Łódzki król tabletek rusza na podbój Europy
Bywalec światowych salonów, rekin biznesu, multimilioner. Jacek Szwajcowski jeszcze kilkanaście lat temu produkował metalowe zabawki w garażu na jednym z łódzkich osiedli. Dziś, stojąc na czele największej polskiej firmy farmaceutycznej, snuje plany podboju całej Europy.
29.03.2008 | aktual.: 29.03.2008 08:17
Kierowana przez Szwajcowskiego Polska Grupa Farmaceutyczna zarejestrowała właśnie w Amsterdamie spółkę, której zadaniem będzie budowa wielkiego holdingu, obejmującego zasięgiem 17 krajów Europy Środkowo-Wschodniej oraz Wielką Brytanię i Irlandię. Prezes nie ukrywa, że chce być w naszej części globu "numerem jeden", tak jak - w swojej branży - jest nim w Polsce.
|
Polecamy: » Kalkulator wynagrodzeń - policz swojš pensję » Codzienny przegląd prasy ekonomicznej |
| --- |
|
PGF jest dziś prawdziwym gigantem - jedną ze 100 największych prywatnych firm w Europie. W kraju kontroluje 22,5 procent hurtowego rynku farmaceutyków, wartego około 20 miliardów złotych. W ubiegłym roku przychody PGF przekroczyły 4,4 miliarda złotych. To kwota porównywalna z wielkością unijnej pomocy, jaką nasz region dostanie w latach 2007-2013!
Miesiąc temu miesięcznik "Forbes" sklasyfikował Jacka Szwajcowskiego na 69. miejscu wśród najbogatszych Polaków, szacując jego majątek osobisty na 260 milionów złotych.
Szwajcowski należy do młodszego pokolenia polskich prezesów, ma dopiero 44 lata. I właściwie tylko tyle wiadomo o jego życiu pozazawodowym. Biznesmen skrupulatnie strzeże swojej prywatności. W Polsce rzadko spotkać go można na dużych bankietach. Nie bywa, bo - jak mówi - nie ma na to czasu. Widywany jest za to w... szwajcarskim Davos, gdzie spotykają się liderzy świata.
Droga na szczyt
Historia PGF zaczyna się w garażu. Była druga połowa lat 80. Szwajcowski kończył studia na Wydziale Mechanicznym Politechniki Łódzkiej. Został skierowany na trzymiesięczny staż do zakładów produkujących sprzęt przeciwpożarowy. Doszedł do wniosku, że praca na etacie nie jest celem jego życia.
_ Założyliśmy z kolegą firmę produkującą wyroby z metalu. Zakład mieścił się w przydomowym garażu. Asortyment był dość szeroki. Robiliśmy na przykład baterie kranowe, ale głównie metalowe zabawki dla dzieci. Byliśmy bardzo dumni, że udało się je wyeksportować do Danii _- wspomina Szwajcowski.
Przełomem okazał się obiad z teściową. Chciała założyć aptekę, narzekała, że są problemy z zaopatrzeniem. Zięć pospieszył z pomocą, i tak w 1990 roku zadebiutował w branży farmaceutycznej. Pierwsza hurtownia mieściła się w garażu. Założona przez Szwajcowskiego firma Medicines kilka lat pozostawała hurtownią o zasięgu jedynie wojewódzkim, choć rosła z każdym rokiem. W coraz większe magazyny inwestowali głównie dzięki bankowym pożyczkom.
Drugim punktem zwrotnym był debiut na giełdzie. _ Na emisji akcji zarobiliśmy 75 milionów złotych. To były, jak na tamte czasy, bardzo duże pieniądze _- mówi Jacek Szwajcowski, a jego rzecznik Michał John dodaje: _ Jako pierwsza firma z naszej branży Medicines weszła na parkiet i zdobyła pieniądze niezbędne, by przystąpić do konsolidacji sektora farmaceutycznego. _
Tuż po giełdowym debiucie Medicines przekształciła się w PGF i weszła na drogę podboju. Jak mówi prezes, trzecim przełomem była decyzja o łączeniu się z innymi firmami. Zaczęły się fuzje, przejęcia. W skład imperium weszły m.in. hurtownie Cefarmu z całej Polski, wielka hurtownia "Aptekarz" z Rzeszowa oraz składająca się ze stu placówek sieć "Apteki 21". Szwajcowski szacuje, że na rozbudowę firmy wydał dotąd około pół miliarda złotych. Skąd firma brała na to pieniądze?
_ Przeprowadzając fuzje emitowaliśmy akcje, które były obejmowane przez inwestorów giełdowych _ - przekonuje prezes.
Czwartym krokiem milowym będzie wejście do Europy. Tak jak w Polsce, PGF nie będzie budować swoich hurtowni i aptek od podstaw, lecz przejmie tamtejszych potentatów, automatycznie wskakując na pozycję lidera. Wariant ten przećwiczony został już w ubiegłym roku na Litwie.
Na salonach
Wbrew wcześniejszym cichym spekulacjom prezesem zarejestrowanego w Amsterdamie holdingu nie został Sławomir Lachowski. Choć twórca mBanku i były już prezes BreBanku jest znajomym prezesa Szwajcowskiego, firma postawiła na Marię Wiśniewską. Wieloletnia prezes banku Pekao SA uchodzi za pierwszoligowego gracza świata polskich finansów. W 2001 i 2002 roku trafiła na prestiżową listę najbardziej wpływowych Europejek, opublikowaną przez "Wall Street Journal".
Sam Szwajcowski też nie ma się czego wstydzić na europejskich salonach. Już w 2001 roku został wyróżniony przez Światowe Forum Gospodarcze w Davos tytułem Global Leader for Tomorrow. Cztery lata później profesor Klaus Schwab, przewodniczący ŚFG, wyczytał jego nazwisko wśród 237 nowo wybranych młodych światowych liderów. Do tego grona trafił jako pierwszy polski biznesmen. W skład komitetu oceniającego kandydatów weszli m.in. królowa Rania z Jordanii, medialni magnaci Steve Forbes i James R. Murdoch (właściciel m.in. gazety "The Times" oraz amerykańskiej telewizji Fox). W 2005 roku Szwajcowski wziął udział w spotkaniu tajemniczej grupy Bildenberg. To nieformalne stowarzyszenie, do którego zapraszani są możni tego świata. Nazwę grupa zaczerpnęła od hotelu w holenderskim Oosterbeck, gdzie w 1954 roku odbyło się pierwsze spotkanie. Do dziś spotkań takich było kilkanaście - wszystkie w atmosferze tajemniczości. Prasa światowa prześciga się w spiskowych teoriach na temat celu i przebiegu rozmów. Czy uczestnicy
chcą obalić dotychczasowy porządek świata? A może stworzyć globalny rząd?
W spotkaniach grupy Bildenberg uczestniczyli ponoć Hillary Clinton, Tony Blair, James Wolfensohn (prezes Banku Światowego) czy Melinda Gates (żona twórcy Microsoftu), a z Polaków m.in. Andrzej Olechowski i Hanna Suchocka...
Jak Jacek Szwajcowski trafił do tego towarzystwa?
_ Na spotkanie Bildenberg zostałem zaproszony przez organizatorów, bo firma, która ma ponad 4 miliardy rocznych obrotów jest zauważalna w Europie _ - uśmiecha się Szwajcowski. _ Biorę udział w konferencjach w Davos, bo tylko tam mogę posłuchać, co mają do powiedzenia szefowie największych światowych koncernów farmaceutycznych, tylko tam mogę się dowiedzieć, jak rynek będzie się rozwijał w najbliższych latach. Nie interesuje mnie polityka ani inne branże. Porządek świata rzeczywiście chcę zmieniać, bo chcę, żeby farmaceutyki były tańsze, a Polacy mieli łatwy dostęp do wszystkich leków. Dziś człowiek płaci całe życie składkę zdrowotną, a refundacja leków wynosi zaledwie 30 procent. W Holandii wynosi 80-90 procent. Z powodu idiotycznych przepisów w Polsce są też dużo wyższe koszty dystrybucji leków. Apteka w Anglii kosztuje mnie mniej niż placówka w kraju. Chciałbym to zmienić. _
Co na to prokurator?
Próbą zmieniania świata ma być między innym akcja charytatywna, przeprowadzona pół roku temu w Łodzi. W aptekach zbierane były dane pacjentów, dotyczące ich potrzeb i... dochodów. Po dwóch tygodniach tysiąc osób otrzymało karty uprawniające do zakupów za 50 do 100 złotych.
Próbą zmieniania świata ma być też ekspansja zagraniczna. Szwajcowski twierdzi, że dzięki radykalnemu zwiększeniu skali sprzedaży zmniejszy koszty działalności i będzie mógł oferować tańsze leki.
Na polskim rynku PGF uchodzi za drapieżnika - dla jednych w pozytywnym, dla innych w negatywnym tego słowa znaczeniu. Firma rozwija się, przejmując kolejne hurtownie i apteki. Aptek ma już ponad 300. Do tego przeszło 1700 placówek należących do prywatnych właścicieli, objętych jest przez PGF patronatem, pomocą marketingową i wspólną marką "Dbam o zdrowie".
Od lat PGF jest mocno atakowana przez Stanisława Piechulę, szefa Okręgowej Izby Aptekarskiej w Katowicach, który przekonywał, że grupa bezwzględnie dąży do przejęcia bądź zniszczenia interesów małych przedsiębiorców. Cztery lata temu w internecie zaczęły krążyć listy zdesperowanych aptekarzy, ostrzegających przed współpracą z PGF.
PGF odpiera ataki twierdząc, że akcją kieruje Piechula, człowiek jednoznacznie kojarzony z konkurencyjną firmą, do której linki znajdują się na stronach prowadzonego przez niego portalu.
Kontrowersji jest więcej. Do dziś za PGF ciągnie się sprawa prywatyzacji łódzkiego Cefarmu. Według Najwyższej Izby Kontroli, w 2004 roku Krzysztof Makowski, ówczesny wojewoda i baron SLD w Łódzkiem, oddał de facto przedsiębiorstwo Szwajcowskiemu za darmo (wojewoda wniósł Cefarm aportem do nowo powołanej spółki, obejmując w niej ok. 20 procent udziałów, nie uzyskując jednak z prywatyzacji żadnych pieniędzy dla Skarbu Państwa). NIK sugeruje, że Cefarm został sprywatyzowany po znajomości, pod dyktando szefów PGF, w atmosferze "sprzyjającej korupcji". W raporcie przeczytać można, że konkurenci mieli utrudniony dostęp do dokumentów przedsiębiorstwa, wojewoda miał też być w bezceremonialny sposób po-ganiany przez negocjatorów grupy. W marcu 2004 roku przedstawiciel PGF stwierdzić miał przed obliczem komisji prywatyzacyjnej, że oczekuje wyboru inwestora do godziny 24 dnia następnego. I rzeczywiście - nazajutrz klamka zapadła.
PGF podważa rzetelność raportu NIK, podkreślając, że roi się w nim od nieostrych sformułowań, na podstawie których sporządzono ostre zarzuty. Kto ma rację? Zapewne rozstrzygną o tym łódzcy prokuratorzy, którzy w tej sprawie prowadzą wielowątkowe śledztwo.
Jacek Szwajcowski: _ Pośpiech w sprawie Cefarmu był niezbędny. Uratowaliśmy firmę, która lada dzień mogła upaść. _
Choć postronni obserwatorzy komentują, że PGF przejęła po prostu lokalnego konkurenta, Szwajcowski przekonuje: _ Do dziś Cefarm przynosi straty, ale kupując go, kierowałem się lokalnym patriotyzmem. _
Piotr Brzózka
POLSKA Dziennik Łódzki