Trwa ładowanie...
Polacy wracają do Tunezji. Na lotniskach drobiazgowe kontrole, wszędzie słychać jedno: no tourists
Źródło: WP
21-08-2020 11:38

Polacy wracają do Tunezji. Na lotniskach drobiazgowe kontrole, wszędzie słychać jedno: no tourists

Puste plaże, puste bary i hotele, do których bardzo powoli wraca życie. Tak wygląda Tunezja po koronawirusie. Kraj próbuje się podnieść z kryzysu i znów zaprasza do siebie turystów. "Jesteśmy gotowi" - mówią władze i informują o procedurach bezpieczeństwa. Sprawdziliśmy, jak wyglądają w praktyce.

Tunezja nie ma łatwo. Minęło zaledwie 9 lat od "Jaśminowej Rewolucji", w której obalono autorytarne rządy prezydenta Zina Al-Abidina Ben Alego. Zanim kraj politycznie i gospodarczo doszedł do siebie, nadszedł koronawirus.

I chociaż w samej Tunezji zachorowań czy zgonów spowodowanych COVID-19 było niewiele, zamknięcie granic spowodowało paraliż najważniejszej gałęzi tunezyjskiej gospodarki - turystyki.

- Biznes, który zwykle rusza pełną parą na wiosnę, po prostu nie ruszył - mówi Faten Zghal, właścicielka hotelu Thalassa w Monastirze. - Na szczęście nie musieliśmy nikogo zwalniać, bo ta grupa, która pracuje z nami zimą, przekwalifikowała się np. na pracowników ochrony. Ale wszyscy pracownicy sezonowi, np. studenci, którzy żyją z turystyki, od kwietnia nie mieli pracy.

dufwdu6

Bez pracy zostali też żyjący z turystów handlarze, restauratorzy i przewodnicy.

- Jesteście moją pierwszą grupą w tym sezonie - mówi Mohamed, przewodnik, który oprowadza polską wycieczkę po Kartaginie. - Jest bardzo źle.

Źródło: WP, fot: Witold Ziomek

Procedury bezpieczeństwa

Pierwszy samolot czarterowy do Tunezji odleciał z Warszawy w czwartek w południe. Przed wejściem na pokład obowiązkowa dezynfekcja rąk.

Potem dokumenty. Pasażerowie dostają do wypełnienia kilka kartek. Podpisują deklarację, że są zdrowi, wpisują swoje dane, planowane miejsca pobytu, adresy, numery dokumentów. Część formularzy się powtarza, ale obsługa samolotu prosi, by wypełnić wszystkie.

Samolot ląduje w Monastirze. Wysiada niewielka grupa, złożona głównie z polskich dziennikarzy. Pozostali pasażerowie lecą na Djerbę.

Na lotnisku, zanim ktokolwiek zapyta o paszport czy sprawdzi bagaż, kontrola temperatury. Turyści najpierw muszą oddać wypełnione formularze, przejść przez bramkę z kamerą termowizyjną, a potem, dla pewności, każdemu sprawdza się jeszcze temperaturę termometrem bezdotykowym.

Pracownicy lotniska, ubrani w stroje ochronne, wyglądają na bardzo przejętych. Widać, że procedury są nowe. Sami do końca nie wiedzą, które formularze mają odebrać od pasażerów. Dla pewności oddaję wszystkie.

Drobiazgowa kontrola powtarza się, gdy grupa z Polski dociera do hotelu. Jest oddalony o zaledwie 5 minut jazdy autobusem, ale nie wolno przejść do niego piechotą na własną rękę. Przynajmniej nie Polakom.

Źródło: WP, fot: Witold Ziomek

Kolorowe strefy

- W procedurach bezpieczeństwa najważniejsze jest to, żeby nie wpuścić do kraju osoby zarażonej - tłumaczy Mohamed Ali Toumi, tunezyjski minister turystyki. - Dlatego największą wagę przykładamy do tego, co dzieje się na lotniskach. Stąd też podział krajów świata na różnokolorowe strefy, w zależności od ryzyka zakażenia.

dufwdu6

Strefy mają trzy kolory. Pierwsza to zielony. Turyści z tych krajów mogą przyjeżdżać do Tunezji bez żadnych ograniczeń i samodzielnie poruszać się po kraju. Z kolei osoby z krajów ze stref czerwonych mogą przekroczyć granicę tylko, jeśli mają ku temu bardzo ważny powód, zawodowy lub rodzinny.

Polska znajduje się w strefie pomarańczowej. Turyści mogą do Tunezji przyjechać, ale tylko na zorganizowane wyjazdy. Poza hotelami mogą przebywać tylko pod opieką przewodnika w czasie wycieczek. Nie mogą na własną rękę wyjść z hotelu i przejść się np. na zakupy.

Często jednak wcale nie muszą, bo jeśli zależy im na plaży, słońcu i ciepłej wodzie, to w hotelach jest wszystkiego pod dostatkiem.

Źródło: WP, fot: Witold Ziomek

Cisza i spokój

Plaże w Monastirze są co prawda dość wąskie, ale miejsca na nich jest aż nadto. Sporo leżaków pozostaje pustych, nad hotelowymi basenami nikt nie walczy o miejsce.

Źródło: WP, fot: Witold Ziomek
Źródło: WP

- W zasadzie to teraz jest dobry moment, żeby zobaczyć Tunezję - mówi Mohamed. Rozmawiamy idąc przez ruiny Kartaginy. Normalnie o tej porze zrobienie zdjęcia, na którym nie ma turysty, to nie lada wyznanie. Teraz, oprócz kilku osób z polskiej wycieczki, nie ma prawie nikogo.

dufwdu6

Pusto jest też w termach Antonina, które były częścią rzymskiej Kartaginy. Można w nich spędzić tyle czasu, ile się potrzebuje. A fakt, że zostaje się sam na sam z ruinami, które pamiętają cesarza Hadriana, robi wrażenie.

Trochę inne wrażenie robi za to pusta kawiarnia przy termach. Mimo długiego menu jest tylko kawa, a w prawie pustej lodówce zostało kilka butelek wody i owocowego napoju.

- No tourists - rozkłada ręce młody chłopak stojący za barem. No właśnie, nie ma turystów.

Źródło: WP, fot: Witold Ziomek

Zamknięte stragany

Najciekawsze zabytki Tunezji są zwykle oblegane. Zarówno przez turystów, jak i handlarzy, którzy usiłują sprzedać jak najwięcej pamiątek, głośno się przy tym targując.

Przy wyjściu z term Antonina tylko jeden chłopak sprzedaje figurki Hannibala. Z kolei w centrum Kartaginy, przy wzgórzu Byrsa, stragany są dwa. Pozostałe budki i sklepy są zamknięte.

Źródło: WP, fot: Witold Ziomek

Podobnie sytuacja wygląda w Sidi Bou Said, malowniczym miasteczku z którego widać panoramę Tunisu.

Otwarte restauracje, bary i lodziarnie można policzyć na palcach jednej ręki. Wąskie uliczki, które w sezonie zastawione straganami tak, że aż trudno się przez nie przecisnąć, teraz są puste. Nieliczni handlarze, którym jeszcze chce się wystawiać swoje kramy, wyglądają na zrezygnowanych.

- Część lokali otworzy się wieczorem, bo wtedy przychodzą do nich mieszkańcy. Wcześniej się nie opłaca - wyjaśnia Mohamed. - Ale to co ich właściciele zarobią, to ułamek normalnego zysku. Wystarczy, żeby przetrwać kryzys.

dufwdu6
Źródło: WP, fot: Witold Ziomek
Źródło: WP, fot: Witold Ziomek

Piwo spod lady

Mimo kryzysu dwóch rzeczy nie można Tunezyjczykom odmówić. Uśmiechu i kreatywnego podejścia do biznesu.

- Polacy? - pyta właściciel kawiarni grupę, która przystanęła w cieniu. - Piwko? - uśmiecha się od ucha do ucha i wynosi gliniane kubki.

- Ćśśś - kładzie palec na ustach, po czym kasuje od każdego po 5 dinarów. W przeliczeniu to 7 zł, a piwo jest naprawdę małe, więc drogo, jak w smażalni we Władysławowie. Ale upał sięgający 40 stopni robi swoje, więc nikt nie narzeka. Gdy barman wraca z kolejną tacą, jest traktowany jak bohater.

- Jakoś sobie trzeba radzić - śmieje się Mohamed i wyjaśnia, że w Tunezji są trzy rodzaje barów. Najwięcej jest takich, które licencji na sprzedaż alkoholu nie mają wcale. Część barów może sprzedawać wino i piwo. Trzeci rodzaj to takie, które handlują każdym alkoholem, ale zazwyczaj są to hotelowe restauracje.

Na ulicy, oczywiście, pić nie wolno.

- Ale te kubki nie są przezroczyste, nikt nie widzi, co tam jest, więc nikt się nie przyczepi - śmieje się Mohamed.

Mimo ograniczeń prawnych, z alkoholem jako takim, Tunezyjczycy raczej nie mają problemów.

- Produkujemy dość dużo wina, ale tylko jedna trzecia idzie na eksport - mówi Mohamed. Wino w tunezyjskiej kulturze zostało jeszcze z czasów kolonialnych, gdy kraj znajdował się pod francuskim protektoratem.

Źródło: WP, fot: Witold Ziomek

Tunezyjska tarcza

Nie każdy mały biznes ma możliwość przetrwania kryzysu dzięki pojeniu nielicznych turystów piwem spod lady. O sposób na to, by zamknięte stragany, sklepy i kawiarnie mogły się jeszcze otworzyć, pytam ministra turystyki.

dufwdu6

- Koronawirus ma ogromny wpływ na biznes. Turystyka odpowiada za 8 do 14 proc. tunezyjskiego PKB i tworzy od 300 do nawet 800 tys. miejsc pracy, więc jest jedną z kluczowych gałęzi gospodarki - wyjaśnia minister Ali Toumi. - Nie możemy pozwolić na to, żeby te firmy się zamknęły.

Jak tłumaczy minister, tunezyjski rząd stworzył swoją wersję tarczy antykryzysowej. W ramach państwowej pomocy, przedsiębiorcy, którzy z powodu pandemii nie zarabiają, mogą się ubiegać o pożyczki z niskim oprocentowaniem i odroczonym terminem spłaty.

- Mały przedsiębiorca może liczyć na 2 tys. dinarów miesięcznie, w ramach takiej pożyczki. To nie jest dużo, ale wystarczy rodzinie na to, żeby przetrwać kryzys - mówi minister.

Jest też pozytywny aspekt kryzysu. W Tunezji zaczęły się rozwijać branże, które wcześniej praktycznie tam nie istniały.

- Przykładem jest jedzenie na wynos. Nigdy nie było u nas popularne i bardzo niewiele firm się tym zajmowało - opowiada Faten Zghal. - Pandemia trochę wymusiła rozwój tego sektora. I teraz wiele restauracji z tradycyjną kuchnią zaczęło oferować takie usługi, dając zatrudnienie ludziom, którzy wcześniej pracowali np. jako kelnerzy.

Źródło: WP

Tunezja dla lokalsów

Niezależnie od rządowej pomocy, swój sposób na przetrwanie mają duże hotele. Które w czasie kryzysu, musiały zmienić swoje podejście do klientów.

- W zasadzie robimy to od wybuchu rewolucji, bo gdy wybuchł kryzys związany ze zmianą władzy też przyjeżdżało do nas mało turystów, ale w czasie pandemii zmiany mocno przyspieszyły - mówi Faten Zghal. - Uczymy się obsługiwać lokalnych klientów.

Tunezyjczycy jeżdżący na wakacje wcześniej raczej nie wybierali Tunezji. Niewielu było zresztą stać na urlop w kilkugwiazdkowym hotelu. Jak mówi minister Ali Toumi, średnia płaca to, w zależności od branży, między 600 a 1000 dinarów miesięcznie.

Dla porównania, mieszkanie w średnim standardzie kosztuje przynajmniej 200 tys. dinarów.

- Wszyscy wiemy jak ważna jest turystyka dla gospodarki Tunezji. Wiedzą to też firmy, które teraz, w czasie kryzysu zaczęły dofinansowywać swoim pracownikom wakacje. Taka pomoc to często nawet połowa kosztów - wyjaśnia Zghal. - I dzięki temu wielu Tunezyjczyków pierwszy raz pojechało na wakacje do hotelu. Często zachowują się tak, jak jeszcze 10 lat temu zachowywali się Polacy czy Rosjanie. Nie wiedzą np. jak korzystać z bufetu, jak nie marnować jedzenia. Ale uczą się, a my uczymy się do nich odpowiednio podchodzić. W dłuższej perspektywie wszystkim nam wyjdzie to na dobre.

Źródło: WP, fot: Witold Ziomek

Wszystko wraca do normy

Jak na razie żaden duży hotel nie zbankrutował. Właściciele liczą straty, ale z nadzieją patrzą na lądujące na lotnisku w Monastirze czartery.

- Na pewno będzie źle. Dużo gorzej niż w poprzednich latach - mówi Faten Zghal. - Ale jeśli teraz ruch zacznie wracać do normy, nie będzie kolejnego lockdownu, to przetrwamy - spogląda na turystów z różnych zakątków świata, którzy przylecieli pierwszymi samolotami i teraz siedzą przy barze. - Tygodniowo z Polski przylatują dwa samoloty. Mamy nadzieję, że będą pełne.

Powoli wraca też praca dla przewodników.

- Jesteście moją pierwszą grupą, ale już mam zapisy na dwa kolejne tygodnie - mówi Mohamed. - Będzie dobrze.

Dziękujemy Tunezyjskiemu Urzędowi ds. Turystyki za zaproszenie i możliwość realizacji powyższego materiału

Zapisz się na nasz specjalny newsletter o koronawirusie

Masz newsa, zdjęcie lub filmik? Prześlij nam przez dziejesie.wp.pl

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.

Podziel się opinią