Nietypowa, czyli przykra - czy taka musi rozmowa kwalifikacyjna?

Rekruterzy prześcigają się w pomysłach na pognębienie kandydatów

Nietypowa, czyli przykra - czy taka musi rozmowa kwalifikacyjna?

12.04.2012 | aktual.: 30.01.2013 13:44

Rekruter idzie na całość

Pracownica zajmująca się ubezpieczeniami żartuje, że dostała pracę „po trupie” koleżanki, która odpadła na rozmowie. – Koleżanka padła, bo nieprawidłowo zareagowała. Ja domyśliłam się, o co chodziło rekruterowi. Wykorzystałam po prostu jej doświadczenie – wyjaśnia.

Przedstawiciel firmy poszedł w rozmowie na całość. Spytał kandydatkę o niemal wszystko, o co pytać nie powinien. Czy jest zamężna, czy planuje dziecko, czy chodzi do kościoła, bo może się zdarzyć, że będzie trzeba pracować w niedzielę. Był też ciekawy, czy nie ma nic przeciwko gejom i lesbijkom, bo, według niego, wśród klientów zdarzają się przedstawiciele różnych mniejszości.

40-letnia Kamila z Trójmiasta opowiada: - Koleżanka jest osobą cichą, ugodową, kompletnie nieasertywną. W dodatku od trzech lat bez pracy, a więc z małym kontaktem z ludźmi. Nie potrafiła zareagować, dała się wdeptać w ziemię. Gdy opowiadała mi o tym wszystkim, zastanowiły mnie pytania rekrutera. Doszłam do wniosku, że celowo przeginał, żeby ją wybadać. Następnego dnia ja miałam iść na rozmowę. Zagrał ze mną tak samo. Ostro zaprotestowałam i… z miejsca dostałam pracę. Posłyszałam, że w tej firmie trzeba mieć twardą skórę i umieć się przeciwstawiać, a nie każdy to potrafi.

29-letni Radek, który aplikował do ekskluzywnego sklepu na posadę sprzedawcy: - Na wstępie usłyszałem od gościa, że mam fatalny garnitur. Wstał, odwrócił się plecami i zaczął tak ze mną rozmawiać, twarzą do okna. W dodatku mówił niewyraźnie. Ponieważ średnio mi zależało na tej pracy, powiedziałem, że musiał się pomylić. Kandydat z drugiego końca Polski wchodzi po mnie. Ja jestem miejscowy i stać mnie na to, żeby sobie odpuścić tę firmę. Wstałem z zamiarem wyjścia. Facet usiadł przy biurku i poprosił, żebym poczekał. Dalej prowadził rozmowę już normalnie. Pracę dostałem i jestem z niej zadowolony. Nigdy jednak nie doczekałem się wyjaśnienia, dlaczego na początku rozmowy zostałem potraktowany tak nieuprzejmie.

Gdzie leży granica?

Mówi psycholog Paweł Brzeziński: - Rzeczywiście, na podstawie rozmów ze zgnębionymi kandydatami można wysnuć wniosek, że istnieje wśród rekruterów jakaś swoiście pojęta moda, by „przeczołgiwać” ich podczas rozmowy. Z tego, co wiem, motywują to najczęściej sprawdzaniem, czy kandydat podoła ciężkim sytuacjom, czy bez względu na przeciwności będzie przydatny dla firmy. W tym wszystkim powinna być jednak wytyczona jakaś granica etyki, kultury, poszanowania dla drugiej osoby.

Zdaniem specjalisty, niektóre metody rekrutacyjne stawiają pytanie o predyspozycje psychologiczne samych rekruterów. Czy rzeczywiście powinni wykonywać pracę, którą się zajmują? Być może oni sami odpadliby, aplikując na posadę osoby odpowiedzialnej za rekrutację. Wystarczyłoby, żeby trafili na rozmowę do kompetentnego psychologa.

27-letnią Iwonę zbulwersowały z kolei chwyty stosowane w tzw. assessment center, cenionej przez pracodawców i coraz bardziej popularnej metodzie pozyskiwania pracowników. – Nie chodzi o to, że zajęto nam sześć godzin, że dawano do analizy rozmaite problemy, które trzeba było rozwiązać w jak najkrótszym czasie. Zirytowały mnie ustawione na nas kamery, sugerujące, że Wielki Brat czuwa. Przeszkadzało mi to i stresowało. Czułam się jak podejrzana na komisariacie.

- Kamery czy lustra weneckie to stały motyw, mający zwiększać u kandydatów poczucie stresu. Zgadzam się, że może bulwersować. Sądzę jednak, że w tym przypadku nie zostaje przekroczona granica etyki. Pracodawcy obserwują, jak na kandydatów działa stres, ci ostatni o tym wiedzą. Nie ma tu poniżania, chęci wykazania kandydatowi jego małej wartości – uważa psycholog.

Wszystko jest jednak kwestią skali. Czy pracownik aplikujący do firmy na stanowisko biurowe lub menedżerskie rzeczywiście musi mieć zdolności komandosa? Czasami można mieć wrażenie, że tego oczekują od niego rekruterzy.

Ta praktyka ma swoje uzasadnienie. Paweł Brzeziński wskazuje na pewien psychologiczny mechanizm: im więcej wysiłku włożonego w zdobycie posady, tym większą ma ona później wartość dla kandydata.

Z drugiej strony trzeba sobie jednak postawić pytanie: czym dla pracownika będzie firma, w której stosuje się takie metody? Jak szybko pojawi się u niego wypalenie, zmęczenie atmosferą w pracy? Liczba młodych 30-latków pukających do drzwi gabinetów terapeutycznych, już wypalonych i zniechęconych, świadczy, że ta gra na dłuższą metę może nie opłacić się nikomu. Ani firmie, ani rekruterowi, ani samemu pracownikowi.

Tomasz Kowalczyk/JK

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (63)