O regatach i piratach

Porzucają intratne zawody, dostatnie życie, nawet dobrze rozwijające się kariery i zamieniają je na koszmarne niewygody, nieustanną harówkę, bezsenność ?i ryzyko utraty życia podczas oceanicznych rejsów. Dlaczego?

O regatach i piratach
Źródło zdjęć: © rp.pl | rp.pl

14.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 10:57

„Ach, jak przyjemnie kołysać się wśród fal, gdy szumi, szumi woda i płynie sobie w dal" - śpiewały przed wojną Jadwiga Andrzejewska i Helena Grossówna, a później Irena Santor. Inaczej patrzy na morze i raczej nie zna tej piosenki Magnus Olsson, wielokrotny uczestnik Volvo Ocean Race, wyścigu dookoła świata pod żaglami: „Jeżeli jacht jest w jednym kawałku po minięciu mety, to znaczy, że nie daliśmy z siebie wszystkiego. Ale jeśli nie wytrzyma wyścigu, to oznacza, że nie został odpowiednio zbudowany".

Właśnie trwa (od 4 listopada) kolejna edycja tych regat, a tymczasem jacht „Team Vestas" już zdążył spełnić obydwa postulaty Olssona. 29 listopada w nocy rozpruł się o rafę na Oceanie Indyjskim koło archipelagu Mauritius. Żeglarze przeżyli. Zanim doszło do katastrofy, harowali jak woły, nie dosypiali - na dziewięć osób załogi są cztery koje bez pościeli, śpi się na zmianę, jeden czajnik i jeden rondel do gorącego dania jednogarnkowego, przyrządzanego, gdy pogoda pozwala, z reguły raz na kilka dni. Nie ma nawet toalety, żeglarze korzystają ze specjalnych toreb. Fala nie tyle koi pluskiem ich uszy, ile grozi im zmyciem z pokładu. Tak się stało podczas edycji 2005: zmyło wtedy żeglarza z pokładu „AMRO 2", natomiast jacht „Movistar" zatonął.

Po co to wszystko? Regaty, i w ogóle rejsy oceaniczne, to bezsenność, ogromny wysiłek fizyczny, częste urazy, a nawet zranienia, które trzeba zaszywać samemu albo korzystać z pomocy kogoś z załogi. W takich regatach i rejsach port jest zawsze po drugiej stronie oceanu, bez względu na fale, i nikt nie ma gwarancji, że do niego dotrze.

Regaty Fastnet rozgrywane są od 1925 r. To klasyczny wyścig oceaniczny, start z Cowes na wyspie Wight. 11 sierpnia 1979 r. wystartowały 303 jachty, prognoza przewidywała wiatr słaby i średni. Ale przyszedł sztorm. Do mety w Plymouth dotarło 85 jednostek, 194 się wycofały, 24 zostały porzucone. Służby ratownicze z Irlandii i Wielkiej Brytanii oraz statki handlowe z rejonu zachodniego La Manche pospieszyły z pomocą, podobnie jak brytyjska, irlandzka i holenderska marynarka wojenna. W akcji uczestniczyły samoloty i helikoptery. Była to największa akcja ratownicza na morzu od zakończenia II wojny światowej. Mimo to bilans był zatrważający: 21 osób poniosło śmierć.

Najbardziej prestiżowe, żeby nie powiedzieć: szpanerskie, regaty oceaniczne rozgrywane są na antypodach w drugi dzień świąt Bożego Narodzenia. Największe, najnowocześniejsze, najdroższe, najszybsze jachty świata startują z Sydney i kierują się do Hobart na Tasmanii. Mimo że jest tam wtedy lato, regaty należą do najtrudniejszych. Jachty pokonują Cieśninę Bassa, wyjątkowo niebezpieczną z powodu częstych sztormów, silnych prądów i małej głębokości - wszystko to sprawia, że powstają tam dosłownie z kwadransa na kwadrans ogromne fale sięgające 15 m wysokości.

Wypadki zdarzają się tam podczas każdych regat, ale rok 1998 był najczarniejszy. Wystartowało 115 jachtów. Nad południowo-wschodnią Australią uformował się głęboki niż. Zimne powietrze znad Antarktydy zderzyło się z gorącym nad Morzem Tasmana. Rozpętało się piekło, wiatr wiał z prędkością 130 km/godz. 66 jachtów się poddało, pięć zatonęło, zginęło sześciu ludzi, marynarka australijska uratowała z wody 50 osób. Uczestnicy tych regat dokładnie wiedzą, na co się narażają, a jednak pchają się drzwiami i oknami - komisja regatowa wcale nie dopuszcza wszystkich chętnych. Pchają się, jakby znali XVI-wieczną angielską pień nieznanego autora, przełożoną przez Lwa Kaltenberga („Czarne żagle czterdziestu mórz", Warszawa 1970):

Ziemia jest mała. Wiele jest mórz.

Dla nas ziemi nie stało.

Tedy nie roli, a sobie służ,

Ruszaj naprzeciw sztormom i burz,

Gdy w sercu poczujesz śmiałość.

Czterdzieści dni na oceanie pod stołem

Możliwości finansowe większości żeglarzy są odwrotnie proporcjonalne do ich umiejętności. Jachty do rywalizacji w Volvo Ocean Race budują światowe koncerny. Na jednostki z kilkuosobowymi załogami Ericsson, Nokia i im podobni potentaci wydają - z myślą o reklamie - po kilkadziesiąt milionów dolarów czy euro. Ale co z resztą, z tymi, którzy nie mają szans dostać się do takiej załogi? Dla tej reszty Brytyjczyk Bob Salmon wymyślił i zorganizował Transat 6,50, zwane w żargonie żeglarskim Mini-Transat, odbywające się co dwa lata transatlantyckie regaty samotników z Europy do Ameryki Południowej. Żeglarze ścigają się na łupinach długości 6,5 m - nawet na Mazurach większość żaglówek jest już teraz dłuższa o dobre 2 m.

Nie ma łatwych regat i rejsów oceanicznych, są tylko trudne, bardzo trudne, arcytrudne i piekielnie trudne. Mini-Transat należą do tych ostatnich. Wycofuje się z nich wielu żeglarzy, łamią się maszty, kadłuby pękają i nabierają wody po zderzeniach z niezidentyfikowanymi obiektami, nie wytrzymują ludzie, skrajnie wyczerpani nieustającym wysiłkiem fizycznym i brakiem snu.

„Życie na takim jachcie to jak siedzenie pod stołem. Półtora metra szeroko, metr długo, metr trzydzieści wysoko. Można tak siedzieć przez dwie godziny, ale czterdzieści dni to trochę długo. Zagotowanie wody i niewylanie jej jest takim wyczynem, że nawet jeżeli jedzenie smakuje jak trociny, zjadasz je, żeby nie gotować wody po raz kolejny. Najtrudniejsze jest chyba to, że nie można z nikim porozmawiać. Nie można zadzwonić i powiedzieć: ?Stoję drugi dzień bez wiatru, jest OK, nie martwcie się?. Nie ma żadnej prognozy pogody. Z każdą awarią trzeba poradzić sobie samemu, nie mogę poprosić serwisu o pomoc w naprawie urządzenia, które się zepsuło, nie mam żadnych informacji, jestem zdany tylko na siebie" - tak wspomina atlantycki wyścig Radosław Kowalczyk.

A pomoc w wielu przypadkach to sprawa życia lub śmierci. Velux 5 Oceans to pięcioetapowe regaty solo dookoła świata, trasą przez ryczące czterdziestki na półkuli południowej - strefę najbardziej niebezpieczną dla żeglugi, omijaną przez statki handlowe. Podczas drugiej edycji tych regat znaleziono koło południowych wybrzeży Australii dryfujący jacht bez sternika Francuza Jeana Jacques'a Roux. Podczas czwartej edycji przepadł ślad po jachcie „Henry Hornblower" i jego sterniku Brytyjczyku Harrym Mitchellu. Podczas ósmej edycji na jachcie „Operon Racing" polskiego skipera Zbigniewa Gutkowskiego złamał się bukszpryt, Gutkowski sam zszył sobie głowę rozciętą wiatrakiem prądotwórczym, upadł w kokpicie i złamał żebra z przemieszczeniem.

Regaty Vendee Globe odbywają się co cztery lata, start i meta we Francji, w porcie Les Sables-d'Olonne. Jak trudne jest to współzawodnictwo, niech świadczy edycja z 2008 r., której start nastąpił 9 listopada. Na półkuli północnej żaden żeglarz przy zdrowych zmysłach nie wyrusza o tej porze roku w morze. Ale „oceaniczni" mają szczególne zmysły, wyruszyło 30 jachtów, w tym 19 zbudowanych za ciężkie miliony specjalnie na te regaty. Już w Zatoce Biskajskiej, ze względu na uszkodzenia spowodowane potężnym sztormem, czterech skiperów zawróciło. Sztorm nasilał się, po dwóch dniach z flotylli ubyły kolejne trzy jednostki - po stracie masztów. Minęły jeszcze dwa dni i zrezygnował kolejny uczestnik - odkrył strukturalne uszkodzenia kadłuba wyrządzone falami. 10 grudnia kolejny jacht stracił maszt. 16 grudnia odpadli dwaj uczestnicy. 18 grudnia, 800 mil od Australii, jeden z żeglarzy doznał poważnego zranienia. Po 48 godzinach dotarł do niego australijski okręt wojenny - na jego pokładzie ranny został zoperowany, co
uratowało mu życie.

27 grudnia potężna fala uderzyła w jeden z jachtów i urwała ster - koniec. 1 stycznia inny jacht uderzył kadłubem w nieokreślony obiekt, uszkodzeń nie dało się usunąć na wodzie. 6 stycznia przylądek Horn potwierdził swoją złą sławę: w jego pobliżu Francuz Jean Le Cam przestał dawać znaki życia. Jego jacht wywrócił się do góry dnem, Le Cam pozostał uwięziony w środku. Z pomocą pospieszyli dwaj uczestnicy regat znajdujący się w pobliżu. Po 20 godzinach jeden z nich Vincent Riou zabrał Le Cama na swój pokład. Ale wkrótce potem także w jego jachcie złamał się maszt. 15 stycznia wiatr osiągnął prędkość 158 km/godz. 29 stycznia jeden z jachtów stracił kil... Po co to wszystko?

Ziemię ma klecha, dzierży ją pan,

Dla nas ziemi nie stało,

Diabłu pozostaw ugorny łan,

Zmień na rycerski niewolny stan,

Gdy mórz cię woła wspaniałość!

Królowa Wiktoria ?na sznurowej drabince

W stosunku do milionów ludzi uprawiających żeglarstwo regatowcy, oceaniczni samotnicy to zaledwie garstka. Podobnie w epoce żaglowców nie wszyscy byli piratami; była ich garstka, reszta pływała w nudnych rejsach, wożąc węgiel z Anglii do Rygi, wino z Bordeaux do Amsterdamu, beczki dziegciu, smoły, śledzi. Dla załóg tych żaglowców morze było gościńcem, na którym ciężko harowały. Ale wśród tej harówki temu i owemu czasami coś zaświtało.

„Trudno byłoby wyobrazić sobie stały rozwój żeglugi bez chwil, w których słońce i morze, wiatr i żagle, fale i żegluga nie wlewałyby w marynarskie serca zachwytu i zadośćuczynienia. Czynienie czegoś wyłącznie dla przyjemności wymaga odpowiednich warunków: wyzwolenia z nędzy i... wolnego czasu, i to właśnie zdecydowało o możliwości pojawienia się jachtingu" - napisał Włodzimierz Głowacki w „Dziejach jachtingu światowego".

Wiek XIX pokazał, że żeglowanie dla przyjemności i rywalizacja pod żaglami o prestiż związane są z rozwojem przemysłu. W czasie wojen napoleońskich w Anglii było około 50 jachtów, w połowie tego stulecia już dziesięć razy więcej. Mocnym impulsem do rozwoju angielskiego jachtingu okazało się wstąpienie na tron królowej Wiktorii. Gdy poślubiła niemieckiego Alberta z rodu Sachsen-Coburg-Gotha i gdy nadeszła pora składania wizyt dyplomatycznych na zaprzyjaźnionych dworach, monarchini i jej małżonek wyruszyli w podróż królewskim jachtem. Wiktoria, wchodząc na pokład, zawołała z emfazą: „Kocham okręty!", po czym dała popis sprawności, wspinając się po sznurowych drabinkach. Wiktoria i Albert kupili dobra Osborne na wyspie Wight i zbudowali tam swój pałac w sąsiedztwie Royal Yacht Squadron. Królowa mogła czuwać, aby w brytyjskim jachtingu nie działo się nic nieodpowiedniego.

A było nad czym czuwać. „Za rządów dziadka i stryjów Wiktorii Anglię można było uważać za kraj, którego wyższe sfery były zbiorowiskiem opojów, żarłoków i rozpustników. Guwernantka Wiktorii, córka niemieckiego pastora, wpoiła swojej wychowance wstręt do alkoholu, toteż królowa nie cierpiała pijaństwa. Dżentelmeni z Cowes nie byli zapewne zadowoleni z wnikania w szczegóły ich biesiad poregatowych. Wiktoria była jednak wymagająca i nieustępliwa. Jachtsmenom angielskim nie pozostawało więc nic innego, jak walczyć o puchary fundowane przez królową, które w każdym wypadku były bez dna i nie mogły służyć do wznoszenia toastów nawet za jej zdrowie" (Włodzimierz Głowacki).

Moda na jachting obejmowała cały cywilizowany, bogacący się świat. W 1844 r. powstał New York Yacht Club. W 1846 r. ukazem cara Mikołaja I utworzono jachtklub w Sankt Petersburgu - po roku zorganizował on regaty w Zatoce Fińskiej. Dwa lata później powstały jachtkluby w Amsterdamie i Ostendzie.

Moda jachtowa zachwycała - białe spodnie, granatowa marynarka z metalowymi guzikami w kotwice, gruby golf z owczej wełny, fajka; elegancja, szyk, w tle pieniądze, dobrobyt, wysoka pozycja społeczna. Rodzi się etykieta jachtowa, żeglarze są wobec siebie ujmująco uprzejmi. A jednak niektórym to nie wystarcza, coś ich pcha do niewygód.

Francuz Alain Gerbault urodził się w zamożnej rodzinie, skończył politechnikę, był znakomitym tenisistą. Został finalistą turnieju Masters de Monte Carlo, triumfował w wielu innych zawodach, brał udział w rozgrywkach zaliczanych do Wielkiego Szlema. Dostatnie życie członka elity społecznej, najlepsze hotele, restauracje. A jednak w 1921 r. w Anglii Gerbault nabył 30-letni jacht „Firecrest" i wypłynął samotnie z Gibraltaru, by po 101 dniach żeglugi dopłynąć do Nowego Jorku. Po drodze skończyły mu się żywność i woda. Otrzymał za to Legię Honorową. Nie poprzestał na tym rejsie, samotnie okrążył świat.

Zwycięzca zawrócił ?przed metą

Leonid Teliga też samotnie opłynął świat. Henryk Jaskuła także, w dodatku bez zawijania do portów. Krzysztof Baranowski dwukrotnie samotnie opłynął kulę ziemską. Francuz Bernard Moitessier w 1968 r. wziął udział w zawodach Golden Globe Race zorganizowanych przez redakcję gazety „Sunday Times" - pierwszym wyścigu samotników dookoła świata bez zawijania do portów. Mimo realnych szans na zwycięstwo po siedmiu miesiącach rejsu zrezygnował z wygranej, kontynuując na południowym Atlantyku żeglugę na wschód, w kierunku Tahiti, zamiast na północ, w kierunku Anglii. Dlaczego?

Dlaczego Robert Neal Manry, amerykański dziennikarz, człowiek nie najuboższy, w 1965 r. przepłynął Atlantyk na żaglówce „Tinkerbelle" długości 4,1 m?

Morze wlewa w marynarskie serca zachwyt i zadośćuczynienie - twierdzi polski historyk żeglarstwa Włodzimierz Głowacki. Co do zachwytu - z pewnością ma rację. Ale o jakie zadośćuczynienie może chodzić?

W 1976 r. kapitan Kazimierz Jaworski wprawił żeglarski świat w zdumienie. Polska nie była wtedy (ani nie jest teraz) potęgą w regatach oceanicznych. A jednak kapitan Jaworski na jachcie „Spaniel", którego zresztą był konstruktorem, zajął trzecie miejsce w klasyfikacji generalnej transatlantyckich regat OSTAR; wyprzedziły go tylko wielokadłubowce! Polski żeglarz został zaproszony jako gość honorowy na obchody 200-lecia Stanów Zjednoczonych. W kolejnych regatach OSTAR 80 też na jachcie swojej konstrukcji „Spaniel II" zdobył szóste miejsce - i znowu był najszybszym jednokadłubowcem! A potem Polski Związek Żeglarski „sprzedał" fenomenalny jacht do ZSRR.

Trudno się oprzeć wrażeniu, że przed tego typu sytuacjami, przed bezsilnością wobec młynów historii, potęgą korporacji, gorsetem przepisów, sytuacjami „nie do obejścia" - niektórzy ludzie uciekają na morze, nawet do warunków więcej niż spartańskich. Mimo że ląd oferuje krocie możliwości, akurat oni nie mogą znaleźć na nim swojego miejsca. Pieśń śpiewana w kubrykach żaglowców kilkaset lat temu, choć dziś brzmi archaicznie, dotyka istoty sprawy; dawniej brzmiała trafnie i dosadnie, teraz - dodatkowo - pięknie:

Losu własnego nie przeparł nikt,

Dla nas ziemi nie stało,

Zbądź się niewoli haniebnych łyk,

Cóż, że ci grozi koło i stryk,

Gdy mórz cię koi wspaniałość!

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)