Kowalczyk: w obecnych warunkach nie ma sensu wprowadzać euro w Polsce

W obecnych warunkach nie ma żadnego sensu wprowadzać euro w Polsce, bo zarobki Polaków i ich siła nabywcza nie są porównywalne z zarobkami i siłą nabywczą w strefie euro - mówi PAP Henryk Kowalczyk (PiS), który w rządzie Beaty Szydło będzie szefem Komitetu Stałego Rady Ministrów.

16.11.2015 | aktual.: 17.11.2015 12:58

Udostępniamy nagranie wideo:

https://wideo.pap.pl/videos/11818/

"Jeśli chodzi o walutę euro, to nasze zdanie w klubie jest praktycznie jednolite. W obecnych warunkach nie ma żadnego sensu przyjmowanie waluty euro. Być może za kilka, kilkanaście lat warunki się zmienią. (...) Polska mając złotówkę, ma możliwość reakcji na różne zjawiska gospodarcze, ale też nie ma groźby wpadnięcia w taką spiralę zadłużenia, jak choćby w Grecji. Waluta euro między innymi przyczyniła się do tego, że Grecja nie bardzo umie i potrafi wyjść z kłopotów" - powiedział.

Kowalczyk dodał, że w kontekście wprowadzenia euro ważne jest, aby siła nabywcza i zarobki w Polsce były porównywalne z siłą nabywczą i zarobkami w strefie euro. "W tej chwili niestety nie jest to porównywalne. Wprowadzanie obecnie waluty euro - przy tak różnej sile nabywczej przeciętnych zarobków - jest całkowicie niewskazane" - zaznaczył.

W piątek na wykładzie na Uniwersytecie Opolskim także prezes NBP Marek Belka mówił, że nie należy spieszyć się do unii walutowej, bo jej przyszłość nie jest w stu procentach pewna. Tłumaczył, że gdy jakiś kraj wprowadza wspólną walutę, to rezygnuje z własnej polityki pieniężnej, która pozwala np. na ustalanie kursu własnej waluty, co daje możliwość wpływania na konkurencyjność gospodarki.

"To przez pierwsze 10 lat (w UE) świetnie działało. Ale potem przyszedł kryzys, polegający na tym, że w systemie finansowym całego świata z dnia na dzień wszyscy przestali sobie wierzyć. W związku z tym przepływy kapitału zamarły, udzielanie kredytów stało się o wiele trudniejsze ()" - mówił. I dodał: "Okazało się, że strefa euro może być zgubą albo pułapką dla niektórych krajów tejże strefy. To jest podstawowy argument dzisiaj, który ochładza entuzjazm do wchodzenia do strefy euro (). Kryzys pokazał, że są takie sytuacje, w których wspólna waluta, a więc brak własnej waluty i polityki pieniężnej, może być bardzo bolesny".

Kilka dni temu również kandydat na ministra finansów Paweł Szałamacha napisał na Facebooku: "Prawo i Sprawiedliwość opowiada się za pozostawieniem złotego polskiego jako naszej waluty, przyjęcie euro nie jest dla nas priorytetem".

Szałamacha podkreślił, że unia walutowa była i jest projektem politycznym i w związku z tym przyniosła negatywne konsekwencje ekonomiczne. "Kraje strefy euro nie tworzą optymalnego obszaru walutowego, w efekcie np. takie same stopy procentowe obowiązywały bez względu na to, w jakim momencie cyklu gospodarczego (spowolnienia lub wzrostu) znajdował się dany kraj, (obrazowo: nałożono jeden garnitur na osoby o różnych rozmiarach)" - napisał.

Kandydat na ministra finansów w rządzie PiS ocenił także, że przyjęcie euro powodowało zwykle wzrost cen konsumpcyjnych - "zaokrąglanie w górę, tzw. efekt cappuccino".

"Dlatego polski złoty pozostanie w naszych portfelach. Złoty może stać się jedną z walut rezerwowych, naturalnie mniej popularnych, bo 95 proc. rezerw jest trzymanych w dolarze, euro, jenie i funcie. Warunkiem koniecznym jest co najmniej podwojenie polskiego PKB i kompetentne zarządzanie naszą walutą" - napisał.

Źródło artykułu:PAP
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)