Nie zasieją, więc nie zbiorą. Po wojnie przyjdzie głód
Na ukraińskie pola zamiast traktorów wyjechały czołgi, a rolnicy chwycili za karabiny. Jeśli wojna w Ukrainie szybko się nie zakończy, to w najbiedniejszych krajach ludzie będą głodować. Rynek żywnościowy i rządzące nim prawa w rozmowie z WP opisuje dr hab. Mariusz Hamulczuk.
Szymon Jadczak: Widać już szaleństwo na światowych rynkach zbóż wywołane inwazją Rosji na Ukrainę?
Mariusz Hamulczuk, Katedra Ekonomii Międzynarodowej i Agrobiznesu Instytutu Ekonomii i Finansów SGGW w Warszawie: Rosja i Ukraina to kraje, które mają kolosalny wpływ na globalne rynki rolno-żywnościowe i jakakolwiek zmiana w tych krajach będzie miała skutki nie tylko europejskie, ale także globalne.
Powodem jest to, że Rosja i Ukraina eksportują dużo zboża do krajów rozwijających się, szczególnie w Afryce Północnej, do Egiptu, Azji południowo-wschodniej np. do Bangladeszu. Do tego Chiny, Turcja. Dlatego jakiekolwiek zmniejszenie eksportu będzie miało skutki globalne.
Choć na razie nastąpiło jedynie krótkookresowe ograniczenie podaży z tych krajów to na rynkach światowych już widać bezprecedensowe wzrosty cen. Ceny zbóż i roślin oleistych są najwyższe w ostatnich 30 latach.
Ile żywności produkują Ukraina i Rosja?
Ich udział w światowym eksporcie pszenicy to około 30 proc. Jeśli chodzi o kukurydzę to około 18-20 proc. Rośliny oleiste to jeszcze większy udział. W przypadku oleju słonecznikowego to te dwa kraje odpowiadają za większość światowej produkcji i eksportu. Według niektórych źródeł to nawet 80 proc.
Czy w tej sytuacji możemy liczyć, że żywność z Rosji i Ukrainy zastąpimy czymś innym?
Nie zastąpimy tego. Polska de facto niewiele importuje z Ukrainy czy z Rosji. Jeśli chodzi o zboża, to są marginalne ilości, trochę rzepaku. Ale i u nas ceny szaleją. To wynika stąd, że rynki światowe są mocno zintegrowane i jeżeli cokolwiek złego dzieje się gdzieś na świecie, np. jeśli w jakimś kraju prognozuje się, że będzie obniżka plonów o 5 proc., to już ma wpływ na ceny światowe.
A tutaj mówimy przecież o wielkim szoku podażowym wywołany wojną i to będzie miało znaczny wpływ na światowy rynek żywności. W Polsce czujemy się zasadniczo bezpiecznie, bo w krajach rozwiniętych jednak nie wydajemy na żywność tyle, co w krajach się rozwijających.
Jednak już Afryce ludzie wydają na żywność nawet około 50-60 proc. dochodów. Jeżeli cena pszenicy rośnie, to automatycznie przekłada się to, ile żywność kosztuje. U nas cena pszenicy wzrośnie np. o 50 proc., to może się przełożyć, pomijając inne czynniki - energię, itd. - na 5-10 proc. wzrostu ceny chleba.
W krajach rozwijających się to przełożenie jest dużo większe. I obserwowaliśmy już, czym to się może skończyć. Jedną z iskier, które doprowadziły choćby do arabskiej wiosny w latach 2010-2012 był właśnie wzrost cen żywności. Teraz to może wybuchnąć ze zdwojoną siłą.
Czy to znaczy, że za chwilę, gdzieś na świecie z powodu wzrostu tych cen, możemy się spodziewać kolejnych wojen?
Takie ryzyko jest realne. Jeżeli chodzi o żywność i wodę, to zawsze były pierwotne czynniki, o które ludzie walczyli. Wydawałoby się, że w XX i XXI wieku te ograniczenia umiemy przezwyciężać. Niestety, nic z tego.
A może zboża, czy inne produkty, których zaraz zabraknie, są w państwach bardziej rozwiniętych gdzieś składowane, przechowywane?
Praktycznie nie. Jeśli chodzi o zapasy, to mieliśmy w ostatnich latach tendencję raczej spadkową. A jest taka zależność, że jeśli zapasy się obniżają, to rosną ceny. Tego zboża tak naprawdę nie ma i nie będzie go więcej.
Z czego wynika zmniejszenie zapasów? To brzmi nierozsądnie.
Po kryzysie covidowym mamy wzrost popytu. Kraje rozwijające się, rozwijają się jeszcze mocniej. Występuje duży popyt na mięso, a do mięsa potrzebne są zboża, jako składnik pasz. Więc ogólnie bardzo mocno rośnie popyt na zboża. W związku z czym produkcja nie nadąża za potrzebami.
Nie można powiedzieć, że za rok rolnicy obsieją 10 czy 20 proc. więcej areału i nadrobimy braki, bo tego areału praktycznie nie ma. To dość silne ograniczenie. Dlatego tak wiele zależy od sytuacji w Ukrainie i Rosji.
Obecnie większość zbóż Rosja i Ukraina eksportuje poprzez porty Morza Czarnego, które też jest polem wojny. O Rosję mniej bym się obawiał, bo nadal będzie możliwy eksport do Chin czy krajów Azji Południowo-Wschodniej. Z kolei, jeśli chodzi o Ukrainę, to może mieć problem z eksportem drogą morską, a wywóz innymi drogami jest droższy, często wręcz nieopłacalny.
Ukraina, biorąc pod uwagę niepewną sytuację, sama wprowadza zresztą ograniczenia eksportu zbóż. W przypadku żyta czy jęczmienia mówimy nawet o zakazie eksportu. Bo tej żywności może zabraknąć na potrzeby samej Ukrainy.
Teraz rolnicy powinni obsiewać część areałów, a w przypadku tych, które zostały obsiane jesienią, nawozić je. Ale nawozów nie ma albo są bardzo drogie. A 40 proc. rynku nawozów to Rosja i Białoruś.
Tutaj są dwa elementy. Ceny energii, a przede wszystkim gazu, które windują ceny nawozów. Po drugie Rosja wstrzymała eksport nawozów azotowych (saletry amonowej), a Chiny wcześniej ograniczyły albo wstrzymały eksport nawozów fosforowych. To są jedni z ważniejszych producentów nawozów. Ukraina do tej pory importowała nawozy z Rosji. I teraz ma poważny problem.
Dlaczego Rosja i Chiny wstrzymały eksport nawozów. To element wojny gospodarczej?
Dbają o własne interesy, nie chcąc, aby koszty produkcji były wysokie w ich krajach. Proszę też pamiętać, że składniki do produkcji nawozów są też składnikami do produkcji materiałów wybuchowych.
Polska pod względem zbóż jest samowystarczalna?
Tak. Jesteśmy eksporterem netto, niemniej, mimo że eksportujemy zboża, to ich ceny u nas są bardzo wysokie. Dlatego już pojawiają się naciski ze strony branż mięsnych i przetwórców, żeby wzorem Węgier czy Bułgarii, również ograniczyć eksport zbóż.
To są wysokie koszty dla przemysłu. Staje się on mniej konkurencyjny na zewnątrz i dodatkowo rosną ceny żywności na rynku wewnętrznym.
Za chwilę będziemy mieli 2 miliony uchodźców. Zapotrzebowanie na żywność będzie większe. Czy to może jeszcze wywindować ceny albo wręcz doprowadzić do braków żywności?
2 miliony osób to ponad 5 proc. populacji, myślę, że może to mieć duży wpływ. Na razie półki są pełne, mamy nadwyżki żywnościowe. Ale zaraz może się okazać, że nie będziemy już takim dużym eksporterem żywności, albo wręcz będziemy musieli żywność importować, przynajmniej niektóre towary.
Jeśli kryzys potrwa rok lub dłużej, to zrobi się problem żywnościowy również w naszym kraju.
Na Ukrainie rolnicy nie mają nawozów, nie mają paliwa do maszyn. Ci, którzy pracowali, poszli walczyć. Czy może być tak, że to, co zasiano jesienią, nie wzejdzie, czy te plony będą dużo niższe?
Jeśli nie będą robione zabiegi pielęgnacyjne, jeśli pola nie będą nawożone, to plony bardzo się obniżą. Dodatkowo nie wiadomo, jaka będzie pogoda. Czasem potrzebne jest nawadnianie. To będzie miało wpływ na plony. Z tym że teraz mówimy o oziminach. Ale jeśli mówimy o zbożach jarych czy roślinach, które wysiewa się wiosną, tu robi się problem.
Do kiedy powinno się wysiewać?
To zależy od regionu charakteru gleb. Marzec, kwiecień. To okres, w którym wchodzi się na pola i obsiewa się zbożami.
Jeśli wojna potrwa jeszcze kilka tygodni, to będzie za późno?
Tak, jeżeli nie zostanie to obsiane, to będzie za późno.
Jak sobie z tym poradzi ukraińskie rolnictwo? Na jakim właściwie jest poziomie, choćby w porównaniu z Polską?
W wielu przypadkach jest o wiele bardziej zaawansowane niż u nas. To są gospodarstwa liczące po kilkaset, a nawet kilka tysięcy hektarów. To olbrzymie połacie, na których pracują nowoczesne maszyny, wszystko jest zmechanizowane.
W ukraińskie rolnictwo mocno zainwestowały firmy i osoby fizyczne z Europy Zachodniej, np. z Holandii. Działają tam agro holdingi. Jeden z nich kilka lat temu był notowany na giełdzie w Warszawie. Okazało się, że miał kapitalizację wynosząca ponad 50 proc. wartości całego indeksu WIG-spożywczy!
Mówimy o Ukrainie, jako tym miejscu, w którym jest olbrzymi potencjał. Szacuje się, że gdyby poprawić technologię i organizację, to w najbliższych 30 latach to produkcja zbóż na Ukrainie mogłaby się zwiększyć o ponad 30 proc.
A gdyby miał się pan pokusić o oszacowanie, jak bardzo może spaść produkcja zbóż na Ukrainie?
Trudno to oszacować. To wróżenie z fusów. Nie wiemy, jak się rozwinie wojna.
Ukraina to nie tylko zboża. To też trzeci, największy na świecie producent ziemniaków, z których robi się m.in spirytus. Branżę alkoholową też czeka kryzys i wzrost cen?
W alkoholach spirytusowych sam surowiec nie odgrywa większej roli, głównym składnikiem ceny są podatki. To decyzja państwa, na jakim poziomie je ustawi, żeby ludziom nie opłacało się przejść do szarej strefy.
A jak będzie w przypadku browarnictwa?
Ta branża jest już nieco bardziej zależna od obecnej sytuacji z uwagi na wykorzystanie jęczmienia. Ale i tutaj może być nieodczuwalny wpływ wojny na ceny piwa.
A czy nie jest jednak tak, że w ostatnich latach produkcja żywności na tyle urosła, że braki z Rosji i Ukrainy uda się wyrównać plonami z innych miejsc na świecie?
Już wspominałem, że w najbliższych latach ciężko byłoby zrekompensować braki, gdyby na światowych rynkach zabrakło ukraińskiego i rosyjskiego zboża. Świat odwraca się od rolnictwa przemysłowego w kierunku bardziej zrównoważonego środowiskowo.
Unia Europejska jest prekursorem zielonego ładu. Plany zakładały, żeby nawet 25 proc. powierzchni upraw w najbliższej dekadzie było uprawami ekologicznymi.
To oznacza oczywiście wzrost jakości żywności, ale też zmniejszenie jej produkcji.
Sytuacja, z którą mamy teraz do czynienia może bardzo wpłynąć na te plany UE, czy USA, bo w Ameryce też chcieli iść w kierunku większej ekologizacji produkcji. Ale jeżeli mamy wysokie ceny energii, napiętą sytuację na rynkach żywnościowych, to nie wiem, czy te plany nie zostaną złagodzone, ewentualnie przesunięte w czasie.
Czyli skutkiem ubocznym wojny może być pożegnanie się z ekologią na jakiś czas?
Może nie pożegnanie całkowite, ale na pewno zwolnienie tempa wprowadzania zmian. Zresztą ekologizacja jest przez rolników odbierana krytycznie, bo oznacza ograniczenie stosowania wielu nawozów i przejście na środki ochrony roślin, które w mniejszym stopniu oddziaływają na środowisko, ale są znacznie droższe. To potem widzimy w cenach żywności.
A nasze rolnictwo jak bardzo jest przestawione na ekologiczną wersję?
Na razie na tle innych krajów wypadamy bardzo słabo. Szczególnie w porównaniu na przykład z Austrią, która ma dużo produktów ekologicznych.
To oznacza, że nie mamy rezerw, żeby zrezygnować z ekologicznych upraw?
Mamy nadwyżki, UE ma nadwyżki. My w Europie możemy się skoncentrować na konsumpcji towarów bardziej ekologicznych, stać nas na to. W innych krajach podstawowym problemem jest w ogóle zagwarantowanie dostępu do żywności.
W Libanie, Jemenie 80 proc. zboża pochodziły do tej pory z Ukrainy. To kraje same w sobie biedne. Trudno sobie wyobrazić, co będzie, gdy zabraknie tych zbóż.
Potrzebny będzie import z innych źródeł, ale ceny będą znacznie wyższe.
Czy Rosja, niszcząc rolnictwo Ukrainy sama zajmie jej miejsce w eksporcie? Nikt w Libanie nie będzie się zastanawiał, czy jest embargo na rosyjskie zboże, czy nie.
Większość krajów, z którymi Rosja czy Ukraina handlują, nie będą nakładały embarga. Na to mogą sobie pozwolić kraje rozwinięte. Ale każdy, zanim nałoży embargo, będzie się zastanawiał czy to się opłaca. Gdyby Polska nałożyła embargo na import rosyjskiej ropy to, co wtedy? A kraje takie jak Liban czy Jemen, jeśli nałożą embargo na zboża, to staną przed problemem głodu.
A jak kryzys zbożowy odczujemy w Polsce? Wprost - grozi nam głód czy nie?
Często mówi się o bezpieczeństwie żywnościowym. Ono ma różne wymiary, między innymi dostępność żywności. Sama dostępność w Polsce nie jest problemem i w najbliższych latach nie będzie. Ale bezpieczeństwo żywnościowe ma też odzwierciedlenie w postaci dostępności ekonomicznej.
Może się okazać, że wielu grup społecznych, mówimy o biedniejszych osobach, nie będzie wkrótce stać na zaspokojenie potrzeb.
Problem głodu pojawi się w krajach się rozwijających.
Mariusz Hamulczuk: Katedra Ekonomii Międzynarodowej i Agrobiznesu Instytutu Ekonomii i Finansów SGGW w Warszawie