Poniedziałek Wielkanocny: oblewać trzeba z umiarem
Zabawa jest udana, gdy wszyscy jej uczestnicy mają poczucie miło spędzonego czasu. Oblanie wodą kogoś, kto zupełnie się tego nie spodziewa i nie ma na to ochoty, może zakończyć się nie tylko srogą burą, ale też mieć konsekwencje finansowe.
02.04.2018 | aktual.: 05.04.2018 10:15
Świętowanie tradycji to rzecz ważna, ale umiar trzeba mieć i w jedzeniu wielkanocnych ciast, i w oblewaniu ludzi wodą w Poniedziałek Wielkanocny. W tym drugim nawet bardziej, bo o ile folgowanie sobie przy stole skutkuje co najwyżej ociężałością, to za zaatakowanie kogoś niespodziewanym prysznicem można dostać nawet mandat.
Polewanie się woda może być świetną zabawą, ale pod warunkiem, że wszyscy uczestnicy się na to godzą. Oblanie przypadkowego przechodnia czy rowerzysty nie ma nic wspólnego z celebrowaniem tradycji: to naruszenie jego nietykalności osobistej. Jeśli nie uzna on strumienia wody za coś zabawnego, może wezwać straż miejska, która wystawi dowcipnisiowi mandat w maksymalnej wysokości 500 zł.
Jeśli oblanie doprowadzi do uszkodzenia przedmiotów należących do ofiary lub jego ubrania, sytuacja staje się poważniejsza. Naruszeniu nietykalności towarzyszyć może zarzut o popełnienie wykroczenia lub przestępstwa – kwalifikacja będzie zależała od wartości zniszczonych rzeczy. Sprawca szkody musi się liczyć z tym, że poszkodowany zażąda jego danych i adresu, by późnej wezwać go do zapłaty. Brak dobrowolnego naprawienia szkody skutkować będzie skierowaniem sprawy do sądu.
Przegrana powiększa rachunek o koszty sądowe, więc nieudana zabawa generuje naprawdę duże wydatki. Nie warto.
Po Wielkanocy więcej klientów naprawia zalane telefony
- Po Świętach Wielkanocnych klienci zgłaszają więcej uszkodzeń smartfonów, tabletów, czy innych przenośnych sprzętów. Powodem jest specyfika świąt, bo podróże, spacery i spotkania z dawno niewidzianą rodziną (a szczególnie małymi dziećmi) niosą więcej zagrożeń dla elektroniki – mówi Hubert Łapiński ekspert RTV Euro AGD.
Wśród trafiających do serwisów zgłoszeń awarii wcale niemało jest takich jak: "Dzieci oblewały się wodą na podwórku, a syn postanowił to uwiecznić swoim telefonem. Telefon był wielokrotnie zachlapany, następnego dnia rano już się nie uruchomił" albo "Rozmawiałam przez telefon czekając na tramwaj. Nagle, z pobliskiego osiedla wybiegło kilkunastu nastolatków, którzy zafundowali wszystkim dziewczynom prawdziwy prysznic. Na nic zdały się prośby i błagania. 3-tygodniowy telefon do wyrzucenia".
Nie ma w tym celowego działania, po prostu duży pech. Czy w takiej sytuacji właściciel sprzętu elektronicznego może mieć nadzieję, że zostanie on naprawiony w ramach gwarancji?
Niestety, standardowa gwarancja nie obejmuje szkód związanych z zalaniem telefonu czy tabletu. Wprawdzie klienci często mają nadzieję, że po tym, jak oddadzą sprzęt i wyjaśnią, że nie mają pojęcia, dlaczego nagle przestał działać, serwisant nie zorientuje się, jaki jest prawdziwy powód uszkodzenia. Płonne nadzieje.
Większość smartfonów ma tzw. markery wilgotności. Po zdjęciu obudowy serwisant wydający opinię nie ma wątpliwości, czy sprzęt miał kontakt z cieczą. Po stosunkowo krótkim czasie także mikrokorozja na poszczególnych elementach zaświadczy o zalaniu lub zawilgoceniu, które w efekcie doprowadziło do defektu. W takiej sytuacji feralny użytkownik otrzyma odmowę naprawienia bądź wymiany uszkodzonego telefonu w ramach gwarancji producenckiej.
Za lepsza ochronę trzeba zapłacić
Komu zalanie sprzętu zdarza się często (wszak przypadki chodzą po ludziach), powinien rozważyć wykupienie dodatkowej, rozszerzonej gwarancji. Jest to możliwe w chwili zakupu telefonu czy tabletu.
Ubezpieczenie w najdroższym wariancie obejmuje nawet uszkodzenia spowodowane przez samego użytkownika – nawet wtedy, gdy mógł założyć, że jego zachowanie doprowadzi do szkody.
- To sytuacje, w których sami przyczyniliśmy się do powstania uszkodzenia, np. postanowiliśmy sfilmować oblewające się wodą dzieci i zostaliśmy zachlapani – mówi Hubert Łapiński z RTV Euro AGD.