Po wyborach w Japonii

Wybory w Japonii wygrała obecnie rządząca partia LDP. Zmiany są kosmetyczne, premier dostał kredyt zaufania na kolejne 4 lata. Jak wygląda walka o władzę w Japonii, kraju, w którym wszystko musi być inaczej?

Po wyborach w Japonii
Źródło zdjęć: © Rzeczpospolita | Rzeczpospolita

14.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 10:00

Kampania do Izby Reprezentantów, czyli japońskiego sejmu, trwa 12 dni. Każdy z kandydatów może mieć do dyspozycji jeden pojazd wyborczy z jedynie czterema osobami na pokładzie. Z reguły wygląda to tak, że kandydat wraz z dwoma pomocnikami (ktoś w końcu musi prowadzić) wypada nagle zza rogu w jakiejś części miasta i rozpoczyna wykrzykiwanie swojego nazwiska do wyborców. Przepisy zabraniają posiadania więcej niż jednego megafonu, dlatego trzeba być bardzo skutecznym - czytaj - wydzierać się przez megafon jak najgłośniej. Najlepiej dodając „Yoroshiku onegai shimasu", czyli mniej więcej „proszę mnie dobrze zapamiętać". W poziom decybeli prawo już nie ingeruje. Gdy samochód jedzie (między 8 rano a 8 wieczorem), nie można wygłaszać swojego programu wyborczego, dlatego najlepiej sprawdza się pozdrawianie przechodniów machaniem ręki (nie jest zakazane prawem) i posiadanie zaplecza pań w białych rękawiczkach, które zachęcają do głosowania na daną osobę. Nazywa się je uguisu-jo, „słowiki". Jeżeli nikt z ulicy
kandydatowi nie odmacha, zawsze mogą zrobić to słowiki. Politycy na takich platformach przez 12 dni kampanii noszą dodatkowo szerokie szarfy z własnym imieniem i nazwiskiem, by można ich było później skojarzyć na zdjęciach.

Na spotkania z wyborcami kandydat musi przychodzić odpowiednio przygotowany, żeby nie podpaść prawu. Startujący w Tokio nie może wydrukować więcej niż 35 tys. pocztówek i 70 tys. ulotek, które następnie rozdaje potencjalnym wyborcom. Każda kolejna partia może zostać wydrukowana z partyjnych funduszy, ale nie może zawierać nazwiska kandydata. Oficjalnie istnieje limit wydatków na każdego kandydata do Izby Reprezentantów w wysokości 19 mln jenów (podstawa) i 15 jenów na każdego mieszkańca w rejonie, z którego się startuje. W praktyce to jeden z niewielu przepisów, który nie jest restrykcyjnie respektowany, nie przestrzega się go wobec partii politycznych traktowanych jako organizacje. Na spotkaniach nie można niczego rozdawać ani częstować gości jedzeniem. Nawet rozdawanie zwykłej herbaty w plastikowych kubeczkach może zostać potraktowane jako próba wręczenia łapówki. Wiece wyborcze przypominają zatem pikniki, na które trzeba przyjść z własną wałówką. Nie praktykuje się także chodzenia po domach i po
instytucjach.

O tym, jak pamiętliwy może być japoński wymiar sprawiedliwości, przekonały się w październiku dwie byłe panie minister z gabinetu premiera Abe. Midori Matsushima z resortu sprawiedliwości straciła tekę, ponieważ podczas wyborów w 2012 roku rozdała wyborcom 22 tys. wachlarzy ze swoim imieniem i nazwiskiem. Z kolei Yuko Obuchi wyciągnięto niezgodne z prawem organizowanie podejrzanie tanich wycieczek do Tokio dla potencjalnych zwolenników. Od 2007 roku można było zapisywać się na zorganizowane wyprawy firmowane przez kancelarię Obuchi, wystarczyło jedynie wpłacić ok. 112 dolarów wpisowego. Z możliwości odwiedzenia stolicy i wizyty w słynnym teatrze Meiji miało skorzystać 2000 osób, jednak w księgach notowano wpłaty na poziomie o wiele niższym niż sugerowałby prosty rachunek 2000 razy 112 dolarów. W Japonii kwestia przeprowadzania kampanii wyborczej to rzecz święta, dlatego każde odstępstwo od reguł karane jest bardzo surowo. Yuko Obuchi ponownie ubiega się o mandat z ramienia swojej partii.

Nowe regulacje

Rozluźnienie choć części przepisów nastąpiło dopiero w 2013 roku i dotyczyło kwestii prowadzenia kampanii w internecie. Nowe media nie były w żaden sposób regulowane starym prawem, dlatego wcześniej dla bezpieczeństwo zakazywano w nim politykom każdej aktywności. Od niedawna podczas 12 dni walki o głosy przed wyborami kandydaci mogą prowadzić swoje strony internetowe, a także umieszczać nowe wpisy w serwisach społecznościowych (Facebook i Twitter, a także popularne japońskie Nico Nico Douga). Szczególne zasługi ma na tym polu premier Abe, który forsował rozszerzenie kampanii także na sieć. Jego posłowie dostawali tablety, pokonferencyjne wyjaśnienia odnośnie ogłaszanych dziennikarzom strategii lądowały na profilu premiera na Facebooku, a podczas wyborów w 2012 roku Abe można było zadawać pytania podczas spotkań na kanale video w Nico Nico. Nowe regulacje muszą nieść jednak choć trochę japońskiej specyfiki i wprowadzać sobą chaos. Niby można z nowych mediów korzystać, jednak zabrania się już przesyłania dalej
maili otrzymanych od kandydatów oraz postów, które oni sami umieścili na swoich profilach.

Japońskie wybory trwają w swoim kabaretowym entourage'u. Furgonetki z megafonami przecinają rzeczywistość niczym ostrza mieczy, a atakowani nimi wyborcy marzą tylko o tym, żeby jak najszybciej uciec z zasięgu rażenia kolejnego kandydata. Chowają się do metra, czy innego bliskiego środka transportu, by zobaczyć w nim szereg plakatów zachęcających do zachowania ciszy w trosce o współpasażerów. W Japonii nie wypada rozmawiać publicznie głośno przez komórkę, czy nawet między sobą. Komuś może to w końcu przeszkadzać. Jednak krzyczeć przez megafon przed wyborami uchodzi, a nawet trzeba, bo inaczej do wyborców dotrzeć się nie da.

Kontra stare zasady

Krajowe media nie pomagają. W większości żadne z nich nie chce się narazić. Rządzący zawsze mogą zostać ponownie wybrani, dlatego lepiej uważać. Natomiast historia opozycji w japońskiej polityce jest długa, jednak wciąż monotonna - przez blisko cały czas po drugiej wojnie światowej władzę sprawuje obecna partia LDP. DPJ rządziło przez 3 lata (2009-2012), by odejść w niesławie jako ci, którzy nie poradzili sobie z kryzysem w Fukushimie. Skądś jednak wyborcy muszą czerpać informacje o tych, na których mają głosować. Nowe regulacje odnośnie internetu wykorzystuje według ostatnich sondaży większość (91 proc.) z ubiegających się o urząd, jednak tyle samo obywateli z takich informacji nie korzysta przy podejmowaniu decyzji o głosowaniu (86,5 proc.). Z powodu braku tradycji pisania w japońskich mediach społecznościowych o kwestiach politycznych wiele osób wciąż nie wie, co wolne, a czego nie, dlatego ten kanał nie służy jako źródło wiarygodnego dostępu do przedwyborczej wiedzy. Telewizja też nie pomaga ze
wspominanych wcześniej przyczyn. Lepiej jest pozostać w niezagrażającej nikomu ani sobie równowadze i nie poruszać niektórych tematów. W ten sposób status quo w Japonii zostaje zachowany przy niewielkim nakładzie środków. Wystarczy w niczym nie przeszkadzać.

Japonia od zawsze wykazuje skłonność do dwubiegunowości. Noblista Kenzaburo Oe odbierając nagrodę z literatury mówił o jej niejednoznaczności wykazywanej pod każdym względem. Kraj nowoczesny, ojczyzna robotów, która nie czerpie korzyści z własnych innowacji. Ogromne poszanowanie tradycji trzymające w szachu każdego, kto ma jakikolwiek inny pomysł niż wymaga tego konfucjańskie społeczeństwo. Jeden z pierwszych azjatyckich tygrysów, który poprzerastany jest zależnościami rodzinno-polityczno-samurajskimi, z którymi nie da się tak łatwo wygrać. Nawet sama kwestia wyborów daje do myślenia, że ktoś sobie z kogoś robi w Japonii żarty. I to przez megafon.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)