Gra w euro

Wprowadzenie euro będzie dla Polski korzystne. Korzystne jest nawet określenie konkretnej daty, o ile będzie ona wynikiem kompromisu. Niestety, nie zanosi się na to.

Gra w euro
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

07.11.2008 | aktual.: 07.11.2008 08:15

Choć o wprowadzeniu europejskiej waluty mówiło się w Polsce od wielu lat, tak naprawdę temat pojawił się dopiero kilka tygodni temu. W czasie Forum Ekonomicznego w Krynicy, w połowie września br., ku zaskoczeniu wielu premier Donald Tusk oświadczył, że rząd będzie dążył do wejścia Polski do strefy euro w 2011 roku. W odpowiedzi nieco wzmocniła się złotówka, a w prasie rozpoczęła się dyskusja. Naiwnością byłoby sądzić, że sprawa nie zostanie wykorzystana politycznie. Poszczególne partie muszą się od siebie różnić, a więc i sprawa wprowadzenia euro spolaryzowała nieco scenę polityczną. PO jest za, PiS jest przeciw. PSL i SLD – za, a nawet przeciw („jak najszybciej, o ile na dobrych warunkach”).

Droga na kryzys

Gdyby nie obecny kryzys finansowy, cała dyskusja na temat wprowadzenia w Polsce euro z łamów prasy szybko przeniosłaby się do gabinetów ekonomistów. Ale pojawił się kryzys i temat na czołówki wrócił. Rząd chce podać konkretne terminy przyjmowania euro, bo uważa, że to zwiększy naszą (Polski) wiarygodność w oczach ekonomistów. I stąd pojawiła się tzw. mapa drogowa. Co, jak, kiedy oraz w jakiej kolejności. Co harmonogram ma wspólnego z kryzysem na światowych rynkach? Politycy i część ekspertów twierdzą, że przyjmując euro, dajemy jasny sygnał, że sprawę traktujemy poważnie. Choć od lat mówiąc o euro, zastanawiamy się raczej „kiedy”, a nie „czy”, przyjęcie harmonogramu ma nas umacniać. Ma przekonać inwestorów, by ze swoimi pieniędzmi wracali na naszą giełdę, i tym samym złagodzić skutki krachu. Do przyjęcia konkretnych terminów namawiał prezydenta Kaczyńskiego rząd w czasie zakończonej kilka dni temu rady gabinetowej. Minister finansów Jacek Rostowski mówił, że dobrym rozwiązaniem byłaby deklaracja wejścia do
strefy euro. Oczywiście jej siła byłaby większa, gdyby podpisał się pod nią nie tylko rząd, ale także partie opozycyjne i prezydent. Co do PiS – sprawa jest jasna. Nie ma na to szans. Partia Jarosława Kaczyńskiego uważa, że z euro nie ma się co spieszyć. Co z prezydentem? Jego opinia zaraz po skończonej radzie gabinetowej, a nawet następnego dnia, nie była aż tak jednoznaczna. Pojawiały się nawet informacje, że prezydent jest skłonny plan rządu poprzeć. Z czasem prezydent swoje stanowisko usztywniał. Czy przekonał go brat Jarosław Kaczyński? Jak więc wygląda przyjęta przez rząd „mapa drogowa” euro? „Chcemy zachować ambitny kalendarz przygotowania Polski do końca 2011 roku” – powiedział Donald Tusk. Jeżeli to się uda, od 1 stycznia 2012 roku w Polsce będziemy płacili w sklepie w nowej walucie. Przy okazji – i to pewnie jest najważniejsze – zwiększy się napływ inwestycji oraz łatwiejszy będzie dostęp polskich przedsiębiorstw do rynków Wspólnoty.

Pod jakim warunkiem

Choć w toczących się dyskusjach rzadko ten wątek sprawy się pojawia, warto zdać sobie sprawę z tego, że przystąpienie do strefy euro nie jest zależne tylko i wyłącznie od naszej woli czy chęci. Musimy spełnić całkiem sporo warunków czysto ekonomicznych czy gospodarczych. Warunki te (tzw. kryteria konwergencji) zapisane są w traktacie z Maastricht. Inflacja nie może być wyższa niż 1,5 proc. (powyżej średniej inflacji w trzech krajach Unii, gdzie inflacja jest najniższa), dług publiczny nie może być wyższy niż 60 proc. PKB., deficyt budżetowy nie może przekraczać 3 proc. PKB, a stopy procentowe nie mogą być wyższe niż 2 punkty procentowe (powyżej średniej dla trzech krajów UE o najniższej inflacji). Jest jeszcze jeden warunek. Nasza waluta musi być stabilna przez dwa lata poprzedzające wprowadzenie euro (związanie złotówki z euro nazywa się mechanizmem ERM2).

Z warunków, jakie musimy spełniać, najwięcej problemów może nam sprawić inflacja i deficyt budżetowy. W bieżącym roku deficyt wyniesie 3,7 proc, a powinien – by wstąpić do Eurolandu – wynosić 3 proc. Mamy też stanowczo za wysoką inflację. By ją zbić, wymagana jest bardziej restrykcyjna polityka finansowa. Rząd będzie musiał mocno się napracować, by przekonać do niej obywateli. Jak to zrobić

Przygotowania do przyjęcia euro są dwojakiego rodzaju. Rząd musi wykonać całkiem sporo pracy czysto legislacyjnej. Trzeba – konstruując kolejne budżety – dusić deficyt budżetowy, a Rada Polityki Pieniężnej przez odpowiednie zmiany stóp procentowych powinna dusić inflację. Ale to nie wszystko. Potrzebne są też pewne ruchy polityczne. W Polsce trzeba zmienić konstytucję. I to szybko. „Mapa drogowa” rządu Tuska zakłada, że dojdzie do tego do połowy 2009 roku. W momencie wchodzenia we wspomniany system ERM2 konstytucja musi być już zmieniona. Do zmiany ustawy zasadniczej potrzeba większości dwóch trzecich głosów. Bez głosów Prawa i Sprawiedliwości nie uda się tego zrobić. PiS na wprowadzenie euro w 2012 roku się jednak nie godzi.

Drugim punktem spornym jest referendum. PO chce najpierw zmienić konstytucję, a później zapytać obywateli o to, czy i kiedy chcą używać euro. PiS chce zrobić odwrotnie. Najpierw zapytać wyborców, a później (gdy ci się zgodzą) zmieniać ustawę zasadniczą. Szef MSWiA Grzegorz Schetyna wskazał nawet możliwy termin referendum. Miałby nim być 7 czerwca 2009 r., wraz z wyborami do Parlamentu Europejskiego. W tym scenariuszu konstytucja rzeczywiście musiałaby być zmieniona wcześniej.

„Mapa drogowa” wprowadzenia euro ma pokazać, że w Polsce elity władzy konkretnie myślą nad ściślejszym związaniem naszej gospodarki z unijną. Jeżeli przy tej okazji dojdzie do kłótni czy targów politycznych, sygnał wysłany w świat będzie odwrotny do zamierzonego. Wyjdzie na to, że nawet w tak ważnych sprawach, jak wprowadzenie nowej waluty, nie potrafimy zdobyć się na zgodę. Zmiana zdania prezydenta osłabia naszą pozycję. Kilka dni po radzie gabinetowej prezes NBP Sławomir Skrzypek oświadczył, że nie wierzy, by udało się zachować harmonogram („mapę drogową”) określony przez rząd. Na reakcję nie trzeba było długo czekać. Złoty zaczął słabnąć. Warto w tym kontekście pamiętać, że obecny kryzys nie jest ostatnim w historii. A kraje, które są w strefie euro, nie odczuwają jego skutków tak boleśnie jak my teraz.

Tomasz Rożek

Źródło artykułu:Gość Niedzielny
rządzłotówkaeuro
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)