Jak na huśtawce

Jesienią 2003 roku rozmawiałem z prof. Andrzejem Sopoćką, wówczas wiceprezesem zarządu Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Powiedział mi wtedy tak: Wierzę w to, że giełda wyprzedza gospodarkę i wcześniej wysyła sygnały niż Główny Urząd Statystyczny. Ożywienie widać na giełdzie od kilku miesięcy, więc trzeba to traktować jako dobry prognostyk. Mój rozmówca miał rację.

06.11.2008 18:00

Jesienią 2003 roku rozmawiałem z prof. Andrzejem Sopoćką, wówczas wiceprezesem zarządu Giełdy Papierów Wartościowych w Warszawie. Powiedział mi wtedy tak: _ Wierzę w to, że giełda wyprzedza gospodarkę i wcześniej wysyła sygnały niż Główny Urząd Statystyczny. Ożywienie widać na giełdzie od kilku miesięcy, więc trzeba to traktować jako dobry prognostyk _. Mój rozmówca miał rację. Gospodarka polska zaczęła się wkrótce rozwijać w szybkim tempie, odrabiając zaległości spowodowane słynnym schładzaniem gospodarki przez prof. Leszka Balcerowicza, wicepremiera w ekipie AWS-UW

Opinię prof. Sopoćki przypomniałem rok temu. Wówczas na giełdzie warszawskiej odnotowywano głębokie spadki kursów. Wysnułem z tego wniosek, że skoro sygnały giełdowe o polepszeniu koniunktury się sprawdzają, muszą się też sprawdzać zapowiedzi, że nadeszła tendencja odwrotna. I wykrakałem. Wbrew optymistycznym opiniom zarówno rządu PiS, jak i PO-PSL, tempa wzrostu gospodarczego sprzed roku nie da się utrzymać.

W połowie października bieżącego roku można było odnieść wrażenie, że indeksy giełdowe odbiją się od dna. Odnotowywano nawet kilkunastoprocentowy ich wzrost. Inwestorzy na chwilę uwierzyli, że programy naprawcze systemu finansowego przyniosą pozytywny skutek. Ale następnego dnia nastroje pesymistyczne powróciły. Indeksy spadły do poziomu z początku roku 2003.

Teraz trwa udeptywanie dna, od którego można by się odbić. Na warszawskiej giełdzie najwięksi gracze utracili po kilka miliardów złotych. Na giełdach zachodnich jest jeszcze gorzej. A na dodatek nic nie wskazuje, że sytuacja szybko się poprawi. Możemy się tego spodziewać w najlepszym przypadku w pierwszej połowie roku 2009.

Naszą sytuację kształtuje nie tylko globalny kryzys finansowy. Niespodziewany cios otrzymaliśmy z Budapesztu. Rząd Węgier, dla ratowania swojej gospodarki, zaciągnął zagraniczny kredyt w wysokości 4 mld euro. Na nasze nieszczęście, obcy inwestorzy traktują Europę Środkową i Wschodnią jako jeden rynek. Nie wdają się w odrębne analizy sytuacji w Czechach, na Węgrzech, w Polsce czy na Słowacji. Według nich, jeżeli tąpnęło w Budapeszcie, wkrótce to samo może się zdarzyć w Warszawie czy Pradze. Ucieczka kapitału spekulacyjnego jest więc nieunikniona. A to oznacza, że złoty będzie się osłabiał. Już w październiku płaciliśmy za euro ponad 3 zł 60 gr, czyli o 10 proc. więcej niż kilka miesięcy wcześniej. Jest to bardzo niedobra wiadomość dla kredytobiorców, którzy zadłużyli się - zwłaszcza ostatnio - w walutach obcych. Obsługa tych kredytów będzie bowiem kosztowniejsza. Zadowoleni mogą być natomiast eksporterzy, pod warunkiem, że pogrążone w recesji kraje będą chciały nasze towary kupować.

Nie wiemy jeszcze wszystkiego o kondycji banków, firm ubezpieczeniowych i funduszy inwestycyjnych. Niemal co tydzień wybucha jakaś nowa bomba. Na granicy bankructwa są nie tylko wielkie banki, ale także całe państwa. Dotyczy to na przykład Islandii. Następne mogą być Węgry. Ku katastrofie gospodarczej zmierza Ukraina. Najbardziej niepokojąca jest jednak sytuacja Szwajcarii. Jej banki pilnie strzegą swoich tajemnic, ale nie ulega wątpliwości, że były powiązane z amerykańskim rynkiem finansowym. Gdyby się okazało, że ten symbol bezpieczeństwa i stabilności, który przetrwał nawet II wojnę światową, załamał się, byłby to gwóźdź do trumny światowego rynku finansowego.

Plagi amerykańskie

Pamiętam, jak brałem kredyt hipoteczny w roku 2004. Było to w czasie gospodarczego spowolnienia w Polsce, gdy okazało się, że ponad 20 proc. kredytobiorców nie jest w stanie regularnie spłacać swoich zobowiązań kredytowych. Nie dość, że bank wpisał się na hipotekę mojego domu, to jeszcze zażądał dodatkowego ubezpieczenia na życie, bo wcześniej zawarte opiewało na zbyt niską kwotę. Znosiłem to spokojnie, wiedząc, że kryteria wiarygodności kredytowej zostały zaostrzone. Zdziwiłem się jednak bardzo, gdy po dwóch latach bankowcy o tym zapomnieli i wciskali ludziom kredyty z minimalnym zabezpieczeniem. Można było nawet wziąć więcej pieniędzy niż kosztowała kupowana nieruchomość, albo spłatę rozłożyć na 50 lat, czyli przenieść ją na następne pokolenie. A wiadomo przecież, że dobra koniunktura nie trwa wiecznie. Po każdej górce musi być dołek.

Prezes Związku Banków Polskich Krzysztof Pietraszkiewicz cieszy się obecnie, że kredyty hipoteczne są spłacane w Polsce regularnie. Problemy z tym ma zaledwie nieco mniej niż 2 proc. kredytobiorców. W przeciwieństwie do bankowców, ja jednak rozmawiam z ludźmi i słyszę od nich, że obciążeni spłatami ledwo zipią. Gdy w młodych rodzinach pojawiają się dzieci, jest jeszcze gorzej. Wbrew zapowiedziom rządu, spodziewać się musimy również wzrostu bezrobocia. Co będzie wówczas ze spłatą zobowiązań kredytowych?

A zaczęło się, jak zwykle, od Stanów Zjednoczonych. Mało kto przewidział, że rynek nieruchomości i kredytów hipotecznych w tym kraju wkrótce się zawali, bo jest sztucznie podkręcony. Zbyt liberalna gospodarka USA umożliwia działania spekulacyjne na wielką skalę, za co płacimy wszyscy. Na przełomie wieków nowojorska giełda została przegrzana w wyniku nadmuchiwania bańki internetowej. Miliony ciułaczy straciły dorobek życia, a gospodarka światowa spowolniła. Teraz odczuwamy skutki kryzysu na amerykańskim rynku kredytów hipotecznych, który prowadzi prostą drogą do globalnej recesji.

Założyciel spółki Microsoft Corporation Bill Gates przewiduje, że gospodarka USA zmierza w kierunku "całkiem znaczącej recesji", a stopa bezrobocia może osiągnąć swój szczyt na poziomie ponad 9 proc. _ Ameryka jest pogrążona w głębokim kryzysie, jest bankrutem. I nic się nie poprawi, a wręcz przeciwnie, będzie coraz gorzej _ - uważa Jeremy Rifkin. Znany ekonomista jest przekonany, że prawdziwy kryzys obejmie w końcu także Polskę. Amerykański rząd ogłosił, że oczyści rynek z "toksycznych aktywów". W praktyce ma to oznaczać skupienie nieściągalnych długów, które są głównym powodem obecnego kryzysu na amerykańskich i międzynarodowych rynkach.

_ Recesja w USA jest prawie nieunikniona _ - dodaje były przewodniczący Fed Paul Volcker. _ Pomoc bankom może spowodować, że nieuchronna recesja zostanie przekształcona w coś bardziej możliwego do opanowania i nie potrwa długo. _

Ta pomoc to 700 mld dolarów. Ale mówi się, że będzie większa i sięgnie 1,2 bln dolarów. Administracja amerykańska popełniła jednak błąd, deklarując, że rząd wykupi od banków i instytucji finansowych bezwartościowe papiery. Kraje Unii Europejskiej poszły inną drogą. Przeznaczyły 1 bln euro na wykup akcji banków. Da to im zastrzyk gotówki, a gdy sytuacja się uspokoi, rządy będą mogły je bankom odsprzedać. Kiedy to jednak nastąpi? Przykład Japonii nie nastraja optymistycznie. Kraj ten, który popadł w kryzys finansowy z powodu niespłacalnych kredytów, nie może z niego wyjść przez 10 lat.

Czy nasza chata z kraja?

Rząd z uporem próbuje nas przekonać, że wielki światowy kryzys zbytnio Polsce nie zaszkodzi. Mamy bowiem bezpieczny system bankowy i gospodarkę opartą na zdrowych, mocnych fundamentach. Są to jednak tylko zaklęcia. Cudów nie ma. Wskaźniki koniunktury już są coraz niższe. Zarówno nasi wschodni, jak i zachodni sąsiedzi pogrążają się w kryzysie. Na pewno więc będą mniej kupować. Nasze firmy zmniejszą produkcję, bo nie będzie na nią zbytu. Huta Katowice już w październiku wygasiła wielki piec, bo zapotrzebowanie na stal maleje. Zmniejsza się produkcja samochodów, branża budowlana zwalnia, podobnie się dzieje w zakładach produkujących artykuły gospodarstwa domowego. Nasza chata nie jest z kraja. Do niej też dotrą skutki światowej recesji. Gdyby się udało w przyszłym roku uzyskać 3-proc. wzrost produktu krajowego brutto, będziemy mieli powody do zadowolenia. Prognozowane przez Ministerstwo Finansów 4,8 proc. wzrostu to mrzonka.

O wiele bardziej pragmatycznie podeszli do sprawy Niemcy. _ Kryzys finansowy w szczególny sposób uderzył w naszą gospodarkę, która opiera się na eksporcie i odczuwa skutki spadku popytu oraz inwestycji za granicą _- ocenił prof. Udo Ludwig z Instytutu Badań Gospodarczych w Halle. _ Na koniec roku liczba osób pozostających bez pracy może nawet wzrosnąć, w porównaniu do poziomu z początku roku, o około 350 tys. Co to oznacza dla nas? Mniejszy eksport, bo Niemcy są dotąd naszym największym partnerem w handlu zagranicznym. _ Kwestia zaufania

Narodowy Bank Polski ogłosił, że przygotował "Pakiet zaufania", który ożywi obrót pieniędzmi między bankami, które w udzielaniu kredytów stają się coraz bardziej ostrożne. Rada Ministrów wypracowała stanowisko wobec decyzji państw strefy euro o przeciwdziałaniu kryzysowi finansowemu. Zebrał się też Komitet Stabilności Finansowej, do którego wchodzą przedstawiciele Ministerstwa Finansów, Narodowego Banku Polskiego i Komisji Nadzoru Finansowego.

Październikowa seria spotkań na najwyższym szczeblu odpowiedzialności za rynek finansowy, dowodzi, że rząd i instytucje, odpowiedzialne za to, przestały wreszcie bagatelizować zagrożenie. Ciągle jednak jesteśmy krok za Unią. To tam zapadła przecież decyzja o zwiększeniu do 50 tys. euro gwarancji dla lokat bankowych. Wiele krajów na własną rękę podwoiło tę kwotę, a nawet objęło gwarancjami wszystkie depozyty. Polski rząd wziął się za to z ociąganiem, twierdząc, że nasze pieniądze są bezpieczne. Skoro tak, to gwarancje nic nie będą kosztować i warto było szybko podjąć taką decyzję dla uspokojenia nastrojów. A jeżeli mimo wszystko sytuacja się pogorszy, to warto ponieść taki wydatek, żeby nie było jeszcze gorzej. Narodowy Bank Polski skłania się ku objęciu gwarancjami kredytów, jakich banki udzielają sobie wzajemnie.

Chodzi o to, że banki sobie nie ufają i nie chcą pożyczać wzajemnie pieniędzy. Szkodzi to rynkowi, bo zakłóca jego płynność. Wskaźnik WIBOR, który obrazuje wysokość oprocentowania kredytów międzybankowych, wzrósł w ciągu dwóch miesięcy o 0,5 pkt. proc. A to oznacza, że kredyty muszą być droższe i trudniej dostępne. Ucierpią na tym klienci indywidualni banków oraz firmy. Gwarancje mogą tę sytuację poprawić.

_ Na tle innych krajów Polska jest wyspą stabilności _- powiedział premier Donald Tusk. _ Wiele zespołów pracuje nad tym, żeby przygotować nas na skutki globalnego kryzysu, mogącego uderzyć w Polskę rykoszetem. Chodzi o to, żeby dać Polakom poczucie bezpieczeństwa. Przyczyny problemów są poza naszym krajem _ - stwierdził.

Dodajmy jednak, źródła problemów nie mają znaczenia, skoro nie jesteśmy w stanie ich uniknąć i trzeba się im przeciwstawić.

Czesław Rychlewski
FAKTY Magazyn Gospodarczy

Dziesięciu przenikliwych

Tego kryzysu nie dało się przewidzieć - zarzekają się finansiści na całym świecie, chwytając się za głowy na widok wykresów, ilustrujących sytuację na rynkach. To nieprawda. Serwis Times Online opublikował listę 10 osób, którym obecny kryzys finansowy udało się przewidzieć - czytamy na stronie money.pl. Oto "Dziesięciu proroków kryzysu":

  1. Vince Cable - wiceprzewodniczący brytyjskiej partii Liberalnych Demokratów. W 2003 roku Cable zadał pytanie ówczesnemu ministrowi skarbu Wielkiej Brytanii Gordonowi Brownowi: - Rozwój brytyjskiej gospodarki jest podtrzymywany przez rosnące wydatki konsumentów. Ale z drugiej strony mamy rekordowy poziom zadłużenia, które jest zabezpieczone cenami nieruchomości. Te z kolei, zdaniem Bank of England, są zdecydowanie powyżej poziomu równowagi. Jakie działania zamierza podjąć resort skarbu w sprawie problemu zadłużenia konsumentów? Jak przypomina "Times", Brown nie odpowiedział, jak zamierza rozwiązać problem. Stwierdził jedynie, że rząd miał rację przy przewidywaniu perspektyw rozwoju brytyjskiej gospodarki.
  1. Christopher Wood - główny strateg w CLSA, firmie brokerskiej działającej w regionie Azji i Pacyfiku. W 2005 roku Wood stwierdził, że inwestorzy powinni pozbyć się wszystkiego, co związane jest z amerykańskim rynkiem kredytów hipotecznych. W 2007 roku mówił: - Niektóre instytucje zachowują się jak spekulanci, a nie banki. Gospodarka Wielkiej Brytanii zmierza ku gwałtownemu wstrząsowi. Kwestią otwartą pozostaje jak poważne będą jego konsekwencje.
  1. Założyciele strony stock-market-crash.net Wyróżnieni obecnością w rankingu "Times'a" autorzy strony uważają, że przewidywanie kryzysów jest proste. Jednym z największych mitów wszech czasów jest ten, że kryzysy są nieprzewidywalne. Ale rynek kroczy drogą do załamania często przez długie lata. Są charakterystyczne znaki ostrzegawcze. Jeżeli je rozpoznasz, możesz zlikwidować w odpowiednim momencie swoje inwestycje.
  1. Henry Weingarten - astrolog. Weingarten jest szefem Astrologers Fund, firmy która doradza klientom biznesowym w oparciu o układ planet. Przewidział gwałtowne obniżenie koniunktury na rynkach na marzec 2007 roku. I choć trochę się pomylił, to - jak zauważają brytyjscy dziennikarze - prawdopodobnie jego klienci zdążyli podjąć właściwe decyzje. Weingarten chwali się na stronie internetowej tym, że przewidział między innymi kryzys meksykański w 1995 roku, kryzys dolara w 1995 roku i załamanie na rynku ropy w 1998 roku.
  1. Nouriel Roubini - profesor ekonomii. Znany też jako Dr Doom (czyli Dr Zagłada). Roubini jest profesorem uniwersytetu w Nowym Jorku. 7 września 2006 roku na spotkaniu Międzynarodowego Funduszu Walutowego oświadczył, że kryzys nadciąga. Stwierdził, że zawirowania na rynku kredytów hipotecznych uderzą w takie instytucje jak Fannie Mae i Freddie Mac - czytamy w Times Online.
  1. Mikołaj Kondratiew - rosyjski ekonomista marksistowski. We wczesnych latach 20. minionego stulecia Kondratiew ukuł teorię, według której gospodarki kapitalistyczne rozwijają się w około 50-65 letnich cyklach koniunktury, po których następuje recesja. Dziś te cykle ekonomiczne nazywane są falami Kondratiewa. Gdy ekonomista przewidział załamanie, przyszedł wielki kryzys na Wall Street w 1929 roku. Obecny kryzys nastąpił 10 lat później niż powinien według teorii Rosjanina. - Ale to i tak niezły wynik, jak na człowieka, który zmarł w 1938 roku - konkluduje "Times".
  1. Założyciele strony housepricecrash.co.uk Strona została uruchomiona jesienią 2003 roku. Jej autorzy przewidzieli wówczas, że nadciąga jeden z najbardziej spektakularnych końców boomu w branży nieruchomości.
  1. Lord Oakeshott - członek partii Liberalnych Demokratów. Nie przewidział całego kryzysu na światowych rynkach. Ale w lipcu ostrzegał rząd w Londynie przed możliwym upadkiem banków z Islandii. _ Dzwonek alarmowy już dzwoni. Rząd musi być ślepy albo głuchy, skoro go nie zauważa _- mówił.
  1. Stephen Roach - kierownik wyższego szczebla w Morgan Stanley. W listopadzie 2004 Roach przewidział ekonomiczny armageddon z powodu rekordowo wysokich deficytów: obrotów bieżących, handlowego i budżetowego w USA. Jego wypowiedzi zostały zignorowane.
  1. Ron Paul - republikański kongresmen, ubiegał się o nominację swojej partii w wyborach prezydenckich. Jak przypomina "Times", we wrześniu 2003 roku Paul oznajmił, że rząd USA swoimi działaniami zwiększa ryzyko załamania na rynku kredytów hipotecznych. Specjalne przywileje przyznane Fannie Mae i Freddie Mac pozwoliły im przyciągnąć kapitał, czego nie mogłyby zrobić w normalnych warunkach rynkowych.

Źródło: TVN24.pl

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)