Lewandowski: europociąg odjeżdża, Polska nie powinna być hamulcowym
Pociąg integracji strefy euro odjeżdża, ale budowa budżetu eurolandu zajmie dużo czasu. Polska nie powinna być więc hamulcowym, tylko rozpocząć debatę o kosztach i zaletach wprowadzenia euro - mówi w wywiadzie dla PAP komisarz ds. budżetu Janusz Lewandowski.
11.12.2012 10:45
Choć decyzję ws. daty wejścia do euro pozostawia Warszawie, podpowiada, by rozpocząć rozmowy o ewentualnej zmianie kryteriów przyjęcia wspólnej waluty. W rozmowie z PAP dość optymistycznie wyraża się też o możliwym kompromisie ws. budżetu UE na lata 2014-20.
Na listopadowym szczycie UE nie było porozumienia ws. budżetu na lata 2014-20, tymczasem w czwartek-piątek kolejny szczyt poświęcony pogłębianiu integracji strefy euro, na którym będzie omawiamy pomysł odrębnego budżetu eurolandu. Czy wierzy pan, że nie odbije się to na negocjacjach budżetu UE na lata 2014-20?
Janusz Lewandowski: Najpierw budżet dla wspólnoty 27 krajów plus Chorwacja, a potem można się zastanawiać, jak wyposażyć strefę euro w nowe narzędzia finansowe. Planowanie nowych finansów dzisiaj, gdy brakuje pieniędzy w tegorocznym budżecie, to rodzaj "ucieczki do przodu", ale nie da się uciec od rzeczywistości, czyli mizerii budżetowej Unii. Główny cel pozostaje niezmienny: zapewnienie wieloletniej perspektywy inwestowania, co w dobie kryzysu jest darem bezcennym.
Euro to jedyna waluta na świecie, która nie ma budżetu centralnego. Czy pana zdaniem zmierzanie w tym kierunku jest słuszne?
Powtarzam: to jest melodia przyszłości. Zgodnie z teoriami unii walutowej, Europejski Bank Centralny wsparty słabymi zobowiązaniami krajów członkowskich nie wystarczy jako gwarant trwałości euro. Euro to bezpaństwowa waluta. Instytucje ponadnarodowe muszą stopniowo wejść w rolę, jaką w polityce gospodarczej wypełnia np. rząd federalny USA. Krok po kroku będzie się organizowała federacja państw narodowych, czyli wspólnota losu, wymuszona przez logikę wspólnej waluty. Na dłuższą metę wyposażenia tej wspólnoty w osłonę finansową, łagodzącą szoki kryzysowe i koszty reform, wydaje mi się niezbędne. Ale to jest również perspektywa Polski - nasze zobowiązanie traktatowe.
Czy Polska powinna opóźniać tworzenie budżetu strefy euro?
Unia Europejska jest dość nierychliwa ze swej natury. Nie dla nas rola hamulcowego, bo Polska ma wizerunek pozytywnego udziałowca wspólnoty i wystarczające są napięcia "na odcinku" klimatycznym. Propozycje pogłębienia strefy euro spotkały się już z ostrą krytyką, choćby z Berlina, więc nie zanosi się na szybkie tempo zmian. Zwłaszcza tam, gdzie chodzi o nowe instytucje i zmiany traktatowe. Ale integracja eurolandu postępuje, zatem Polacy, Szwedzi, Czesi powinni się pochylić nad tymi propozycjami, bo to zwiastuje kierunek rozwojowy UE.
Pociąg integracji europejskiej nam ucieka?
Europociąg odjeżdża, to jest nieuchronne. Ucieka, dlatego trzeba się odnaleźć w nowej sytuacji, trzeba współkształtować unijną przyszłość na miarę wrażliwości Polski - kraju, który niedawno odzyskał niepodległość, który ma zdrowe instytucje finansowe i rzetelny nadzór bankowy. Lepiej jest współkształtować i zżywać się z unią monetarną jako znajomą, niż obudzić się za parę lat z perspektywą zawarcia związku z zupełnie nieznaną osobą.
Można to robić bez wyraźnej perspektywy wejścia do strefy euro? Bez podawania daty?
Trzeba mówić jasno, że euro to nasza przyszłość. Dotychczas mówiono, ja sam mówiłem: "poczekajmy, zobaczymy, czy się potrafią wyremontować i wtedy rozpatrzymy nasze scenariusze". W tej chwili wydaje mi się, że to jest niestosowny ton, że trzeba wyraźnie potwierdzać traktatowe zobowiązania Polski i nie hamletyzować, szykując również grunt pod poważną rozmowę o kosztach i zaletach takiego rozwiązania u nas w kraju.
O jakiej perspektywie czasowej pan myśli?
To pytanie do Warszawy. Wiadomo, jakie są kryteria: tzw. dwuletni wąż walutowy, w którym są teraz Litwa i Łotwa. (Chodzi o obowiązkowy przed wejściem do strefy euro system ERM II. Przewiduje on, że maksymalne dopuszczalne odchylenia waluty, która się w nim znajduje wynosi +15 proc. w stosunku do kursu euro)
. Być może warto dyskutować zmianę kryteriów w tych szczególnych okolicznościach.
O jakich kryteriach pan myśli?
Wąż walutowy jest bardziej oczywisty dla małych krajów już jakoś związanych z euro, całkowicie zależnych od wspólnego rynku. Inna jest sytuacja większych krajów, które swoją strategię gospodarczą mogą budować na popycie wewnętrznym, na dużym rynku krajowych. Warto dyskutować o tym, jakie zagrożenia rodzi bycie w ERM II przez dwa lata.
Pierwszym etapem dalszego zacieśniania strefy euro ma być wspólny nadzór bankowy. Polska powinna do niego wejść?
Pierwszym etapem był pakt fiskalny, a drugim jednolity nadzór, jako wstęp do unii bankowej. To jest najbardziej aktualne wyzwanie, ale w obu przypadkach chodziło o to, by nowe reguły strefy euro nie zamykały tej strefy, by je otworzyć dla ochotników spoza wspólnej waluty. Ci zaś mają prawo stawiać własne warunki.
A jakie są korzyści pozostawiania poza?
Niezależność nadzoru krajowego. Ciągle uciera się sposób podejmowania decyzji w nowym mechanizmie nadzorczym w sytuacjach konfliktowych. Jest to szczególnie ważne dla krajów "goszczących", jak Polska, czyli takich, gdzie dominują filie banków zagranicznych. Banki-matki strefy euro, pomimo zasilenia przez Europejski Bank Centralny, są często bardziej zarażone wirusem kryzysu niż ich polskie czy czeskie filie. Zatem uczestnictwo w unii bankowej nie może być bezwarunkowe.
A czy wierzy pan, że na szczycie w lutym będzie porozumienie ws. wieloletniego budżetu UE?
Jestem umiarkowanym optymistą. W listopadzie zarysowała się wizja zgody po stronie wydatków. Pozostaje do rozwiązania strona dochodowa, a szczególnie rosnąca kolejka kandydatów do rabatów i innych ulg, które idą śladem przywileju brytyjskiego. To jest problem płatników netto i robota do wykonania, zanim nastąpi druga runda negocjacji.
Głębokość cięć, na które naciskają płatnicy, jest bezprecedensowa w historii UE. Budżety zawsze rosły w miarę wzrostu kompetencji i rozszerzenia Unii, a teraz po raz pierwszy uzgadnia się poziom finansowania o dziesiątki miliardów niższy na lata 2014-20, aniżeli obecny budżet 2007-13.
To jest zwierciadło czasu. Dla wielu krajów związanych wspólną walutą najważniejsze są pakiety ratunkowe, antykryzysowe. Koszula bliższa ciału. W Berlinie, Hadze i Paryżu więcej się rozmawia o losie Grecji, Portugalii, Hiszpanii i Irlandii, teraz znowu o przesileniu politycznym we Włoszech, aniżeli o wspólnej, budżetowej wizji 27 krajów. Budżet europejski w cieniu kryzysu - oto nasz problem!
Na ile pewne są zobowiązania, o których mówił po szczycie premier Donald Tusk, że nie będzie cięć w spójności i rolnictwie?
Obietnice padły, więc trzeba trzymać liderów europejskich za słowo. Po pierwsze, rolnictwo nie jest tak bardzo zagrożone, z uwagi na to, że jest interesem właściwie wszystkich, a szczególnie Francji. Natomiast w przypadku spójności cięcia byłyby w rażącej sprzeczności z deklarowaną potrzebą szukania jakichkolwiek nadziei na wzrost gospodarczy, jakichkolwiek nadziei na inwestycje w Europie.
Czy żądania premiera Wielkiej Brytanii ws. cięć w administracji unijnej to populizm, czy też jest pole na pewne oszczędności?
Te żądania są podyktowane przez wieloletnie uprzedzenia wobec UE, zatruty przez media i polityków stan opinii publicznej na wyspach. Są mocno wyolbrzymione, jeśli zważyć, że administracja UE to mniej niż 6 proc. całego budżetu. Wbrew tym uprzedzeniom i stereotypom unijna administracja nie jest nadmiernie rozbudowana - może z wyjątkiem rozmaitych agencji, które rozmnożyły się w ostatniej dekadzie.
Niemniej UE jako zbiór instytucji musi dać do zrozumienia, że jest zdolna do samoograniczenia. To warunek niezbędny, by obronić przyzwoity, unijny budżet, który w 94 proc. trafia do beneficjentów poza Brukselę.
Dosłownie przed kilkoma dniami KE podjęła decyzje o indeksacji pensji unijnych urzędników o 1,7 proc. To raczej nie samoograniczenie, ale prowokowanie Londynu.
UE to kilkadziesiąt tysięcy ludzi, którzy mają swój głos poprzez związki zawodowe. Unia występując np. w obronie klientów przeciwko kartelom musi mieć bardzo dobrych, najdroższych prawników, bo firmy właśnie takich wynajmują.
Trzeba pamiętać, że od 2013 r. liczba miejsc pracy w instytucjach UE po raz pierwszy spadnie. Są natomiast pewne koszty, które trudno zahamować, np. koszty emerytalne. Ale myślę, że wszystkich nas czeka wyrzeczenie sięgające również pensji, a nie tylko ilości etatów. Nie chciałbym tylko, żeby to zrujnowało możliwość działania UE i tym samym osłabiło metodę wspólnotową, a także awans zawodowy zdolnych ludzi z tzw. nowych krajów. Przecież w strefie euro, która sięga po nowe uprawnienia, nie będzie odrębnej administracji.
W Brukseli rozmawiali Inga Czerny i Krzysztof Strzępka