Łapówki dla prezesa spółdzielni mleczarskiej
Świadek zeznał fakty obciążające prezesa
23.08.2012 | aktual.: 23.08.2012 14:55
W czwartek przed Sądem Rejonowym w Białymstoku świadek mówił, że od faktur za wykonane przez jego firmę roboty budowlane na rzecz monieckiej spółdzielni, za pośrednictwem inspektora nadzoru, przekazywał prezesowi w formie łapówek 10 proc. ich wartości.
Prokuratura zarzuca prezesowi spółdzielni mleczarskiej Stanisławowi J. przyjęcie, od maja 2002 do listopada 2004 roku, nie mniej niż 347 tys. zł łapówek. Jednorazowo miały być to kwoty rzędu kilku, kilkunastu tysięcy złotych.
Świadek potwierdził wszystkie swoje wcześniejsze zeznania, w których mówił o przekazywaniu pieniędzy na łapówki. Mówił, że nigdy nie dawał ich bezpośrednio prezesowi, ale przez inspektora nadzoru. Mówił, że jemu też dawał pieniądze, choć zaznaczył, że ten nigdy ich nie wymuszał i nie uzależniał żadnych prac od tego, czy mu zapłacił.
Powiedział przed sądem, że pieniądze brał z konta w gotówce, po wpłaceniu przez spółdzielnię należności za daną fakturę. Pytany, ile w sumie było to pieniędzy dodał, że dokładnej kwoty nie jest w stanie podać. "Ok. 300 tys. zł, dokładnie nie pamiętam" - mówił świadek. Powiedział też, że płacił te pieniądze ze swego zysku.
Obrońca oskarżonych pytał świadka, jak w takim razie był w stanie rentownie prowadzić biznes, jeśli swój zysk kalkulował on na poziomie podobnym, do wysokości kwot, które miałby płacić w formie łapówek. "Nieraz robiło się robotę dla samej roboty, dla przetrwania, dla referencji" - mówił świadek.
Przyznał, że dwukrotnie był przed sądem w Białymstoku karany za wyłudzenia. Pytany przez obrońcę przyznał też, że miał zarzuty za fałszowanie dokumentów - zaświadczeń dla ZUS i dokumentów dla Urzędów Skarbowych.
Odpierał jednak zarzut, że jego obciążające zeznania to zemsta na prezesie. Mówił przed sądem, że to na nim jest dokonywana zemsta, bo spółdzielnia nie zwróciła mu 90 tys. zł kaucji twierdząc, że zajął ją komornik, co - jego zdaniem - jst nieprawdą.
Po zakończeniu jego zeznań, sąd odroczył proces do początku października. Będą wtedy przesłuchiwani kolejni świadkowie.
To powtórny proces w tej sprawie. Ani prezes spółdzielni w Mońkach, ani współoskarżony z nim inspektor nadzoru inwestorskiego nie przyznają się do zarzutów i twierdzą, że są pomawiani przez przedsiębiorcę.
Przed rokiem sąd pierwszej instancji skazał Stanisława J. na dwa lata więzienia w zawieszeniu na trzy lata, 60 tys. zł grzywny i przepadek prawie 350 tys. zł. Wraz z nim skazał też inspektora nadzoru inwestorskiego, którego uznał za pośrednika w przekazywaniu pieniędzy.
Jesienią 2011 roku Sąd Okręgowy w Białymstoku oba wyroki uchylił i zwrócił sprawę do ponownego rozpoznania sądowi rejonowemu. Ocenił, że sprawa jest bardzo trudna, zarówno pod względem faktycznym, jak i prawnym.
Zwracał m.in. uwagę, że dla przypisania prezesowi spółdzielni tzw. łapownictwa biernego trzeba było udowodnić, że przyjął łapówkę lub złożył obietnicę jej przyjęcia, a także wykazać związek między łapówką a pełnioną funkcją publiczną.
Sąd zwracał uwagę, że prezes spółdzielni pełni funkcję publiczną tylko w zakresie takich czynności, które wiążą się z dysponowaniem pieniędzmi publicznymi. Dlatego w ponownym procesie sąd musi m.in. rozstrzygnąć, które inwestycje w monieckiej spółdzielni finansowane były z przedakcesyjnego programu Sapard, a ponadto - czy w danym czasie były to środki publiczne, czy też nie, bo sytuacja w polskich przepisach się zmieniała.
Sąd musi też ostatecznie ocenić zeznania głównego świadka i powiązanie ich z "potwierdzającymi je bezpośrednio lub chociażby pośrednio innymi dowodami".
(Nap)