Jeśli nie wiadomo, o co chodzi, chodzi o konstytucję
To japońska wersja znanego powiedzenia. Premier Shinzo Abe wygrał wybory, ugruntował władzę i wreszcie dał znać, do czego zmierza.
16.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 09:57
Niedzielne wybory nie zmieniły dla rządzącej partii nic. LDP wraz z koalicyjnym Komeito straciły łącznie jedno miejsce w parlamencie, jednak liczba wszystkich reprezentantów zmalała o 5, więc w ogólnym rachunku wynik sprzed dwóch lat został poprawiony. Opozycja przegrała, jej lider Banri Kaieda nie zdobył pierwszego miejsca w swoim okręgu i potraktował to jako osobistą porażkę. Podał się do dymisji. Największy sukces odnotowali japońscy komuniści.
Rekordowo niska frekwencja
Frekwencja wyniosła 52,66 proc., czyli średnio co drugi uprawniony do głosowania Japończyk poszedł do wyborów. Jeżeli organizacja całego przedsięwzięcia kosztowała ok. 590 mln dolarów, można powiedzieć, że połowa tej sumy poszła do śmieci. Był to najmniej poparty proces wyboru władz w powojennej Japonii. Analitycy japońskiej sceny politycznej mówią o śmiałym planie premiera, który nie musiał rozpisywać wyborów i swoim manewrem zaskoczył opozycję niczym cesarska flota Amerykanów w Pearl Harbour. W 1941 roku ten nagły atak też miał miejsce w grudniu, tylko 7 dni wcześniej (Japończycy zaatakowali 7, a wybory odbyły się 14 grudnia). Co zatem czeka kraj z tym samym przywódcą, który już zdążył pokazać swój polityczny kurs?
Shinzo Abe zaraz po ogłoszeniu wyborów powiedział kilka słów więcej niż zwykle na temat swojej strategii. Tym razem „trzy strzały" dotyczące ekonomii nie były na pierwszym miejscu. Premier oznajmił, że prawdziwym celem jego rządów ma być rewizja konstytucji, sprawa, która coraz bardziej wymaga nowego podejścia w obecnych czasach. Rząd ma dążyć do tego, by wyjaśnić obywatelom, dlaczego zmiany są konieczne. Okazuje się zatem, że używane w PR-owym kontekście „strzały" mogą nie tylko nieść nawiązanie do japońskiej legendy, ale mogą okazać się prawdziwym pokazaniem militarnej siły.
Polityk z tradycjami
Abe ma politykę w genach. Jego dziadek, Nobusuke Kishi, był premierem. Jego wuj, Eisaku Sato także. Z kolei jego ojciec, Shintaro Abe sprawował urząd ministra spraw zagranicznych. Polityka zagraniczna i rządzenie twardą ręką nie są dla obecnego premiera niczym nowym. To jedno z jego marzeń, o których pisał już lata temu w swojej książce zatytułowanej „W stronę osiągnięcia pięknego kraju". Naród przez dwa ostatnie lata uzyskał masę zapewnień, że dzięki rządom partii LDP poziom życia się poprawi. Na razie powróciła recesja, ale przecież ekonomia nie działa na przycisk, żeby zobaczyć efekt zmian, trzeba czasem zacisnąć zęby i cierpliwie poczekać. A Japończycy to potrafią.
Klimat do zmian społecznych jest bardzo dobry dla tych, którzy obiecują polepszenie jakości życia. W Japonii notuje się najgorszy w historii współczynnik biedy wśród dzieci poniżej 18. roku życia. Młodzi ludzie znajdują się w trudnej sytuacji, z której jakimkolwiek wyjściem jest porzucenie planów studiowania i szukanie pracy. Często zupełnie odmiennej od tego, co chcieliby robić. 40 proc. wszystkich pracujących pracuje na niestałych etatach. Przeważająca większość tej grupy zarabia mniej niż 2 mln jenów rocznie, czyli ok. 57 tys. złotych. Na warunki japońskie to kwota niewielka.
Rząd niewiele robi sobie z tego, że dla większości jego wyborców, plany proponowane przez gabinet Abe to zło konieczne. 60 proc. Japończyków jest przeciwko restartowi reaktorów atomowych, jednak ma do tego procesu dojść już niedługo. Podobnie ludzie boją się planów związanych z uzbrajaniem wojska-nie wojska (japońskich Sił Samoobrony) i dawaniem im większych uprawnień. Nigdy nie wiadomo, czy zostanie to wykorzystane jedynie jako straszak na inne państwa (czyli Chiny), czy jako rzeczywisty argument prowadzący do jakiegoś koszmarnego w skutkach incydentu. Wskazówką politycznej świadomości Japończyków może być ponowne odrzucenie kandydatów LDP premiera Abe na Okinawie, miejsca, gdzie od lat znajdują się amerykańskie bazy wojskowe. Być może proces zmian i ostrzejszy sprzeciw społeczeństwa wobec militaryzacji rozpocznie się od najdalszych, południowych krańców kraju. Ale na pewno nie w ciągu najbliższych 4 lat.