"Mielno niszczy każdego". Zakazy nie pomagają, przez "polską Ibizę" wciąż płynie morze alkoholu© wp.pl | Witold Ziomek

"Mielno niszczy każdego". Zakazy nie pomagają, przez "polską Ibizę" wciąż płynie morze alkoholu

Witold Ziomek
13 lipca 2018

Mielno się bawi. Ludzie piją na umór i wszczynają awantury. – W życiu nie puściłbym dzieci na wakacje do Mielna – mówi właściciel nadmorskiej restauracji.

O godz. 6 rano Mielno jest urocze. Cisza, spokój, szeroki deptak, ładne budynki w centrum.

Nad morzem pojawiają się pierwsi spacerowicze. Niektórzy - ci wytrwali - zaczynają dzień od biegania po plaży. Inni - równie wytrwali - kupują piwo na kaca. O tej porze wolno już sprzedawać alkohol.

Jeśli przyjrzymy się dokładnie, zobaczymy jak gdzieniegdzie pracownicy miejscy domywają chodniki z ostatnich plam po treści żołądkowej, wylanej w czasie wczorajszej imprezy. „Po sobotnich balach chodniki zarzygane” - nucę pod nosem piosenkę Kultu.

"Teraz na słońcu, pod parasolem dużym, obserwuję swe odbicie w kałuży"

Po godz. 9 ratownicy dobudzają kilku śpiących na plaży wczorajszych imprezowiczów. Jeden z nich wróci i „polegnie” jeszcze kilka razy w ciągu dnia.

Ruch na ulicach i plaży zaczyna się około południa.

- Piwo, zimne piwo! - pokrzykują sprzedawcy z przenośnymi lodówkami, krążący po plaży.

Z butelkami nikt się specjalnie nie kryje. Leje się przede wszystkim piwo, ale sporo „baz” zbudowanych z parawanów ma zaopatrzenie, którego nie powstydziłby się niejeden bar. Do plastikowych kubeczków rozlewa się wino, wódkę, whiskey, czasem szampana.

- Teoretycznie na plaży nie wolno pić, ale gdybyśmy chcieli to egzekwować, trzeba by wszystkich wyprosić - mówi ratownik. - Patrzymy tylko, czy ktoś kto właśnie wlał w siebie pół litra wódki nie idzie się kąpać w morzu, bo to się może skończyć tragedią.

Po południu ludzie schodzą z plaży i idą do pobliskich ogródków. Piwo leje się strumieniami, ale nikt jeszcze nie przesadza.

- Nie masz pieniędzy - nie graj! - krzyczy nachalnie automat z piłkami do koszykówki.

Po godz. 16 na ulice wyjeżdżają samochody z reklamami klubów. Dudni z nich muzyka - przeważnie disco polo. - Specjalnie dla was promocja - wódeczka i energetyk za jedyne 4 złote! - reklamuje się jedna z dyskotek i oferuje zabawę do białego rana.

"Nocne sklepy z mlekiem"

Impreza na dobre rozkręca się po godz. 23. O tej porze, teoretycznie, nie wolno już sprzedawać alkoholu w sklepach - po skargach mieszkańców i licznych interwencjach policji władze Mielna wprowadziły nocną prohibicję.

Przepis jest jednak martwy. Właściciele sklepów znaleźli sposób na jego obejście. Po 23 wystawiają na zewnątrz stoliki i stają się „lokalami gastronomicznymi”. Handlują wódką legalnie. Muszą tylko odkręcać butelki i namawiać klientów do spożycia na miejscu.

- My już tak walimy od 16 - bełkocze młody chłopak do poznanego przed sklepem kolegi. Powtórzy to zdanie jeszcze kilka razy.

Na moich oczach przed sklepem rozgrywa się dramat obyczajowy. Na oko 18-letnia dziewczyna obraża się na swojego chłopaka/kolegę i odchodzi, lekko się zataczając.

- No to por..chałeś – klepią go po plecach kumple.
- A ch.., idziemy pić – odpowiada porzucony chłopak.

Przed sklepem o wdzięcznej nazwie „Before”, sąsiadującym z największą mieleńską dyskoteką, ustawia się kolejka. Większość klientów zabiera butelki i idzie na plażę. Ulicą przed klubem przejeżdża „tuningowane” BMW. Dwóch pasażerów wychyla się przez okno, krzyczy i gwiżdże, rozlewając wokół siebie piwo. - Przez twe oczy zielone oszalałem! - krzyczy Zenon Martyniuk z rozkręconego na cały regulator radia.

"Tłum przystawia komuś do twarzy pięści"

Oprócz imprezowiczów, krążących pomiędzy dyskotekami, nocnymi sklepami i plażą, na ulicach Mielna można spotkać grupki sympatyków siłowni, którzy przechadzają się po mieście, wyraźnie szukając zaczepki. Pokrzykują na siebie, zdejmują koszulki prezentując muskulaturę i wytatuowane napisy „bad boy”.

Dwie takie grupki trafiają na siebie przy jednym z nocnych sklepów. Powód do wojny jest banalny - ktoś kogoś potrącił, ktoś na kogoś źle spojrzał. Powietrze buzuje od testosteronu podbitego mefedronem i bóg wie czym jeszcze.

W ruch idą pięści, trzaskają złamane nosy. Krew kapie na deptak.

W pewnym momencie, tuż obok stolika, przy którym siedzę, rozbija się rzucona butelka. Mój bezpieczny, neutralny punkt obserwacyjny, moja Szwajcaria tej lokalnej wojny, za chwię straci status strefy zdemilitaryzowanej. Rozglądam się za drogą ewakuacji. Na szczęście nadciąga kawaleria.

W ulicę powoli wjeżdża radiowóz. Uliczni wojownicy błyskawicznie podpisują traktat pokojowy i uciekają.

Idę w stronę plaży. Mija mnie dwóch „koksów” - do niedawna członków zaczepnych grupek. Ledwie idą, zataczają się od krawężnika do krawężnika. Jeden z nich ma bluzę z napisem „armia patologii”. Drugi koszulkę z hasłem „Mielno niszczy każdego”.

- Mam wrażenie, że odkąd wypromowano to hasło, ludzie imprezują mocniej, nie mają hamulców - mówi Justyna, ratowniczka z mieleńskiej plaży. Do Mielna przyjeżdża co roku, od 16 lat. - No bo jak to, być w Mielnie i się nie zniszczyć? Urlop niezaliczony.

"Abyś sam nie mógł myśleć, abyś sam nie mógł chodzić"

Schodząc na plażę, słyszę ryk, dźwięk tłuczonego szkła, śmiech i muzykę, puszczaną z telefonu. Grupa, mocno już pijanej młodzieży urządziła sobie imprezę. Kolejne puste butelki, rzucane w stronę betonowych zabezpieczeń przy wydmach, wzbudzają salwy śmiechu.

Kilka metrów obok jakaś para całuje się i nie zwraca uwagi na świat dookoła. Zapał z jakim to czyni pozwala przypuszczać, że na całowaniu się nie skończy.

Idąc przez promenadę, spotykam kolejne pijane grupki. Na ławkach zalegają już słabsi zawodnicy, którzy skończyli imprezę przed wschodem słońca.

- Teraz każdy woli Barcelonę, albo k…a Grecję - bełkocze siedzący na ławce chłopak. Mielna już nikt nie kocha.

- Sezon jest w tym roku bardzo kiepski - mówi kasjer w sklepie monopolowym/lokalu gastronomicznym. - Ludzi mało, turyści wolą jeździć za granicę.

"A o tym, co nad ranem było nie wiem"

O 4 nad ranem Mielno praktycznie pustoszeje. Najwytrwalsi imprezowicze chwiejnym krokiem wracają na kwatery. Przy fontannie na rynku ubrana w bardzo krótką sukienkę i szpilki dziewczyna gwałtownie wymiotuje. Za włosy trzyma ją koleżanka. W drugiej ręce ma do połowy pusta butelkę wódki. Obie nie mają więcej niż 16 lat.

- Jak moje dzieci trochę podrosną, to stąd wyjedziemy. I nigdy nie puszczę ich na wakacje do Mielna - mówi właściciel restauracji. - Co roku zdarza się tu kilka zabójstw. Moi pracownicy widzieli kiedyś przez okno, jak młodą dziewczynę gwałcono.

- Nie mam pojęcia dlaczego rodziny z dziećmi wybierają Mielno - mówi pracownik budki z lodami. - Ale może dzięki nim coś się tutaj zmieni. Przyjeżdża coraz więcej rodzin, coraz mniej jest kwater po 30 złotych za dobę. Może patologia w końcu przestanie tu przyjeżdżać.

6 rano. Mielno znów robi się urocze. Jakiś człowiek w pomarańczowej kamizelce kończy zmywać plamę wymiocin z chodnika. Dobrze, że chociaż Bałtyk nie śmierdzi ropą naftową. Tylko tak zwyczajnie, Bałtykiem.

Polska, mieszkam w Polsce.

Śródtytuły pochodzą z utworów zespołu Kult: "Polska", "Wódka", "Krutkie kazanie na temat jazdy na maksa"

Komentarze (644)