Janusz L. Wiśniewski: Głównie jestem rzemieślnikiem
Janusz L. Wiśniewski, rybak dalekomorski z doktoratem i habilitacją, przy tym autor, po którego książki sięgają ludzie w 18 krajach świata. Zaczynał od „Samotności w Sieci”. Po 10 latach znów „powrócił”
09.08.2012 | aktual.: 17.06.2014 09:41
- Ludziom wydaje się, że praca pisarza to jedna z najfajniejszych profesji na świecie. Cały dzień niemal nic się nie robi, a kiedy przyjdzie wena, pisze się kilka stron tekstu. I tak mijają miesiące... Domyślam się, że nie jest tak w rzeczywistości?
- Najpierw, dla pewności sprawdziłem w Wikipedii, kto to jesz pisarz. „Pisarz – osoba tworząca dzieła literackie (dramaty, poezję, prozę). Pisarz jest oficjalnie zarejestrowanym zawodem w Polsce”. Nie spełniam warunków tej definicji. Nie tworzę „dzieł”, a ponadto nie jestem „zarejestrowany”. To znaczy trochę jestem. Ale tylko w niemieckim Urzędzie Podatkowym. To zarejestrowanie było wymuszone przez rzeczywistość i pociąga za sobą bardzo bolesne konsekwencje wyrażone w liczbach. Ale ja rozumiem o co Pani tutaj chodzi. Chciałaby Pani wiedzieć, jak dochodzi do bliskiego kontaktu z Urzędem Podatkowym poprzez pisanie książek z powodu weny, prawda? To droga długa i mozolna.
- Najpierw trzeba się odważyć. Wbrew wszystkim przeciwnościom podszeptywanym przez wylękniony tzw. rozsądek. Bo przecież nie mam nic ważnego do opowiedzenia, a jeśli coś mam, to kogo to obchodzi, poza tym nie potrafię tego spisać jak pięknie jak na ten przykład maestro Pilch (nota bene dzisiejszy jubilat), a jeśli już, to co powie na to babcia Halina i nie daj Boże dziadek Ryszard, albo - jeszcze gorzej - koleżanki i koledzy z liceum nie mówiąc o tych intelektualistach z Facebooka? Ale, gdy już się człowiek w momencie nieoczekiwanej nierozważności jednak odważy, to prostą drogą wkroczy do elitarnej grupy wykonującej „najfajniejszą profesję na świecie”, jak się ludziom według Pani wydaje. A jest to mniemanie jak najbardziej błędne. Głównie dlatego, że tej drogi jeszcze nie ma na żadnej mapie, ponieważ nikt jej nie zbudował. Tę drogę trzeba samemu sobie usypać.
- Po napisaniu może napaść nas myśl, aby książkę może jednak jakoś wydać. Jest to myśl nadzwyczaj niebezpieczna w kraju gdzie, jak czasami mi się czasami zdaje, więcej ludzi książki pisze niż czyta. Gdy jednak taka myśl nas napadnie i przywiążemy się do niej, to należy uzbroić się w dużą cierpliwość i ogromną pokorę. Gdy mnie zniewoliła ta myśl przy mojej „Samotności w Sieci”, a to było jeszcze w dobrym XX wieku, udało mi się tę pokorę w sobie wykrzesać. W internecie znalazłem adresy wydawnictw w Polsce , alfabetycznie, od Amber po Zysk i nocami bindowałem swój manuskrypt i potem rano wysyłałem grube koperty. Pewnego razu wysłałem kopertę do Wołowca na końcu Polski, bardzo blisko Rumunii. Wydawnictwo nazywa się „Czarne”. Andrzej Stasiuk zechciał pewnej nocy przeczytać, jak sam mówi tę „opowieść rybacką”. A potem namówił się za pośrednictwem swojej żony Moniki Sznajderman z Rafałem Grupińskim z wydawnictwa Prószyński i S-ka w Warszawie. I tak powstał pierwszy odcinek mojej A1. Bo to było awanturnicze i 1-sze. Kilkanaście miesięcy później dowiedział się o tym Urząd Podatkowy we Frankfurcie. Bo ja to szczęście miałem. Ale wracając do sedna Pani pytania. Ja tak naprawdę nie wiem, co to wena. To pewnie ignorancja. Ja jestem z zawodu chemikiem i nie mam jeszcze doktoratu z polonistyki. Może, gdy już go obronię, to mi się wena jakoś bardziej wyklaruje. Póki co głównie jestem rzemieślnikiem. Gromadzę dane, rozpisuję fabuły na schematy, wieszam je później na ścianie mojego biura i zaczynam pisać. Ale to na końcu. Przy pisaniu „Bikini” gromadziłem dane jeżdżąc po Niemczech i latając do Nowego Jorku, a plansze schematów z bristolu zajęły całą ścianę, tak że musiałem zdjąć fotografie moich córek. I krzesła w archiwach i bibliotekach miałem wygrzane. Ma Pani rację. Tak nie jest w rzeczywistości. - Na co dzień pracuje Pan w międzynarodowej firmie informatycznej, zajmującej się tworzeniem oprogramowania dla chemików. Są jednak dni, które rezerwuje Pan wyłącznie na pisanie książek? Jak ten dzień wygląda? Ile godzin jest Pan w stanie pisać?
- Nie ma takich dni. Ja nawet na plaży na Bora Bora myślałem o chemii i moich programach. To pewnie jakaś choroba psychiczna. Bo chemia uzależnia i wcale nie chodzi mi tutaj o cannabis lub etanol. Ale są takie dni, gdzie więcej piszę niż projektuję lub programuję. To pewnie te dni, o które Pani pyta. Wtedy albo napiszę trzy zdania, albo trzy rozdziały na dzień. Czasami zajmie mi to tyle samo czasu. I ma taką samą wagę. Bo to są bardzo ważne trzy zdania. Być może najważniejsze w książce. Nie wiem, ile godzin mogę pisać. Kiedyś pisałem przez całą podróż samolotem z Hanoi do Frankfurtu. To długi lot. Wypiłem chyba im całe wino. Ale tylko czerwone.
- O której godzinie zaczyna Pan taki dzień i o której kończy?
- Nigdy przed dwunastą. Nie potrafię pisać przed południem, chyba, że programy. Chociaż to jest umowne trochę. Kiedyś w Chabarowsku (to jest przy Władywostoku; myślę, że mieszkańcy Chabarowska mi ten skrót myślowy wybaczą) pisałem w hotelu o ósmej rano. Ale to odpowiadało popołudniu we Frankfurcie. Kiedy kończę? Nie ma w tym żadnej reguły. Czasami dopiero wówczas, gdy skończą mi się papierosy.
- Jak długo pisał Pan swoją pierwszą powieść "Samotność w Sieci"?
- Dwa lata. Od 1997 do 1999. Ale wtedy nie paliłem. Poza tym to było pisanie do szuflady. A szuflady są bardzo cierpliwe i czekające. Szuflady są jak Penelopy. Nie byłem pewny, czy skończyłem pisać tę książkę we właściwym momencie. Ale wówczas nie mogłem już pomieścić w sobie więcej smutku. Dlatego skończyłem.
- Czy z ostatnią książką – „Na fejsie z moim synem. Historia surrealistyczna” - było podobnie? A może po latach dochodzi się do wprawy i proces twórczy trwa krócej?
- Nic nie jest podobne do „Na Fejsie z moim synem”. Nic proszę Pani. I nic nigdy nie będzie. To jest książka pisana podczas arytmii serca. Wiem o czym mówię, ponieważ mam arytmię od dwudziestu jeden lat. Zacząłem ją pisać 20 kwietnia 2011 roku. Skończyłem na początku listopada 2011. A skończyłem jedynie dlatego, że wydawca mnie zatrzymał. On nie zna się wprawdzie na chorobach serca, ale jest mi bliski. Serdeczny. Ważny. Kumpel mój jest. I dlatego skończyłem. To nie z powodu „wprawy”. Ja nie mam wprawy i chyba nigdy nie będę miał. Nie chcę mieć żadnej wprawy. I to nie był „proces twórczy”. W procesie twórczym to ja piszę programy. Książek nie piszę w żadnych procesach. - Czy to prawda, że każda książka musi zawierać elementy autobiograficzne?
- Nie musi. Ale generalnie zawiera. Nawet Jasienica pisząc o Piastach pokazał między wierszami swoją biografię. Z własnej biografii można napisać nieskończoną ilość historii - tak mawiał Wharton. Ja tylko dodam, że niekoniecznie prawdziwych.
- Z której swojej książki jest Pan najbardziej dumny? Może są takie, które chciałby Pan poprawić, albo wręcz napisać od nowa?
- Z żadnej. Pisanie nie jest dla mnie aż tak ważne, aby kojarzyć je z tak poważnym przeżyciem jak duma. Dumny to ja jestem ze swoich córek. Nie wracam jak polonista czytający uczniowskie wypracowania do swoich książek. Napisałem jej w określonym czasie, przy określonych tym czasem emocjach. Poprawić można u krawca garnitur, który nie pasuje. Ale nie napisane książki.
- Czy, gdy czyta pan pozycje innych autorów, czasami Pan im czegoś zazdrości?
- Nie ma Pani tyle miejsca w tym wywiadzie, abym mógł wymienić komu i czego zazdroszczę. Ponieważ ja dużo czytam. Ale jest to zazdrość życzliwa. Ostatnio pozazdrościłem Indze Iwasiów czytając jej „Na krótko”. To taki przykład pierwszy z brzegu.
- Bez jakich cech osoba pisząca książki nigdy nie odniesie sukcesu? Co jest niezbędne?
- Nie wiem dokładnie. A, gdy przypomnę sobie biografię Charles'a Bukowskiego, to nie wiem w ogóle.
- Na jakie zarobki może liczyć początkujący pisarz? Z tworzenia książek można się utrzymać?
- Najlepiej, aby nie liczył na żadne. Ja ciągle jestem początkującym pisarzem, więc się na tym trochę znam. Powiązanie spłaty kredytu hipotecznego (szczególnie we frankach szwajcarskich) z zarobkami z pisania jest postanowieniem nadzwyczaj ryzykownym. Szczególnie, gdy ma się do tego na utrzymaniu rodzinę. Ja utrzymuję się z pisania. Ale głównie programów komputerowych. Pieniądze z książek także mam. Moje córki zaangażowane w ich wydawanie uważają, że niespecjalnie duże. Pewnie mają rację.
ml/JK