Polska wygrała z Komisją Europejską spór trwający od 2007 r.
Unijny Sąd Pierwszej Instancji w Luksemburgu przyznał rację Polsce w sporze z Komisją Europejską, unieważniając decyzję Komisji Europejskiej (KE) z marca 2007 roku o przydziale krajowych limitów emisji gazów cieplarnianych dla Polski na lata 2008-2012.
Komisja Europejska zastrzega, że wcale nie oznacza to, że polski limit emisji wzrośnie. Przeciwnie: z uwagi na kryzys, który doprowadził do mniejszego zużycia energii i zahamował rozwój gospodarczy, zdaniem ekspertów KE Polska może dostać mniej uprawnień, niż przyznała KE. Okaże się to w wyniku procedury określania limitu, która zacznie się teraz od początku.
- Jesteśmy bardzo rozczarowani tą decyzją sądu - powiedziała rzeczniczka ds. środowiska Barbara Helfferich.
W marcu 2007 r. KE ograniczyła prawa do emisji CO2 dla polskich przedsiębiorstw o 26,7% w porównaniu z propozycją Warszawy. Polska oczekiwała rocznego limitu 284,6 mln ton emisji CO2, udowadniając odpowiednimi wyliczeniami, że takie są potrzeby rozwijającej się polskiej gospodarki. Sędziowie uznali, że KE przekroczyła swoje kompetencje, kwestionując dane polskiego rządu i narzucając niższy limit na podstawie własnych kalkulacji.
Tym samym przyznali rację Polsce, która - niezadowolona z przyznania limitu 208,5 mln ton - po dwóch miesiącach zaskarżyła decyzję przed sądem w Luksemburgu. Argumentowała, że jej wdrożenie spowoduje "poważną i nieodwracalną szkodę dla polskiego przemysłu" i "prawdopodobnie zmusi wiele przedsiębiorstw do zakończenia działalności". W opinii sądu, KE nie uzasadniła w wystarczającym stopniu, dlaczego jej zdaniem wyliczenia przedstawione przez Polskę są złe.
"Komisja Europejska naruszyła prawo, odrzucając krajowy program rozdziału emisji z uzasadnieniem, które sprowadza się do wskazania, iż istnieją wątpliwości co do wiarygodności wykorzystanych danych" - wskazali sędziowie w orzeczeniu. Dodali, że KE nie ma prawa dowolnie kwestionować obliczeń rządu, który zgłasza propozycję, i zastępować ich swoimi danymi. Ich zdaniem, arbitralnymi decyzjami KE chciała przypisać sobie "centralną rolę" w opracowywaniu krajowych planów emisji CO2, czego nie przewidują unijne dyrektywy.
"Konsekwencją takich decyzji jest wkroczenie w zakres wyłącznej kompetencji, którą dyrektywa przyznaje państwom członkowskim" - głosi wyrok.
Eksperci Komisji Europejskiej w nieoficjalnych rozmowach kwestionują stanowisko sędziów. Barbara Helfferich nie potrafiła jednak na razie powiedzieć, czy KE skorzysta z prawa do odwołania się od wyroku w terminie dwóch miesięcy.
"Nie zakończyliśmy jeszcze analizy wyroku. Musimy rozważyć, jakie środki podejmiemy, włączając w to wniesienie apelacji. Na razie jest jeszcze o wiele za wcześnie, by powiedzieć, jaki wpływ będzie miała ta decyzja na unijny system handlu emisjami (ETS)" - powiedziała rzeczniczka.
Zastrzegła, że wyrok nie oznacza automatycznie, że Polska może zwiększyć uprawnienia do poziomu, o który wnioskowała do KE. "Nie jest tak, że dodatkowe uprawnienia zaleją rynek handlu emisjami" - podkreśliła. Groziłoby to zawaleniem się całego systemu ETS, który zakłada, że przedsiębiorstwa, które wyczerpały swój limit, muszą dokupić kwotę na rynku albo zmienić technologię na bardziej przyjazną środowisku i w ten sposób ograniczyć emisji CO2 w trosce o klimat.
Dotąd system się nie sprawdzał m.in. dlatego, że na rynku było zbyt wiele uprawnień przyznanych poszczególnym krajom na lata 2005-2007. Dlatego w nowym okresie 2008-2012 KE zastosowała zaostrzone kryteria, niemal zawsze przyznając niższe limity, niż chciałyby kraje członkowskie. Celem było zwiększenie popytu na prawa do emisji CO2 i skłonienie firm do handlowania otrzymanymi uprawnieniami, których cena wynosi obecnie zaledwie 13-14 euro.
Wiele krajów - idąc w ślady Polski - zaskarżyło decyzje KE o swoich limitach do sądu w Luksemburgu. W środę sąd unieważnił już analogiczną decyzję dotyczącą Estonii, której limit emisji KE zredukowała o 48 proc. w porównaniu z propozycją rządu.