Praca, której nie chcemy za nic na świecie
Mówienie, że żadna praca nie hańbi - to banał. Bo choć faktycznie, uczciwe zajęcie nie może przynieść wstydu, to jednak zawsze istniały zawody, które są oceniane jako "obciachowe"
Mówienie, że żadna praca nie hańbi - to banał. Bo choć faktycznie, uczciwe zajęcie nie może przynieść wstydu, to jednak zawsze istniały zawody, które są oceniane jako "obciachowe". Nie chcemy ich wykonywać, często nie szanujemy ludzi, którzy w tych profesjach pracują. Straszymy dzieci, że jeśli nie będą się uczyć, skończą jako...
Gdy stacja Discovery Channel wprowadzała do swojej ramówki program "Brudna robota", zleciła firmie TNS OBOP zapytanie Polaków, jakiej pracy - brudnej pracy - nigdy nie chcieliby wykonywać. Przepytano tysiąc osób.
Okazało się wówczas, że przede wszystkim nie chcielibyśmy pracować jako tanatokosmetolog - czyli robić makijażu zmarłym. Można zrozumieć, że obcowanie ze zwłokami budzi w nas obawy. Uciekamy przed tą pracą - choć jest dobrze płatna.
Aż 18 proc. badanych wskazało pracę w kostnicy.
Tylko 13 proc. nie poszłoby pracować do ubojni. Tylko, bo - choć rzeźnik to zawód z tradycjami, przez stulecia cieszący się sławą - wydawać by się mogło, że więcej osób odrzuci konieczność zabijania i oprawiania zwierząt.
Co ciekawe zmienia się nasz stosunek do śmieciarzy, osób wywożących ścieki czy "babć klozetowych". Przez lata nieszanowani, obecni w dowcipach i wykonujący pracę, którą straszono leniwe dzieci - dziś postrzegani są inaczej. Tylko 6 proc. z nas nie chciałoby wywozić nieczystości czy sprzątać toalet, a 4 proc. z niechęcią myśli o pracy śmieciarza.
Trudno powiedzieć czy zmądrzeliśmy i dotarło do nas, co by się stało gdyby przedstawiciele tych zawodów pewnego dnia nie przyszli do pracy. Być może za tymi zawodami - szczególnie śmieciarzem - przemawiają całkiem przyzwoite zarobki. Zmienił się też charakter pracy. Dziś śmieciarz ma czysty uniform i rękawiczki, nie grzebie w odpadkach, tylko wstawia pojemnik na automatyczny podnośnik.
Najciekawsze jest to, że tylko 1 proc. badanych wskazało odpowiedź - praca na zmywaku. Z jakiegoś powodu - może ze względu na narodową lojalność w stosunku do tysięcy ludzi, którzy wyjechali pracować za granicę - uważamy to zajęcie za mniej upokarzające niż pracę w kostnicy.
Są jednak i "czyste zajęcia", które uważamy za "obciachowe". Wśród popularnych zawodów, zazwyczaj wskazujemy kasjerki lub kasjerów w sklepach wielkopowierzchniowych i akwizytorów.
Choć mniej szacunku okazujemy zazwyczaj tym pierwszym, większość z nas z konieczności wolałby usiąść "na kasie" niż pukać od drzwi do drzwi z kiepskiej jakości towarem.
Na to, jak postrzegamy konkretną profesję wpływa wiele czynników. Jednym z nich jest oczywiście dochodowość pracy, drugim jej dostępność, trzecim - również bardzo ważnym - wizerunek jaki mają firmy zatrudniając swoich pracowników i to, jak ich traktują. Dlaczego praca w barze typu fast food prawie nigdy nie pojawia się w rankingach na najgorszą robotę? Bo sieci już podczas naboru krzyczą w reklamach, że szukają ludzi dynamicznych, obrotnych, kuszą dostosowaniem godzin pracy do możliwości pracownika, obiecują pracę w zespole ciekawych ludzi. Nawet jeśli nie chcemy zatrudnić się w takim miejscu, automatycznie postrzegamy pracowników jako młodych, dynamicznych i rozwijających się. Są w naszych oczach przedsiębiorczy, bo dorabiają na studia.
Ten sam młody człowiek pracujący przy kasie hipermarketu, wydaje nam się ofiarą. Dlaczego? Bo tu wciąż się mówi o głodowych pensjach, przed laty głośno było o pracownicach siedzących w swojej w swoim boksie, w pieluchach. Nikt nie przekonuje nas, że to ludzie z potencjałem.
Może sytuacja zmusiła ich do podjęcia takiego zajęcia, a może po prostu je lubią? Może pasują im godziny pracy albo sklep jest bardzo blisko ich domu? A jedynie nasz brak szacunku i traktowanie ich jak pracowników drugiej kategorii sprawia, że przyjemna praca, staje się dla nich znacznie mniej miła.
Doskonałym przykładem jak można wykreować dowolny zawód tak, by stał się pożądany, była kampania amerykańskiego producenta papieru toaletowego Charmin z końca 2009 roku. Poszukiwano pięciu kandydatów na stanowisko "babci klozetowej" do najczęściej odwiedzanych przez turystów szaletów na Manhattanie. Za sześć tygodni pracy, pięciu wybrańców otrzymało 10 tys. dolarów wynagrodzenia. Na castingi przyszły setki chętnych. Oczywiście skusił ich zarobek - co tylko dowodzi, że postrzegamy "jakość zawodu" przez pryzmat dochodów.
Ambasadorzy toalet mieli też inne obowiązki. Głównym ich zadaniem było witanie odwiedzających toalety gości i bawienie ich rozmową - swoje wrażenia z pracy opisywali w sieci.
Kandydaci na tysiące sposobów próbowali przekonać komisję, by to ich zatrudniono. Jak powiedział Radiu RMF FM jeden z kandydatów: "Wszyscy mamy tą samą rzecz wspólną. Wszyscy musimy korzystać z toalety!"
Pamiętajmy o tym następnym razem, gdy będziemy lekceważąco wyrażać się o "babci klozetowej".
AD