Na promendzie tłumów brak. Załamują ręce. "Jest naprawdę słabo"
Pracuję nad polskim morzem od 30 lat. W tym roku jest naprawdę słabo. Wystarczy spojrzeć na te pozamykane budy - mówi jeden z przedsiębiorców w Świnoujściu. Sezon ratują turyści z Niemiec. Według niektórych sprzedawców odpowiadają oni nawet za co drugą transakcję na nadmorskiej promenadzie.
25.07.2024 | aktual.: 26.07.2024 08:23
W czwartkowe przedpołudnie ruch na promenadzie w Świnoujściu był bardzo umiarkowany. Podobnie było na plaży. Uzasadnienia tej przeciętnej frekwencji można byłoby szukać w pogodzie. Brak słońca, wiatr i temperatura w granicach 20 stopni Celsjusza nie zachęcała do plażowania. Sprzedawcy, z którymi rozmawialiśmy, wskazują jednak, że to po prostu widok obrazujący cały tegoroczny sezon.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
- Mam kilkadziesiąt punktów handlowych na całym polskim wybrzeżu. Proszę mi wierzyć, że ten biznes się kończy. Wystarczy spojrzeć na te zamknięte budy - wskazuje palcem właściciel punktu z pamiątkami na deptaku w Świnoujściu i kontynuuje: - Jeżeli nie opłaca się ich otwierać w sezonie od rana, to kiedy? Ruch na promenadzie niby jest, ale ludzie są coraz mniej skłonni do wydawania pieniędzy.
Sklepy wygrywają z budkami
Przedsiębiorca mówi, że zauważył zmianę w zachowaniu turystów. Nie tylko w Świnoujściu. - Idą całymi grupami do Żabki lub Dino i prosto ze sklepu kierują się nad morze. Mijają nas z siatkami pełnymi zakupów - relacjonuje.
Rzeczywiście, położona kilka przecznic dalej od wybrzeża Żabka przeżywa oblężenie niezależnie od pory dnia. Kolejki do kas sięgają kilku metrów. Większość klientów zaopatruje się w napoje, świeże owoce i alkohol. - Ojro czy złotówki? - to pytanie niesie się co chwilę po sklepie. Sprzedawczynie mają pełne ręce roboty tym bardziej, że wiele osób zamawia również hot dogi. Tak zaopatrzeni klienci ruszają w kierunku promenady.
Nie mam nawet pretensji. Wiem, jakie są tutaj ceny. Każdy oszczędza jak może, Niemiec też. Niepokojące jest jednak to, że skraca się czas pobytu. Dzisiaj przeciętny turysta sprawdza prognozę pogody, przyjeżdża na 2-3 dni i znika. Nie jest łatwo - kwituje nasz rozmówca.
- Klientów jest generalnie mniej - potwierdza młoda dziewczyna pracująca w budce z lodami. - Wielu z nich płaci w euro. Myślę, że takie transakcje to jakaś połowa płatności - dorzuca.
Sprzedawca handlujący miodem "prosto z pasieki" ma podobne obserwacje. Według niego niemieccy klienci stanowią około 40 proc. wszystkich kupujących. Euro przyjmuje jednak rzadko, bo większość turystów z zagranicy wymienia pieniądze na złotówki.
Jak dodaje, sam sezon trudno mu ocenić. Liczba klientów "faluje". - Bywa lepiej, bywa gorzej. Myślę że ma to związek z wymianą turnusów, bo nawet nie z pogodą, czy zakończeniem weekendów - dodaje.
Euro czy złotówki?
Duży udział Niemców w turystyce na wyspie Uznam widać gołym okiem. Język niemiecki słychać na ulicach i deptakach, a większość lokali obok cen w złotówkach podaje koszt zakupu w euro.
Co ciekawe, zrobienie zakupów w zagranicznej walucie w wielu wypadkach może okazać się mniej opłacalne, niż płatność w rodzimym złotym. Wiele punktów handlowych, zapewne dla uproszczenia, przelicza ceny po kursie 1:4. Biorąc pod uwagę, że pod koniec lipca za euro trzeba zapłacić 4,30 zł, oznacza to, że kupujący może na każdej złotówce stracić 30 groszy.
Wspomniany przelicznik nie jest jednak regułą. Część punktów handlowych przyjmuje euro, ale nie podaje cen w cennikach wywieszonych na zewnątrz lokalu. W takich wypadkach ewentualne oszczędności lub straty trudno wycenić.
Inne placówki dość skrupulatnie przeliczają natomiast obie waluty i różnice praktycznie wcale nie występują.
Adam Sieńko, dziennikarz WP Finanse i money.pl