tworzeniu banków i instytucji finansowych - podkreślała Oręziak.

Patriotyzm gospodarczy

W Polsce widać od dawna kryzys przemysłu oraz brak odpowiedniego wsparcia dla rozwoju rodzimej produkcji. Wskazuje na to choćby raport "Przyczyny i konsekwencje globalnego kryzysu finansowo-gospodarczego i jego przejawy w Polsce”, opracowany przez Polskie Lobby Przemysłowe im. E. Kwiatkowskiego. W dokumencie, cytowanym przez portal wGospodarce.pl, czytamy: "W dobie globalnej gospodarki opartej na wiedzy zwycięzcami są te kraje, które szukają oparcia swych przewag konkurencyjnych na rosnących umiejętnościach swoich obywateli i potencjałach wytwórczych swoich przedsiębiorstw”. Niestety takich potencjałów nie ma w Polsce, o czym również traktuje wspomniany raport. Zaznacza, że na wzmocnienie negatywnych tendencji widocznych w Polsce wpływa słabość polskiej struktury gospodarczej. "To zapóźnienie, słabość przemysłu, niska ilość wysokich technologii jest rezultatem źle przeprowadzonej transformacji naszej gospodarki i wrogich przejęć prywatyzacyjnych oraz pokłosiem [...] zrzeczenia się przez państwo instrumentów
aktywnej polityki gospodarczej praktykowanych przez np. Niemcy” - czytamy w portalu wGospodarce.pl.

Podobne stanowisko słychać coraz częściej. Eksperci zaznaczają, że kryzys przemysłu w Polsce jest oczywisty. To przekonanie coraz większej liczby środowisk zbiega się w czasie z innym trendem widocznym w ostatnich latach. Doświadczenia kryzysu w Europie sugerują, że siła rodzimej gospodarki, siła kapitału i przemysłu są znacznie ważniejsze, niż wynikałoby to jedynie z ekonomicznej kalkulacji. Zdaniem europosła Konrada Szymańskiego (PiS) Unia Europejska nie wyjdzie z kryzysu, dopóki nie odbuduje swojego przemysłu. W czasie debaty o polityce klimatycznej w kwietniu Szymański mówił: - Bez powrotu i rozwoju przemysłu, kryzys w Europie nie zostanie przełamany. Dlatego dziś trzeba pilnie odrzucić propozycję zaostrzenia polityki klimatycznej.

Wydaje się, że to wezwanie Szymański powinien również powtórzyć w Warszawie. Szczególnie, że - jak zaznacza prof. Krzysztof Rybiński - kryzys unijny wskazuje, że warto stawiać na rodzimą produkcję. - Z tego kryzysu Polska powinna wyciągnąć kilka lekcji. Po pierwsze, warto stawiać na swoich. Trzeba zaprzestać polityki wykładania czerwonego dywanu przed każdym inwestorem zagranicznym, który przychodzi i w zamian za stworzenie miejsc pracy otrzymuje dekady wakacji podatkowych w Polsce. Tak być nie może. Trzeba wspierać Polaków, polski biznes. Trzeba stosować brutalną politykę patriotyzmu gospodarczego. Tam robią inne kraje, w szczególności Niemcy. Oni na tym bardzo dobrze wychodzą - tłumaczy profesor w "Gazecie Bankowej". Dodaje, że należy również przekonać Polaków do tego, co polskie. - Polacy przez swoje decyzje konsumenckie powinni wspierać swoich, a nie produkty obce - wskazuje. Zdaniem Rybińskiego Polska musi również wystrzegać się wzrostu długu. W jego ocenie sugestie płynące z kryzysu, wraz z polityką
wspierania przemysłu w Polsce muszą zostać szybko wprowadzone w życie.

- Polskie państwo powinno dbać w większym stopniu o interesy polskiej gospodarki, polskiego biznesu. Politycy jeżdżący po całym kraju za nasze pieniądze powinni mieć w tyle głowy to zadanie, działanie na rzecz polskiego biznesu - tłumaczy Rybiński.

Doświadczenia kryzysowe przynoszą jeszcze jeden argument na rzecz wzmocnienia polskiej gospodarki, szczególnie przemysłu i produkcji. Pokazują bowiem, że siła gospodarcza może być mocną podstawą siły politycznej danego kraju.

Politolog Przemysław Żurawski vel. Grajewski w rozmowie z "Gazetą Bankową" zaznacza, że w sposób oczywisty te dwa obszary działania państwa łączą się ze sobą. - Nie każde państwo silne politycznie jest silne gospodarczo, ale każde państwo silne gospodarczo, jeśli zechce swojej potęgi gospodarczej użyć politycznie, jest skuteczniejsze. To może stać się podstawą mocy zagranicznej danego kraju - tłumaczy. Wskazuje, że w ostatnich latach widać, że potencjał gospodarczy Niemiec sprawił, że kraj ten de facto odgrywa rolę ośrodka decyzyjnego w Unii. - Skoro to rząd niemiecki na bazie niemieckich podatników może poprzeć albo odmówić poparcia jakiemuś projektowi walki z kryzysem, to de facto nie instytucje unijne, ale głos Niemiec zaczyna rozstrzygać o takich czy innych decyzjach - zaznacza ekspert w rozmowie z "Gazetą Bankową". Dodaje, że właśnie w związku z sytuacją Niemiec cała Unia postanowiła przełożyć wejście w życie Europejskiego Mechanizmu Stabilizacyjnego.

-Wszystko po to, by Angela Merkel nie musiała się tłumaczyć swoim wyborcom podatnikom. Kalendarz wyborczy niemiecki wpływa na unijne decyzje. To nie dzieje się w przypadku innych państw - podkreśla Żurawski vel Grajewski. Zaznacza jednak, że kryzys pokazał również, że słabe kraje, będące na granicy upadku, mają potencjał do wymuszania pewnych korzystnych dla siebie decyzji. - Kraje słabe mogą skutecznie blokować pewne działania czy decyzje, wymuszając ustępstwa w związku z własną sytuacją, która może zagrozić reszcie Unii. Z drugiej strony kryzys pokazał, że te silne kraje stają się coraz częściej ośrodkami dominującymi i rozstrzygającymi - dodaje ekspert. Biorąc pod uwagę opinie ekonomistów związane z polskim przemysłem oraz polityką rozwojową, można mieć obawy, że Polska może mieć coraz większy potencjał destabilizacji polityki europejskiej, że również ona będzie musiała grozić UE.

Wydaje się więc coraz bardziej zasadnym powrót do polityki wspierania polskiego przemysłu, czy wręcz jego budowy na nowo. Polska potrzebuje motorów wzrostu gospodarczego, zarówno by móc się rozwijać, jak i po to, by ładować amunicję w walce o polityczne znaczenie w świecie. W obu tych obszarach widać ostatnio kryzys - i to on notuje wzrost.

Stanisław Żaryn
Gazeta Bankowa

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)