Na ten zawód zapotrzebowanie jest zawsze

Nawet ponad 20 zł/godz. – takich stawek, według opinii umieszczanych na forach internetowych, mogli oczekiwać operatorzy żurawi jeszcze przed paroma laty. Dziś, po zapaści, która dotknęła budownictwo, mogą być zadowoleni z 11-12 zł

Na ten zawód zapotrzebowanie jest zawsze
Źródło zdjęć: © © djama - Fotolia.com

04.04.2014 | aktual.: 04.04.2014 14:28

. Jednak o pracę w tym zawodzie nie nie trzeba się martwić.

Oznacza to, że nawet pracując więcej niż po 8 godzin, mogą co najwyżej przekroczyć 3 tys. zł miesięcznie. Trzeba jednak pamiętać, że nawet w okresie budowlanego boomu zarobki operatorów nie należały do wysokich.

Fachowiec wciąż poszukiwany

Cztery razy więcej zarobi się w Niemczech albo w Norwegii. Jednak i tam zawód operatora żurawia nie należy do specjalnie cenionych. W Norwegii w ogóle zarabia się minimum ok. 10 tys. zł. Czy więc nieco więcej za bujanie się na wysokości przez cały dzień może wydawać się atrakcyjne? – Mimo wszystko warto spróbować w tej branży pracy na Zachodzie. Trzeba tylko trzymać oczekiwania na wodzy, nie spodziewać się nie wiadomo czego. Kokosów na tym się nie zbije. Ale 5 tys. zł na miesiąc da się odłożyć – komentuje Darek, który, jak mówi, przez ponad rok bujał się w kabince nad Skandynawią.

Za zawodem operatora żurawia zdaje się przemawiać fakt, że zalicza się on do grupy wykwalifikowanych robotników. Według ekspertów, na takich zawsze będzie zapotrzebowanie. A co przeciw niemu? – Ta praca, z pozoru monotonna, wymaga jednocześnie olbrzymiego skupienia uwagi. Od operatora znajdującego się kilkadziesiąt metrów nad ziemią może przecież zależeć życie kogoś na dole – przypomina Michał Małecki, niegdyś operator, dziś kierujący firmą budowlaną. Nie brakuje takich, którzy po prostu nie wytrzymują napięć i rezygnują.

Po pierwsze: uważać!

Budowlańcy przypominają, że częściej zdarza się, iż zostaje poszkodowany zwykły robotnik zatrudniony przy obsłudze żurawia, niż operator w kabinie. Media rozpisują się zwłaszcza o wypadkach, do których dochodzi na dużych, ważnych budowach. W grudniu 2009, przy budowie Stadionu Narodowego, dwaj robotnicy znajdowali się w koszu bez atestu. Spadli z kilkunastu metrów. Nie przeżyli. W maju 2011 z 30 m spadł kolejny robotnik.

W grudniu 2011 na budowie dworca kolejowego w Poznaniu przewrócił się dźwig. Rany odniosło dwóch robotników, jeden z nich zmarł. Wyliczać można by dalej. Według danych Urzędu Dozoru Technicznego, przytoczonych w 2010 przez „Gazetę Praca”, w tamtym okresie co roku przy obsłudze żurawi ginęło od 2 do 5 osób.

Zawód operatora żurawia jest niebezpieczny, a więc obwarowany szeregiem warunków i zastrzeżeń. Dotyczą one zarówno umiejętności pracownika, jak i cech jego charakteru. Alkohol – wykluczony. Podobnie lęk wysokości, ale i klaustrofobia, bo w ciasnej kabinie niezbędna jest wytężona uwaga i zdolność właściwego osądu sytuacji przez cały czas pracy.

Między bajki należy natomiast włożyć pampersy wkładane rzekomo przez operatorów „do pracy”. Wiadomo, że stumetrowy kolos, na którego wchodzi się kilkanaście minut, wyklucza bieganie za potrzebą po kilka razy dziennie. Ale operatorzy mają swoje metody. – Można się przystosować, organizm wytrzyma osiem godzin. Naturalnie trzeba mieć zdrowy pęcherz. Ale przyznaję, zdarzało mi się też załatwiać sprawę „na zewnątrz” – wspomina jeden z nich.

Kabina żurawia to zresztą w pewnym sensie dla operatora drugi dom. Pracownicy przynoszą plecaki z jedzeniem, kuchenki. – Na górze je się śniadanie, gotuje kawę w czajniku, czyta gazety, odpoczywa. W niektórych kabinach można się nawet zdrzemnąć – opisuje Michał Małecki.

Raz lepiej, raz gorzej

Bez znajomości bhp w tym zawodzie ani rusz. Trzeba mieć zakodowane, co robić w nagłej sytuacji, żeby nie zastanawiać się niepotrzebnie. Gdy wieje silny wiatr, praca musi zostać przerwana. Podobnie w czasie burzy – wtedy operatorowi pozostaje zamknąć się w kabinie i przeczekać, bo tam chroni go piorunochron. Siedzi wtedy niczym w oku cyklonu.

Ale to nie jedyne zagrożenia. W zasadzie więcej niebezpieczeństw wynika z ludzkich zachowań niż z warunków, które narzucają czynniki zewnętrzne.

Wiadomo na przykład, że by przyspieszyć pracę, operatorom – lub ich szefom – zdarza się przekraczać dopuszczalne normy przenoszonego przez dźwig ciężaru. Grozi to złamaniem masztu albo przewróceniem całej maszyny. Inne błędy to stawianie żurawia na nierównym lub grząskim terenie, w pobliżu linii energetycznych, wykopów czy kanałów; także brak dbałości o jego konserwację. Niby, chcąc zostać operatorem żurawia, trzeba zdać odpowiednie egzaminy i wiedzieć, czego nie wolno robić. Jednak w praktyce różnie bywa – pośpiech w pracy, zmęczenie, zwykła nieuwaga mogą spowodować tragiczne skutki.

Operatorzy wspominają też inne, „niestandardowe” niespodzianki: - Do mojej kabiny wpadły kiedyś dwie osy. Nie bałbym się, gdyby nie to, że jestem alergikiem. Na szczęście miałem kask ochronny. Włożyłem go i siedziałem, pocąc się w upale, póki nie odleciały. Słyszałem też o przypadku, że operator rano, po dotarciu do „miejsca pracy”, znalazł w kabinie… kota – opowiada Darek.

Monotonne powtarzanie tych samych czynności przy stałej koncentracji to rzecz, na którą chyba najbardziej skarżą się pracujący na żurawiach. Do tego, w szerszym wymiarze, dochodzi zależność branży od koniunktury i związana z nią niepewność.

W 2013 r. poziom zatrudniania w budownictwie spadł o ok. 140 tys. etatów. Upadłość ogłosiło blisko 250 firm. Według ekspertów z Polskiego Związku Pracodawców Budownictwa, dopiero w drugiej połowie tego roku w branży może być widoczna niewielka poprawa. Czy zarobki operatorów znowu „bujną się” w górę?

JZ,JK,WP.PL

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (88)