Irlandia czeka na górala-cieślę
American Dream to już przeszłość. Wystawanie miesiącami pod konsulatem amerykańskim, przemycanie przez granicę w beczkach, sprzedawanie swojej ojcowizny, zostawianie rodziny, żegnanie się na zawsze z krajem, sypanie do woreczka ziemi rodzinnej... To już minęło, twierdzą mieszkańcy Podtatrza. Górale ciągle wyruszają w świat za chlebem. Ale teraz wolą jechać już nie za wielką wodę, a za Kanał LaManche na Zieloną Wyspę, do Anglii, Walii, Szkocji. I wrócić po dwóch, trzech latach, by u siebie, na Podhalu inwestować.
10.03.2006 | aktual.: 10.03.2006 08:59
American Dream to już przeszłość. Wystawanie miesiącami pod konsulatem amerykańskim, przemycanie przez granicę w beczkach, sprzedawanie swojej ojcowizny, zostawianie rodziny, żegnanie się na zawsze z krajem, sypanie do woreczka ziemi rodzinnej... To już minęło, twierdzą mieszkańcy Podtatrza. Górale ciągle wyruszają w świat za chlebem. Ale teraz wolą jechać już nie za wielką wodę, a za Kanał LaManche na Zieloną Wyspę, do Anglii, Walii, Szkocji. I wrócić po dwóch, trzech latach, by u siebie, na Podhalu inwestować.
- Przede wszystkim na to, że górale zaczęli jeździć za pracą nie do Ameryki, a do Wielkiej Brytanii i Irlandii, wpłynął kurs dolara i euro. Od kilku już lat euro stoi lepiej niż dolar . tłumaczy Ewa Palider, przedstawicielka agencji Pośrednictwo Pracy "Palider" w Szaflarach, która sześć lat temu jako pierwsza w Małopolsce zaczęła organizować wyjazdy do Irlandii. . Poza tym nie obowiązują tu wizy. Praca jest legalna, do domu bliżej, tak że jeżeli ktoś nie chce, nie musi wyjeżdżać na stałe. A dzięki tanim liniom lotniczym i częstym połączeniom można częściej odwiedzać rodzinę.
Praca jest, chętni są, ale...
Ze znalezieniem pracy na Wyspach nie ma raczej problemu. - Mamy setki tysięcy miejsc pracy - podkreśla przedstawicielka agencji w Szaflarach. - Przez te sześć lat wysłaliśmy tysiące osób. Nie tylko do Wielkiej Brytanii i Irlandii, ale także do Francji, Skandynawii, Holandii, Islandii, choć ta nie cieszy się ze względu na swój ostry klimat powodzeniem. Nawet wśród górali.
Mamy już stałych klientów-pracodawców z Anglii i Irlandii, którzy szukają za naszym pośrednictwem pracowników z anszego terenu. Niektórzy z nich nawet osobiście przyjeżdżają do nas na spotkania z ludźmi. Szczególnie chcą mieszkańców Podhala. Bo górale są twardzi, do roboty, nawet tej ciężkiej, nawykli, i sprawdzają się jako pracownicy. Niektóre branże chcą tylko ich! Największe powodzenie mają stolarze i cieśle z Podhala, bo są najlepsi. Ci nie muszą czekać w ogóle na oferty. Każdego cieślę, nawet bez znajomości języka angielskiego wezmą!
Mamy takiego klienta z Anglii, który na bieżąco bierze cieśli dachowych. Każdą ilość. Mamy też i inne branże, gdzie pracodawcy czekają, kiedy się znajdzie chętny, np. na budowy. Czasem nas wręcz błagają przez telefon: znajdzcie nam fachowca, bo mamy kilkadziesiąt miejsc pracy. Ostatnio mieliśmy zapotrzebowanie na 75 operatorów sprzętu ciężkiego, gdzie stawki były przyzwoite, ale udało się nam znaleźć tylko 10. Bo choć w Szaflarach dysponują setkami tysięcy ofert dobrze płatnej pracy za granicą, a tysiące osób z Podhala chciałoby wyjechać, to jednak na przeszkodzie stoi... język. Zdecydowana większość pracodawców wymaga podstawowej znajomości języka angielskiego: by pracownik mógł zrozumieć wydawane mu polecenia. Jest to bowiem wymóg unijnych przepisów dotyczących ubezpieczenia.
Do you speak English?
- Niestety, ze znajomością, języka angielskiego, nawet tą podstawową, jest problem. I to nie tylko na Podhalu, ale w całej Polsce. Naprawdę, mamy setki tysięcy miejsc pracy, ale z wymaganym, komunikatywnym, angielskim. I tracimy przez to tysiące ofert, bo choć fachowców u nas nie brakuje, to mało który z nich zna angielski - wyjaśnia Ewa Palider. - A bez znajomości języka, stawki za pracę są mniejsze. Ludzie jednak oczekują dużych pieniędzy. I to jest druga przeszkoda, jeśli chodzi o pełne wykorzystanie ofert pracy.
- Większość zgłaszających się do nas osób, szczególnie mężczyźni, bo kobiety zadowalają się trochę mniejszymi stawkami, chce w szybkim czasie zarobić bardzo duże pieniądze. Choć nie zawsze ich oczekiwania pokrywają się z umiejętnościami, choćby np. językowymi - mówi Agnieszka Turek, konsultant z Pośrednictwa Pracy "Palider" w Szaflarach. - Ludzie nie są zainteresowani taką pracą, gdy zarobią dwukrotność pensji otrzymywanej w Polsce. To dla nich za mało i raczej takiej pracy nie przyjmą. Nie przyjmą również takich warunków pracy, gdy uda się im odłożyć tylko 3 tys. zł na miesiąc. Dzieje się tak dlatego, że ludzie nie chcą tu długo pracować. Dwa, góra trzy lata. Mało kto zostaje tam na stałe. Dlatego jak najszybciej chcą odłożyć pieniądze i wracać do kraju, by tu np. inwestować.
Gdyby górale znali język...
Obecnie w bazie komputerowej agencji z Szaflar oczekuje na pracę ok. 12 tysięcy osób. I codziennie konsultanci otrzymują kilkaset maili, kilkaset telefonów, kilkadziesiąt listów, a kilkadziesiąt osób przychodzi do nich do biura? Prawie codziennie wysyłane są mniejsze lub większe, nawet 100-osobowe grupy do pracy na Wyspy. Gdyby górale znali język angielski, podhalańskie wsie i miasta pewnie wyludniłyby się zupełnie. Wyjechaliby zwłaszcza młodzi, którzy twierdzą, że nie ma tu dla nich żadnych perspektyw. Na szczęście Zielona Wyspa kusi, ale tylko zarobkami. Górale nie chcą tam się osiedlać. Wolą swoje Tatry. Równie zielone.
Halina Kraczyńska