Nowa fala z prowincji

Firmy budowalne i fabryki coraz częścicej ściągają pracowników ze wsi. Prowadzą rekrutację w oddalonych od miast miejscowościach. Mieszkańcy prowincji, którzy jeszcze do niedawna zajmowali się wyłącznie gospodarstwem, przyjmują pracę.

Nowa fala z prowincji

25.10.2007 | aktual.: 25.10.2007 12:55

Firmy budowalne i fabryki coraz częścicej ściągają pracowników ze wsi. Prowadzą rekrutację w oddalonych od miast miejscowościach. Mieszkańcy prowincji, którzy zajmowali się wyłącznie gospodarstwem, przyjmują pracę z radością. Wsiadają w autobus lub pociąg i jadą do miasta. Mówi się już o nowej fali pracowników pochodzących ze wsi.

Irena mieszka w Kleszczewie, codziennie jeździ kilkadziesiąt kilometrów do Gdańska. Pracuje jako pomoc księgowej w jednej z firm. - Ukończyłam liceum ekonomiczne i długo nie mogłam znaleźć pracy. Wreszcie znalazłam zatrudninie w sklepiku w Kleszczewie, pomagałm też rodzicom, którzy mają nieduże gospodarstwo. Przez kilka ostatnich lat szukałm pracy w mieście, ale bezskutecznie. Któregoś dnia znalazłam ogłoszenie w prasie, że odbędzie się spotkanie rekrutacyjne w naszej szkole. Udało się. Wiem, że kilka osób otrzymało zatrudnienie w hali produkcyjnej tej samej firmy. Jestem bardzo zadowolona, chociaż wstaję przed piatą, żeby zdążć na 8 do pracy - opowiada Irena Kluczyk, ma 35 lat.

Tomasz Dąbek z Pinczyna koło Starogardu, też dojeżdża do Gdańska. Pracuje w firmie budowlanej. - Gospodarstwem zajmuje się teraz ojciec. Ja nająłem się do budowlanki, bo większy jest z tego zarobek, a na robocie się znam. Sam z ojcem zbudowałem dom. Często zostaję na cały tydzień w Gdańsku, wracam na niedzielę. Zdarza się, że dojeżdżam z domu. Wstaję wtedy w nocy, by być na szóstą na miejscu. Wszystko zależy od zlecenia. Mi to odpowiada. Nie boję się pracy, a na wsi ciężko o pieniądze. Dużo ludzi wyjechłało do Irlandii albo Anglii. Ja na szczęście znalazłem dobrą robotę w Gdańsku - twierdzi Tomasz Dąbek, ma 39 lat.

Dlaczego pracowników trzeba szukać daleko poza granicami miast? Bo mieszkańcy miast stali się bardzo wybredni. Jak podaje "Gazeta Wyborcza" zarówno pracownicy produkcyjni, jak i biurowi chcą znaleźć pracę w swojej dzielnicy. - Nierzadko zdarza się, że odrzucają atrakcyjną ofertę z drugiego końca miasta tylko dlatego, że zakład jest za daleko - mówi gazecie Marzena Kostrzewska, kierownik firmy doradztwa personalnego Randstad w Łodzi.

Potwierdzają to inni eksperci: - Od dłuższego czasu mamy problem z nakłonieniem łódzkich bezrobotnych do podjęcia zatrudnienia. W przeciwieństwie do nich, zainteresowanie mieszkańców mniejszych miejscowości pracą jest znaczne - przyznaje Liza Stolarczyk z łódzkiego oddziału Job Impuls. - Skończył się sezon letni dla rolników i brakuje odpowiednich pracodawców na miejscu.

Tych, którzy zdecydują się na dojeżdżanie, nie zraża to, że codziennie spędzają nieraz ponad dwie godziny w autobusie. - Za to oferujemy im bardzo korzystne warunki. Bezpłatny transport i podwyżki dla dojeżdżających z daleka - mówi Michalina Derecka z działu personalnego Prettl Apliance. Firma produkuje w podpoznańskiej Opalenicy podzespoły dla przemysłu AGD. W 10-tys. miasteczku szybko zabrakło dodatkowych ludzi do pracy.

- A my dostaliśmy mnóstwo zamówień i pracownicy byli potrzebni od zaraz. Magnesem okazały się właśnie darmowe przejazdy. Poza tym każdemu pracownikowi dawaliśmy ulotkę z mapką, którędy jeździmy. I w krótkim czasie zgłosiło się do nas 300 osób! Ludzie dojeżdżają teraz do nas już pięcioma liniami m.in. z Pniew czy Grodziska. Tymczasem fabryce w Łodzi, czyli dużym mieście, nadal mamy wolne miejsca - dodaje Derecka.

To dlatego Job Impulse w samej Łodzi dowozi ponad 30 osób pod zakłady Boscha i E.G.O na Widzewie. Przejazd zajmuje łącznie około dwóch, trzech godzin i jest bezpłatny.

Nad bezpłatnym autobusem zastanawia się też Philips Lighting w Pabianicach. Firma na kilkunastu etatach ma wakaty: kierownik produkcji, robotnik magazynowo-transportowy, mechanik, elektronik, sekretarka i specjalista ds. relacji z klientami. Kandydatów szuka w małych miasteczkach, czasem sporo oddalonych od Pabianic. - Już mamy liczną grupę dojeżdżającą nawet po kilkanaście kilometrów - przyznaje Iwona Małkus, kierownik działu organizacyjno-prawnego w Philips. - Jest na przykład pracownik z Zelowa [prawie 30 kilometrów].

Do tej pory firma nie miała pracowników z tak odległych miast. - Mam nadzieję, że śniegi nie będą zbyt dużym utrudnieniem. Jeśli tak, firma pomyśli o busie dowożącym pod zakład.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)