Politycy nie przepraszają

„Dziękuję”, „proszę” i „przepraszam” to trzy magiczne słowa, którymi - jak uczono mnie od dziecka - można naprawdę wiele zdziałać. Na skuteczności powinno zależy polskim politykom, więc wydawałoby się, że stosowanie tych słów uznają za coś naturalnego. Jest inaczej. Można było się o tym przekonać, śledząc środową konferencję prasową tria z Madrytu.

Politycy nie przepraszają
Źródło zdjęć: © Rzeczpospolita | Rzeczpospolita

11.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 10:32

Adam Hofman, Mariusz Antoni Kamiński i Adam Rogacki zamiast najzwyczajniej przeprosić, próbowali wmówić dziennikarzom, że nie złamali sejmowych przepisów. - Poseł ma wybór: może albo pobrać bilet z Kancelarii Sejmu albo ekwiwalent równy wysokości ceny tego biletu i przeznaczyć go na podróż innym środkiem transportu - insynuował Hofman. Jego zdaniem z punktu widzenia przepisów nie ma znaczenia, czy poseł dotrze na miejsce samochodem, rowerem, pociągiem, czy nawet pieszo.

Owszem ma. Z uchwały nr 1 prezydium Sejmu z 6 stycznia 2009 roku, którą właśnie trzymam w ręku, wynika, że ekwiwalent ceny biletu lotniczego jest wypłacany „w przypadku podróży służbowej za granicę odbywanej samochodem stanowiącym wartość posła", a nie rowerem albo tanimi liniami. Dlaczego madryckie trio kłamie? Po części można posłów rozumieć. Gra toczy się nie tylko o ich być czy nie być w polityce, ale również na wolności. Grozi im do 12 lat więzienia. Starają się upowszechnić linię obrony, którą zaprezentują przed prokuraturą.

Problem w tym, że słowa „przepraszam" nie potrafią też używać ich inni koledzy po fachu. Weźmy bohaterów afery taśmowej. Większość z nich nie przeprosiła nie tylko za charakter podsłuchanych rozmów, ale też za to, w jakich toczyły się okolicznościach. Radosław Sikorski i Jacek Rostowski wino Pomerol zakąszali krwistą polędwicą wołową, foie gras i combrem z królika. Nie ma za co przepraszać, bo zdaniem MSZ, „kolacja była służbowa", a minister „zapłacił z własnych środków za zbyt drogie wino".

Czasami politycy wprost mówią, że nie przeproszą. - Nie mogę przepraszać za to, jaki jestem - podkreślił w czerwcu Sławomir Nowak. Gdy w 2007 roku sąd zmusił Ludwika Dorna sąd do przeproszenia dziennikarza, którego nazwał „chłystkiem", do przeprosin w gazecie samowolnie dopisał słownikową definicję tego słowa: „młody człowiek bez powagi, doświadczenia, młokos, fircyk, smarkacz". Musiał przeprosić jeszcze raz.

Taka niechęć do przeprosin to zjawisko niespotykane w świecie dojrzałej polityki. Nie dalej niż dwa miesiące temu premier Hiszpanii Mariano Rajoy przeprosił społeczeństwo za korupcję w rządzącej Partii Ludowej. Wielokrotnie przepraszał Barack Obama, przykładowo za błędy w pakiecie ustaw zdrowotnych. Jeszcze bardziej ekstremalnie wyglądają przeprosiny na Dalekim Wschodzie. W lipcu hitem internetu był filmik z przeprosinami Japończyka Ryutaro Nonomury, deputowanego lokalnego parlamentu w prefekturze Hyogo, oskarżonego o defraudację publicznych pieniędzy. Krzyczał, zalewał się łzami i niemal walił głową o biurko.

Nie wymagam od polskich polityków aż takich poświęceń. Chciałbym tylko, by przechodziło im przez usta słowo „przepraszam". Dlaczego się nim dławią? To ciekawe zagadnienie, którym powinni zająć się socjolodzy i psycholodzy. Gdy w 2009 roku o problemach z przeprosinami w życiu publicznym pisaliśmy w „Rzeczpospolitej", politolog dr Wojciech Jabłoński powiedział nam: - Polscy politycy są głęboko zakompleksieni, a przeprosiny traktują w kategoriach upokorzenia.

p>

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)