O dłoń od boskości
Thierry Henry zakończył karierę - symbol stylu i elegancji, legenda Arsenalu Londyn i reprezentacji Francji.
17.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 10:56
W czasach, gdy słowo „kultowy" już prawie nic nie znaczy, bo kultowe jest wszystko od kawy po środki czyszczące, żegnamy się z piłkarzem, o którym inaczej niż kultowy powiedzieć się nie da.
Thierry Henry jest symbolem wielkich dni Arsenalu - klubu, który jako jedyny w historii brytyjskiego futbolu zdobył tytuł, nie przegrywając żadnego meczu po drodze. Jest też ikoną reprezentacji Francji i pokolenia potomków imigrantów, które sięgnęło po mistrzostwo świata 1998 i Europy 2000. W nieco mniejszym stopniu Henry jest też symbolem odrodzenia Barcelony i ery Pepa Guardioli.
Niewiele osób doczekało się pomnika za życia. Michael Jordan musiał się dziwnie czuć, gdy po dwóch latach przerwy powrócił do NBA i codziennie mijał samego siebie odlanego z brązu, frunącego w kierunku kosza, wchodząc do hali United Center w Chicago.
Gdy Arsenal obchodził 125-lecie w 2011 roku, przed stadionem Emirates odsłonięto trzy pomniki ?- legendarnego menedżera Herberta Champana, obrońcy Kanonierów Tony'ego Adamsa, który przez 19 lat zakładał biało-czerwoną koszulkę, oraz właśnie Henry'ego ?- w charakterystycznej pozie, gdy cieszy się z bramki strzelonej Tottenhamowi.
Francuz, który już wtedy zdecydował się na przeprowadzkę do Nowego Jorku, gdzie przez ostatnie cztery lata grał w Red Bull, podczas odsłonięcia statui był wzruszony do łez. Dwa miesiące później przechodził już obok niej codziennie. Arsenal był w trudnej sytuacji kadrowej, amerykańska liga MLS miała akurat przerwę, więc Arsene Wenger poprosił swojego najsłynniejszego wychowanka o pomoc. Henry na kilka tygodni na początku 2012 roku znów został Kanonierem.
Ten powrót do ukochanego klubu pozwolił wszystkim zmęczonym cynizmem, komercjalizacją i brutalnością futbolu na nowo uwierzyć w jego romantyzm. Miał w sobie coś z bajki. Pierwszy mecz po powrocie Henry rozegrał przeciwko Leeds United na Emirates w trzeciej rundzie Pucharu Anglii. Na boisku pojawił się w 67. minucie, a owacje, jakie towarzyszyły jego wejściu na murawę, trudno z czymkolwiek porównać. Kibice Arsenalu powyciągali z szaf nieco już przykurzone koszulki z nazwiskiem idola, trzymali banery z napisami „Witaj w domu".
This browser does not support the iframe element.
Dziesięć minut później Henry dostał podanie od Aleksa Songa i w swoim niepodrabialnym stylu uderzył lekko, tuż obok słupka, zdobywając jedynego gola spotkania. Tłum na stadionie eksplodował, a Henry ze łzami w oczach pobiegł do Wengera i rzucił mu się na szyję. Chwilę później skierował się w stronę trybun i manifestował swoją miłość do klubu, uderzając pięścią w herb Arsenalu na koszulce.
Do Londynu przyjechał w 1999 roku. Z jednej strony już jako mistrz świata, z drugiej jako kompletny niewypał transferowy Juventusu. Stara Dama zapłaciła 10 milionów funtów za 21-latka, ale Henry nie zaistniał w Turynie. Ustawiany na lewym skrzydle, a nie w środku napadu, gdzie czuł się najlepiej, miał problemy z obrońcami Serie A.
Arsenal wyłożył 11 milionów funtów i Henry trafił ponownie do Arsene'a Wengera - trenera, który dał mu pierwszą szansę, jeszcze w barwach Monaco. Kibice Kanonierów byli oburzeni, że francuski menedżer zapłacił tak ogromną sumę za piłkarza, który w Juventusie się nie sprawdził. Gdy w pierwszych ośmiu meczach Henry nie strzelił ani jednego gola, pomruki niezadowolenia zmieniły się w gwizdy.
Henry mówił w jednym z wywiadów, że przez styl, jaki panował w Premier League, „musiał się nauczyć wszystkiego od nowa, jeśli chodzi o grę na pozycji napastnika". Okazał się jednak pojętnym uczniem. Gdy zaczął zdobywać bramki, robił to seriami. Pierwszy sezon zakończył siedmioma z rzędu spotkaniami, w których strzelał przynajmniej jednego gola (w sumie 9).
Stał się prawdziwym królem Highbury (poprzedni stadion Arsenalu). Zdobył na tym obiekcie 114 goli - drugi na liście najczęściej trafiających na jednym stadionie jest Alan Shearer z 97 bramkami dla Newcastle na St James' Park. Henry jest najskuteczniejszym obcokrajowcem Premier League, a goniący go Robin van Persie traci do niego ponad 20 goli.
- Czasem w futbolu musisz strzelać gole - słynny bon mot francuskiego napastnika przeszedł do historii najlepszych cytatów ligi angielskiej. A Henry strzelał piękne gole. Lewą nogą, prawą nogą, głową. Zazwyczaj od niechcenia, z gracją. Kunsztowne technicznie trafienia, ale były i petardy z dystansu. - Mam obsesję, chcę zostawić coś po sobie, ślad na tej pięknej grze - mówił Henry wiele lat przed tym, zanim na Emirates odsłonięto jego pomnik za życia.
Gdy we wtorek ogłosił, że zakończył karierę, zewsząd posypały się podziękowania i gratulacje za piękną 20-letnią karierę. Gary Lineker napisał na Twitterze, że odchodzi jeden z najinteligentniejszych piłkarzy, na boisku i poza nim. Henry już ogłosił, że wraca do Londynu, gdzie zostanie jednym z ekspertów w stacji telewizyjnej Sky Sports. I znowu w drodze do pracy będzie mijać swój pomnik.
Na tym pięknym pomniku jest jednak rysa. Henry na zawsze zostanie legendą Arsenalu, ale na zawsze zostanie też zapamiętany jako człowiek, który być może ukradł Irlandii awans na mistrzostwa świata 2010. W barażowym meczu w 103. minucie dogrywki przyjął piłkę w polu karnym ręką, po czym podał do Williama Gallasa, który głową zdobył gola zapewniającego Francji awans na turniej w RPA. Nie potrzeba było nawet powtórek, specjalnych zbliżeń, analiz ekspertów, by stwierdzić, że ręka była ewidentna. Kapitan reprezentacji Francji został powszechnie potępiony. Potępienie było tym większe, że oszustwa dopuścił się piłkarz powszechnie lubiany i szanowany, symbol stylu i elegancji.
Henry jeszcze na boisku podszedł do sędziego Martina Hanssona i przyznał, że pomógł sobie dłonią. Szwed jednak gola uznał i nic już nie mógł zrobić. W przeciwieństwie do Diego Maradony (gol zdobyty ręką w meczu z Anglią podczas mundialu 1986) Francuz zachował pokorę. Nie mówił o „ręce Boga". Po końcowym gwizdku usiadł załamany na murawie i długo się z niej nie podnosił. Tuż po meczu powiedział, że sprawiedliwą decyzją byłoby powtórzenie meczu. Swojego ulubieńca popierał Wenger. FIFA stwierdziła jednak, że decyzja sędziego jest ostateczna i nie ma mowy o innym rozwiązaniu.
Gdyby Henry wtedy przerwał akcję, złapał piłkę w ręce, zamiast podawać ją do Gallasa, zostałby także symbolem romantycznego futbolu. Był o dłoń od boskości.