Polskie marki rodzinne. Odnieśli sukces dzięki pracy i pasji
Jest im łatwiej, bo żona męża nie poprosi o podwyżkę, ale i trudniej, bo konflikty w rodzinie mogą przełożyć się na jakość funkcjonowania firmy
17.04.2012 | aktual.: 17.04.2012 16:09
W Unii Europejskiej stanowią ponad 60% wszystkich przedsiębiorstw. Do ich grona należą Ikea, Carrefoure, czy BMW. Był nią też polski Wedel. Zdecydowanie większą część stanowią przedsiębiorstwa małe i średnie. Tak zazwyczaj zaczynają – firmy rodzinne, dla których potencjałem są wspólne wartości, lojalność i pasja tworzenia. Ich praca staje się wielopokoleniowym procesem, dzięki czemu z małych firm urastają do rozmiaru gigantów rynku, które tworzą nowe miejsca pracy. Ich dzieje często przedstawiają historię rozwijającego się czy zmiennego rynku pracy, który nie zawsze bywa dla nich łaskawy.
A.Blikle to firma wielopokoleniowa, dlatego jej historii nie da się zamknąć w kilku zdaniach. W tej chwili już piąte pokolenie przejęło dowodzenie nad tą znaną, warszawską marką cukierniczą. A wszystko zaczęło się już w latach 60. XIX wieku kiedy to Antoni Kazimierz Blikle przybył do Warszawy. Zostaje subiektem w cukierni Michalskiego, od którego w 1869 odkupi cukiernię na Nowym Świecie. Mieści się tam do dziś pod szyldem „A.Blikle”.
Jego syn Antoni Wiesław pójdzie w ślady ojca i również zostanie cukiernikiem. Zawód nie przeszkodzi mu jednak w rozwijaniu artystycznych zamiłowań. Antoni Wiesław jest również rzeźbiarzem, malarzem i kompozytorem. Być może z tego powodu na początku XX wieku cukiernia A.Blikle stanie się atrakcyjnym miejscem dla światka artystycznego Warszawy. Nowy właściciel rozbudowuje i unowocześnia lokal. Jednak w latach dwudziestych zapada na ciężką chorobę i z tego powodu dowodzenie przejmie jego syn – Jerzy Czesław.
Młody wiek – ma wtedy 22 lata, nie przeszkadza mu w tym, żeby sprawnie zarządzać firmą. Jest studentem w Głównej Szkole Handlowej, dzięki czemu sprawnie łączy teorię z praktyką. Zadanie przed jakim staje nie jest łatwe – ma do spłacenia pożyczki ojca, który ten zaciągnął na zakup fabryki czekolady. Wartość zadłużenia przekracza wartość firmy. Jednak doskonale radzi sobie z tą sytuacją i już w latach 30-tych firma zaczyna wracać do dawnej świetności – cały czas się rozwija. Liczba zatrudnionych w niej osób przekracza wtedy 100 osób. Czasy świetności nie potrwają jednak długo. Przerywa je wojna, a po niej właściciele firmy będą musieli zmagać się z władzami PRL, którzy w latach 50-tych skutecznie uprzykrzali życie przedsiębiorcom. Już w czasie wojny rodzina Blikle doskonale zdaje sobie sprawę, że jedną z ważniejszych wartości w funkcjonowaniu firmy jest zaangażowanie społeczne. Kiedy Antoni Wiesław walczy na froncie, jego żona Aniela próbuje utrzymać firmę. Wypiekane pieczywo sprzedaje bardzo tanio lub rozdaje
za darmo. W cukierni można również liczyć na darmową zupę.
Po kapitulacji Jerzy rozbudowuje cukiernię o kawiarnię, która jednak nie przetrwa próby czasu i zostanie zburzona na zlecenie komunistycznych władz. Jej otwarcie ma jednak duże znaczenie dla środowisk warszawy w tamtym czasie. Blikle zatrudnia nie tylko artystów do wykonania projektu i aranżacji wnętrz, ale również elity miasta, które w czasie wojny zostają bez pracy. Kelnerami w kawiarni zostają dziennikarze, aktorzy, artyści. Miejsce zaczyna na chwilę odzyskiwać dawną świetność, jednak w czasach PRL napotyka liczne trudności. Właściciel firmy znajduje szybko rozwiązanie – Blikle pojawia się wszędzie tam, gdzie dzieje się coś ważnego. Angażuje się w wydarzenia kulturalne, jest m.in. na Festiwalach Chopinowskich. Ta strategia zapewni im w trudnych czasach prestiż i przetrwanie.
Wiele wskazywało na to, że Andrzej Jacek, syn Antoniego Wiesława nie pójdzie w ślady ojca. Choć przyszedł na świat w samej cukierni, postanowił obrać inna drogę i poszedł na studia matematyczne. Wynikało to poniekąd z faktu, że firma Blikle w czasach wojny, a później w PRL-u funkcjonowała z dnia na dzień. Andrzej Blikle zdobywał więc kolejne stopnie naukowe, żeby następnie wykładać na uniwersytetach na całym świecie. Jednak w latach 70., za namową ojca szkoli się również na cukiernika. Jak życie pokaże, żadna z nauk nie pójdzie w las. W latach 90. Andrzej Blikle podejmuje działanie w firmie, żeby zaprowadzić w niej duże zmiany. Pracuje z dotychczas samodzielnie zarządzającą firmą wnuczką założyciela - Marią Szukałowicz. Liczba cukierni z jednej wzrośnie do kilkunastu placówek w Warszawie i prawie drugie tyle w większych miastach w Polsce. Do pracy włącza się również jego żona, z której inicjatywy powstają delikatesy, a także syn, Łukasz Paweł, który stanowi już piąte pokolenie w firmie. Choć jest absolwentem
prawa i administracji, podążył również za swoją pasją – malarstwem i grafiką. Studiował w School of Visual Arts w Nowym Jorku. Teraz swoje umiejętności wykorzystuje również w firmie. To on jest autorem identyfikacji wizualnej marki, ale nie przeszkadza mu to również być członkiem zarządu.
Jubilerska marka YES z małej działalności rzemieślniczej urosła do jednej z większych firm branżowych w Polsce. Jej początki sięgają trudnych lat 80.. Wszystko zaczęło się bardzo niepozornie. W latach 70. małżeństwo Magdalena i Michał Kwiatkiewiczowie, a także jej brat Magdy Krzysztof Madelski dorabiają jako studenci w Norwegii przy wytwarzaniu biżuterii. Ta przygodna praca staje się ich pasją i po niedługim czasie decydują się na otwarcie własnej firmy jubilerskiej. Jest początek lat 80. Nie jest łatwo zaczynającym rzemieślnikom, choć już wtedy pierwsze projekty biżuterii zdobywają uznanie, dzięki unikalnej technice wytwórstwa. Na początku lat 90. firma zaczyna działać jako hurtownia jubilerska. W 1993 powstaje w Poznaniu pierwszy sklep YES Biżuteria. Dziś w większości centrów handlowych znajdują się ich ekskluzywne salony z biżuterią.
Sukces firmy YES to nie tylko wspólna pasja tworzenia. To także umiejętność wyczucia potrzeb klienta w czasach transformacji rynku, a przede wszystkim zaangażowanie w działania PR-owe. YES powołuje pierwszą w Polsce niekomercyjną galerię, prezentującą dokonania artystów projektantów z całego świata, współpracuje z Muzeum Narodowym w Poznaniu, angażuje się w liczne przedsięwzięcia artystyczne. Na sukces zawodowy przekładają się zapewne rodzinne relacje. - „Magda może krytykować zarówno mnie, jak i swojego brata, bez obawy, że któryś z nas się obrazi” – powiedział Michał Kwiatkiewicz, współtwórca marki YES magazynowi „Biznes Styl”. Mała firma rodzinna ewaluowała wraz z potrzebami zmieniającego się rynku. Te stały się bodźcem do stworzenia franczyzy, a następnie systemu agencyjnego.
Podobnie pasja tworzenia stała się wspólnym motorem działania dla sióstr Lidii Kality i Mai Palmy. Początek firmy wpisuje się w dobry czas dla zaczynających przedsiębiorców – wczesne lata 90.. Lidia Kalita od zawsze wiedziała czym się chce zajmować. Dlatego ukończyła na łódzkim ASP projektowanie ubioru. Podobnie projektowanie było pasją dla jej siostry Mai. Dwie projektantki założyły w 1993 roku ekskluzywną markę odzieżową SIMPLE. Proste, ale i niepozbawione oryginalności fasony trafiły w gusta Polek. – „Jeśli coś robi się z pasją, nie ma rzeczy niemożliwych. Tradycyjne zakłady odzieżowe, jak dinozaury, boją się nowości i oryginalności. Dla nas najważniejsza jest kreatywność” – powiedziały siostry magazynowi „Businessman Magazine”. Jednak trudny rynek pracy nie zawsze bywa łaskawy dla małych przedsiębiorstw. - „Niestety, bardzo trudno nabrać rozpędu, o jakim byśmy marzyły. W Polsce nie ma praktycznie żadnych narzędzi wspierania rozwoju małych, rodzinnych firm jak nasza” – powiedziała jedna z założycielek
marki, Maja Palma dla „Businessman Magazine”. Zauważyła, że trudno też liczyć na rzetelnych pracowników. – „Myślałyśmy, że przy dramatycznie wysokim bezrobociu ludzie będą cenić pracę. Dziś mogłybyśmy napisać książkę o nieuczciwych sprzedawcach” – dodała. Prawdopodobnie dlatego firma został sprzedana Gino Rossi, a niedługo po tym drogi sióstr się rozeszły. Dziś Lidia jest nadal projektantką w Simple, będącego własnością Gino Rossi, Maja założyła własną markę odzieżową Lobster.
Na czym polega fenomen firm rodzinnych? - W ich przypadku na jednej szali stawia się powodzenie firmy i całej rodziny. Zazwyczaj wszyscy jej członkowie pracują na jej sukces, dlatego firmy rodzinne są bardziej zdeterminowane do tego, żeby przetrwać. Jeśli idzie słabiej, to nie zamyka się firmy, tylko zostaje się po godzinach czy pracuje siedem dni w tygodniu – tłumaczy Sebastian Margalski, sekretarz generalny stowarzyszenia Inicjatywa Firm Rodzinnych.
Prowadzenie rodzinnego przedsiębiorstwa nie jest wieczną, familijną sielanką. Problemy, z którymi się borykają są często typowe dla małych i średnich przedsiębiorstw. – Dodatkowe trudności dotyczą komunikacji międzypokoleniowej czy ścieżki kariery. Konflikty w rodzinie mogą się tu przekładać na funkcjonowanie firmy – zauważa Margalski. – Statystyki mówią, że wiele rodzinnych przedsiębiorstw nie wytrzymuje próby czasu. Jak wynika z danych światowej organizacji Family Business Network, tylko 20% z nich istnieje około 50 lat, czyli dwa pokolenia, natomiast 5% firm przeżywa 100 lat – wylicza sekretarz generalny stowarzyszenia. Dlatego Inicjatywa Firm Rodzinnych wraz z niedawno powstałą fundacją firm rodzinnych starają się wspierać te przedsiębiorstwa dobrymi praktykami, organizując spotkania mentoringowe, z właścicielami dużych rodzinnych przedsiębiorstw, które poradziły sobie z trudnościami i chcą dzielić się doświadczeniem z firmami, które mają przed sobą np. transformację z małej firmy na dużą. Dzięki temu
będą mogli uniknąć sytuacji, które zmusiłby ich na przykład do sprzedania firmy.
Michalina Domoń/MA