Jeśli nie Oksford, to co?
Studia na Harvardzie, Cambridge czy mit gwarantują karierę, awans zawodowy i wysokie zarobki. Nic zatem dziwnego, że polskich studentów i absolwentów z dyplomami najlepszych uczelni świata jest już niemal 15 tys.
18.09.2014 | aktual.: 17.12.2014 10:11
decyzji, którą uczelnię wybrać, może pomóc Akademicki Ranking Uniwersytetów Świata publikowany co roku przez Uniwersytet Jiao Tong w Szanghaju. Zestawienie uwzględnia osiągnięcia naukowe i badawcze uczelni. Pod uwagę brane są sukcesy absolwentów i pracowników, w tym zdobywane przez nich nagrody (m.in. Nagrody Nobla), liczba cytowań w prestiżowych opracowaniach naukowych oraz publikacji w najważniejszych czasopismach naukowych (np. „Nature" czy „Science"). Pod lupę brane jest ponad tysiąc uczelni, z czego na ostatecznej liście pojawia się 500.
W pierwszej dziesiątce tegorocznego szanghajskiego rankingu znalazły się zaledwie dwie szkoły spoza Stanów Zjednoczonych - Uniwersytet Cambridge (piąte miejsce) oraz Uniwersytet Oksfordzki (dziesiąte miejsce). Tytuł najlepszej uczelni wyższej po raz 12. zdobył Harvard, tuż przed Uniwersytetem Stanforda oraz Massachusetts Institute of Technology (MIT).
Ile jesteś wart?
Tomasza Józefackiego, dziś prezesa zarządu Benefit Systems SA, studia zastały za granicą. Do Nowego Jorku wyjechał jeszcze jako uczeń szkoły średniej. Wybór New York University Stern School of Business był dla niego oczywisty. Studiował marketing i biznes międzynarodowy. Później na tej samej uczelni skończył studia MBA. Dzięki wsparciu NYU dostał pracę w New York Times Company, gdzie najpierw był odpowiedzialny za marketing i promocję gazety internetowej NYTimes.com, a później awansował na młodszego wydawcę sekcji biznesowych. - To standard, że amerykańskie uczelnie promują swoich kandydatów. Jeśli później odnoszą sukcesy, przekłada się to na prestiż uczelni - mówi Józefacki. A jego słowa potwierdza Krzysztof Daniewski, prezes Harvard Club of Poland. - Pamiętam, gdy kończyłem MBA w 1999 r., dostałem kilkanaście ofert pracy. Wiadomo, że wiele zależy od roku, ekonomii i rynku pracy, jednak rzadko zdarza się, żeby absolwenci Harvard Business School nie otrzymali propozycji zatrudnienia w znaczących
międzynarodowych firmach.
Najlepszym tego przykładem jest Marcin Karnowski, szef marketingu na Środkową i Wschodnią Europę w Google. Po studiach na Harvardzie wyjechał do Londynu, gdzie zajął się M&A (fuzjami i przejęciami) w branży internetowej. A dokładniej - w firmie Vodafone, będącej międzynarodowym operatorem telefonii komórkowej. W tym czasie zainteresował się światem reklamy internetowej, a niebawem zwrócił się do niego Google z propozycją pracy. - Na pewno dobrze mieć cenioną szkołę w życiorysie, to otwiera wiele drzwi - przekonuje Karnowski. I dodaje: - To był ten moment, w którym studia na Harvardzie zaczęły procentować. Wiele umiejętności, które tam nabyłem w zakresie etyki biznesu czy zarządzanie ludźmi, bardzo mi się teraz przydaje. To wiedza, z której czerpie się przez całe życie.
Ale dyplom to nie wszystko. Studiując na dobrej uczelni, trzeba przestawić się na inne myślenie, dać się zauważyć i zadbać o nawiązane kontakty. Sama szkoła nie przeprowadzi absolwentów przez życie. - Na koniec dnia trzeba coś sobą reprezentować. Oczywiście ważna jest uczelnia, jaką się kończy. Ale pamiętajmy, że później następuje weryfikacja naszych umiejętności - mówi Tomasz Józefacki, którego z „New York Times" ściągnięto do Polski. Umiejętności, które rozwinął w trakcie studiów, jak zarządzanie zespołem i późniejsze doświadczenie w pracy w mediach, zaprocentowały w krajowych mediach.
Pokonać strach ?przed porażką
Dostanie się na prestiżową zagraniczną uczelnię nie jest zadaniem łatwym, bo konkuruje się z całym światem. Chociażby z tego powodu warto rozpocząć przygotowania z odpowiednim wyprzedzeniem. Tym bardziej że rekrutacja trwa nierzadko ponad rok. W tym czasie kandydaci muszą skompletować odpowiednie dokumenty oraz zdać wymagane przez uczelnię egzaminy, w tym językowy. Należy przedstawić co najmniej dwie rekomendacje, esej, resume, transkrypt ocen ze szkoły średniej lub studiów (licencjackich lub magisterskich) oraz wyniki krajowych egzaminów.
- Bardzo ważne, żeby cała aplikacja tworzyła spójną historię. A żeby opowiedzieć historię o sobie, najpierw trzeba ją mieć - przekonuje Marcin Karnowski. - Kandydaci ze Stanów Zjednoczonych czy Europy Zachodniej mają ułatwione zadanie, bo mogą zwykle pochwalić się sporym doświadczeniem pozaszkolnym lub pozazawodowym. Dlaczego tak się dzieje? W tamtych krajach panuje zwyczaj robienia sobie np. rocznej przerwy, podczas której młodzi ludzie wyjeżdżają na obozy, pracują jako wolontariusze lub uczą się prowadzić rodzinną firmę. Te działania nie są w Polsce rozpowszechnione, przez co zagraniczny proces rekrutacji wydaje nam się trudny. W aplikacji wiele rzeczy trzeba po prostu inaczej opowiedzieć lub uzasadnić, niż jesteśmy do tego przyzwyczajeni. Polacy nie wierzą w swoje możliwości, a to błąd. Na najlepszych uczelniach osiągają bardzo dobre wyniki, nie gorsze niż studenci innych narodowości.
Skąd więc ten brak wiary we własne siły? Eksperci są zgodni, że duży wpływ na nasze postrzeganie siebie ma środowisko, w którym się obracamy, w tym szkoła. Zachodnioeuropejski czy amerykański system edukacji ocenia młodych ludzi za kreatywność oraz przebojowość. Tymczasem Krzysztof Daniewski słyszał o przypadkach, w których uczniowie w polskich szkołach byli przywoływani do porządku, bo mieli za dużo pomysłów. Innymi słowy: przeszkadzali nauczycielom w lekcjach. Przekonany, że taka sytuacja nie spotkałaby ich za granicą, zorganizował konkurs Droga na Harvard. Do tej pory wzięło w nim udział 3,5 tys. osób. Ale to niejedyna jego inicjatywa. W ub.r. prezes Harvard Club of Poland założył Fundację Ivy Poland. Jej zadaniem jest przyznawanie stypendiów oraz pożyczek polskim studentom uczącym się na 22 najlepszych uczelniach świata. Przed wyjazdem kandydaci proszeni są jednak o wypełnienie deklaracji stypendysty, w której zobowiązują się wrócić do kraju w ciągu pięciu lat. - W najlepszych szkołach świata spotyka się
najlepszych studentów, więc szansa na poznanie niezwykłych ludzi, którzy nas zainspirują do nowych projektów i wyzwań, jest dużo większa niż w Polsce. Warto, by młodzi ludzie robili dyplomy za granicą, zyskiwali wyższy poziom wiedzy, a następnie dzielili się nią tu, na miejscu - wyjaśnia Daniewski.
Dobre pomysły biorą się z frustracji
Zuzanna Lewandowska, wiceprezes The Kings Foundation, zawsze marzyła o studiach na dobrej zagranicznej uczelni. Jednocześnie była jednak przekonana, że taka droga kariery nie jest dla niej. Zdecydowała się na stosunki międzynarodowe na Uniwersytecie Warszawskim. Po kilku latach pracy w PAP głód wiedzy powrócił. Zaczęła studia na Polskiej Akademii Nauk. - Postanowiłam trochę utrudnić sobie zadanie, dlatego wybrałam naukę w języku angielskim - mówi przekornie. W PAN dowiedziała się o programie socjologicznym na Uniwersytecie Cambridge, wysłała aplikację i została przyjęta. W trakcie studiów w Anglii jako jedyna studentka na roku dostała stypendium do Ecole Normale Superieure w Paryżu, gdzie kończyła dyplom.
Po studiach trafiła do Public Consulting Group w Bostonie, amerykańskiej firmy specjalizującej się w doradztwie strategicznym dla rządów stanowych i amerykańskich instytucji publicznych. Tam, jak przekonuje, nauczyła się, co to znaczy być menedżerem. Zaczęła myśleć nad stworzeniem własnego projektu, dlatego wzięła udział w półrocznych studiach na Harvardzie z Przedsiębiorczości Społecznej na kierunku innowacja w edukacji. Potem wraz z Maciejem Michalskim pracującym w kalifornijskim oddziale Google jako Associate Product Manager założyła fundację edukacyjną The Kings Foundation. - Wiedzieliśmy, ile dała nam edukacja i jak zmieniła nasze życie. Byliśmy sfrustrowani tym, że gdy startowaliśmy na najlepsze uczelnie, byliśmy osamotnieni w tym procesie. Postanowiliśmy pomóc innym młodym ludziom. Nie chcieliśmy, by mieli ten sam problem - wyjaśnia Lewandowska.
The Kings Foundation skupia 150 ambasadorów na 23 uczelniach na świecie, oferuje mentoring utalentowanym osobom planującym studia za granicą. Na pytanie, komu fundacja pomaga w pierwszej kolejności, pada odpowiedź: decydują zwięzłe kryteria. A konkretnie? Dotychczasowe wyniki w nauce, znajomość języka. Duże znaczenie ma także motywacja przyszłych studentów, bo to oni, a nie fundacja, muszą wykonać tę właściwą pracę w przygotowaniu aplikacji. - Istniejemy niespełna półtora roku, a już pomogliśmy 15 osobom dostać się na prestiżowe uczelnie. To niezły wynik - przekonuje Zuzanna Lewandowska. - Działamy pro bono. Chcemy dotrzeć do wszystkich, bez względu na status majątkowy czy miejsce zamieszkania. Młodzi ludzie muszą w końcu uwierzyć w siebie i przestać myśleć, że te elitarne szkoły są poza ich zasięgiem.
Można? Można!
Ambicja, chęć zmierzenia się z najlepszymi oraz czerpanie z wiedzy najwybitniejszych ludzi świata. To główne powody, dla których wielu zdecydowało się wybrać studia na zagranicznej uczelni. I opłaciło się. Nie tylko zyskali wiedzę, ale także nabrali pewności, że poradzą sobie w trudnych chwilach. - Wiele dało mi obcowanie z ludźmi, którzy prowokują do szukania innych rozwiązań. To oni inspirują, wyznaczają nowe trendy - przekonuje Tomasz Józefacki.
Studia za granicą powodują, że człowiek ma okazję na chwilę refleksji: co tak naprawdę chce robić w przyszłości. Dla Marcina Karnowskiego był to bardzo ważny etap. - Gdy zaczynałem Harvard, planowałem wrócić do konsultingu, bo tam widziałem dla siebie szansę rozwóju. Jednak w międzyczasie stwierdziłem, że moją pasją są technologie. To ułatwiło mi doprecyzowanie, czego chcę i w jaki sposób mogę to osiągnąć - mówi.
Kolejny plus takich studiów? Okazja do poznania wpływowych ludzi. Tak powstaje sieć bezcennych kontaktów, niezbędna do funkcjonowania w świecie biznesu. - Dzięki nim wiele spraw mogę załatwić od ręki, bo przecież rozmawiam ze znajomym - przekonuje Lewandowska.
Wszystko to razem prowokuje do patrzenia na świat z innej perspektywy, co może być źródłem inspiracji oraz wielu oryginalnych pomysłów. Marcin Karnowski wspomina kolegę ze studiów Willa Deana, który wpadł na pomysł zbudowania błotnistego toru przeszkód testującego zarówno sprawność fizyczną, jak i psychiczną uczestników. - Will stale wracał do tego pomysłu, wywołując śmiech u części kolegów, którym pomysł wydawał się niedorzeczny. Tymczasem Tough Mudder okazał się hitem wśród młodych ludzi w Europie Zachodniej i w USA. Do tej pory w biegu wzięło udział już ok. 20 tys. osób - wspomina. Można? Można. A taka żelazna konsekwencja prowokuje do myślenia.