Pracowałam na czarno w szwalni

Sprane dżinsy z hipermarketu, rozciągnięta koszulka, brak makijażu i włosy związane w kitkę - wszystko to ma uczynić ze mnie dobrą kandydatkę na pakowaczkę w szwalni "Jarex" przy ul. Kilińskiego w Łodzi.

Pracowałam na czarno w szwalni
Źródło zdjęć: © Dziennik Łódzki

14.01.2007 | aktual.: 16.01.2007 09:31

Sprane dżinsy z hipermarketu, rozciągnięta koszulka, brak makijażu i włosy związane w kitkę - wszystko to ma uczynić ze mnie dobrą kandydatkę na pakowaczkę w szwalni "Jarex" przy ul. Kilińskiego w Łodzi. Jeszcze tylko odejmuję sobie sześć lat, z dziennikarki staję się studentką polonistyki, zmieniam imię na Aleksandra i po paru minutach rozmowy z szefową Jadwigą N. mogę przystąpić do pakowania piżam.

Gdy szefowa dowiaduje się, że studiuję polonistykę, od razu pyta, ile błędów ortograficznych popełniłam podczas ostatniego ogólnopolskiego dyktanda. Zaskoczona wyznaję, że cztery. _ Ja miałam trzydzieści, ale i tak byłam zadowolona _ - wyznaje pani Jadzia (tak zwracają się do niej pozostałe pracownice).

O moim przyszłym zajęciu mówi niewiele: _ Pakowanie jest dosyć proste, trzeba się tylko wdrożyć. Marysia pani pokaże. Na początku trzeba powoli, potem już pójdzie. Zresztą widzę, że pani jest obrotną dziewczyną _.

Może kiedyś panią zarejestruję...

O umowie o pracę i wysokości wynagrodzenia nie ma na razie mowy. Od szwaczek dowiaduję się, że za złożenie spodni i góry od piżamy, przymocowanie plakietki z logo Disneya, zapakowanie w folię i jej zaklejenie - dostanę łącznie 10 groszy.

Długim, wąskim i mocno zagraconym korytarzem wchodzę do największego pomieszczenia, gdzie w półmetrowych zaledwie odstępach stoją maszyny. Tyle miejsca musi wystarczyć szwaczkom. Ściany i sufit pokryte są pajęczynami, odpadła część kafelków. Brudne okna zasłaniają porwane rolety.

Stół do składania piżam znajduje się pod ścianą, tuż przy przejściu. Wisi nad nim półka, zastawiona szpulami nici. Gdy koleżanki sięgają po nici, na mnie i na stół lecą kłęby kurzu.

Moja, czyli nocna zmiana, zaczyna się o godzinie 19, kończy o 6 rano. Składanie odbywa się na stojąco. Na stole naklejone są dwie kreski, które wyznaczają szerokość, według której mam złożyć piżamę.

Po kilkunastu minutach szefowa mnie wzywa. Chce mnie nauczyć wbijania nap w paski do piżam - mam się tym zajmować, gdy akurat nie będzie nic do pakowania. Pod jej czujnym okiem wykonuję kilkadziesiąt pasków.
_ Z pani to jest tak sympatyczna dziewczyna, że chyba kiedyś panią zarejestruję _ - obiecuje szefowa, przyglądając się mojej pracy.

Na zarejestrowanie czeka pełna obsada nocnej zmiany, czyli jedenaście osób. Na dziennej (w godzinach 6 - 17) legalnie pracują chyba dwie - tak przynajmniej wynika z "wywiadu", przeprowadzonego wśród szwaczek.

Bo stół jest za niski Po kilku godzinach pakowania zaczyna mnie boleć kręgosłup. Stół jest za niski - wyjaśniają mi przyczynę dolegliwości nowe koleżanki. Od nich dowiaduję się także, że w innych szwalniach pakowanie odbywa się na siedząco.

Moje pierwsze próby nie zadowoliły pani Jadzi. Muszę przepakować kilkanaście piżam. Wreszcie po godzinie 23 szefowa się z nami żegna.

Toaleta, do której trafiam po kilku godzinach, wygląda jak pozostałe pomieszczenia. Stary, pełen zacieków sedes, brak papieru toaletowego i mydła, odór. Przy spuszczaniu wody trzeba uważać, bo zbyt mocne pociągnięcie rączki skończy się oblaniem.

Nie tylko stan toalety pozostawia wiele do życzenia. Jak powiedziały mi szwaczki, na początku grudnia regularnie wysiadał prąd, a z kontaktów sypały się iskry. Dopiero gdy, obawiając się porażenia prądem, zagroziły, że nie przyjdą do pracy, usterka została usunięta. Do domu wracam rannym tramwajem. Zbliża się wypłata...

Następnego dnia atmosfera się zagęszcza. Do pracy nie przychodzi Ania, która, jako jedyna szwaczka na nocnej zmianie, potrafi naszywać lampasy. Produkcja stanęła. Syn pani Jadzi prosi o telefon do Ani. Gdy okazuje się, że zachorowała, każą nam pójść do domów.

Szefowa jest wściekła. _ Tak nie może być _ - krzyczy. _ Jeżeli nie wyrobię się z zamówieniami, hurtownia ze mnie zrezygnuje. Przecież są telefony, można zadzwonić i powiedzieć, że się nie przyjdzie do pracy. Teraz cała produkcja stoi. Niech panie przyjdą jutro na 7 rano. Musimy nadrobić stratę _. Wykręcam się zajęciami na uczelni. Przyjdę jak zwykle na 19.

Kiedy wieczorem szefowa przechodzi koło mojego stanowiska, słyszę, jak przeklina. Szwaczki kiwają głowami: zbliża się wypłata, więc jej zdenerwowanie rośnie.
_ Zawsze, gdy ma nam wypłacić pensje, zaczyna się nerwówka _ - tłumaczą. _ Nagle przestaje jej się podobać nasze szycie, prasowanie, okazuje się także, że giną karty produkcji, na których jest odnotowane, ile piżam zostało uszytych. Obcina nam w ten sposób pensje o jakieś 30 - 50 zł _.

Praca w "Jareksie" trwa non stop. Za 308 godzin miesięcznie (11 dziennie i 77 tygodniowo) szwaczki otrzymują 1200 - 1300 zł na rękę.
_ Szefowa w ogóle nie uznaje nadgodzin _ - skarży się jedna z nich. _ Tylko w listopadzie przepracowałam 267 godzin w nocy, a do 20 grudnia kolejne 196 _. Dlaczego w takim razie nie zmienią firmy? Przecież o posadę dla szwaczki nietrudno. _ Tutaj jest praca non stop, a w innych zakładach są częste przestoje _ - słyszę.

Czy wy musicie pić? Piątkowa nocna zmiana znów zaczyna się od awantury. Szefowej najpierw podpada prasowaczka, która, jej zdaniem, nie przykłada się do pracy. Marysia obarcza winą szwaczki: _ Tego nie da się lepiej uprasować, lamówka się marszczy, metka jest źle wszyta _.

Dyskusja trwa kilka minut. Wreszcie zniecierpliwiona szefowa prosi Marysię do swojego pokoju. Po chwili prasowaczka sięga ponownie po żelazko, ale pod nosem mamrocze niepochlebne uwagi.

Potem obrywa się Elżbiecie.
_ Czy tak powinno wyglądać szycie? _ - pyta szefowa. _ Nie ma co robić na hurra. Jakość, tylko jakość! _

Przestraszona awanturą bezradnie spoglądam na koleżanki. _ To jeszcze nic _ - dowiaduję się podczas krótkiej przerwy na papierosa.
Normą są teksty w stylu: "Ja wam rozp... łby kijem bejsbolowym", "Zapierd... tę nocną zmianę". Przyznają, że robi im się nieprzyjemnie.

Dzisiaj mamy szczęście: nie ma żadnej awarii. Dorota z rannej zmiany naszyła lampasy na kilkuset sztukach, reszta może szyć dalej. W pomieszczeniu rośnie temperatura - silniki się rozgrzewają, okna są pozamykane (bo praca odbywa się na czarno, trzeba więc być dyskretnym), żelazko także dokłada parę stopni. Gdy temperatura sięga 27 - 28 stopni, dla ochłody pozwala nam się wyjść na klatkę schodową. Nie ma jednak co liczyć na to, że właściciele zapewnią wodę mineralną lub herbatę. _ Czy wy w ogóle musicie pić w nocy? _ - zastanawia się szefowa.

Szefowa wkracza z kopertą Nagle nieszczęście: awaria żelazka, z którego leje się woda. Marysia zostaje oskarżona o jego zepsucie. Broni się, mówiąc, że nie zostawiła go w takim stanie. Na szczęście mężowi pani Jadzi udaje się naprawić krnąbrne urządzenie.
_ Uff, tym razem się upiekło _ - cieszą się szwaczki. _ Groziła nam okropna awantura. A ile musimy wysłuchać, gdy złamie się igła... Nieraz wolimy kupić nową za swoje pieniądze, byle tylko uniknąć scysji _.

Tuż przed godz. 23 szefowa wkracza na salę z kopertą w dłoni. Każdej szwaczce wypłaca po 300 zł. _ Resztę dostaną panie w niedzielę _ - zapowiada.

Pracownice i tak są zadowolone. _ Nawet dała pieniądze bez protestów _ - mówią. _ Wypłata teoretycznie ma być co dwa tygodnie, ale rzadko tak się dzieje _. Jako jedyna nie dostaję pieniędzy. Po chwili zostaję wezwana do pokoju szefowej. Wchodząc, widzę, jak zamyka kasetkę z grubym plikiem banknotów.
_ Pani Olu, dziś pani nie zapłacę _ - zastrzega. _ Dostanie pani pieniądze w niedzielę. Tylko bardzo proszę się starać. Nie możemy teraz popełniać fuszerki, to nie grudzień, gdy produkcja była tak wielka, że na niektóre sprawy można było przymknąć oko _.

Nie chcę czekać do niedzieli, ale potulnie wracam do składania piżam. Szefowa wychodzi. Marysia ma do mnie coraz więcej uwag. Po godz. 23 żegnam się z koleżankami: _ Nie nadaję się do tego _ - oznajmiam i po trzech przepracowanych nocach zabieram rzeczy.

Bez komentarza

Jadwiga N., z którą po paru dniach skontaktowałam się telefonicznie, nie chciała komentować zarzutów pracownic.
_ Nie życzę sobie telefonów _ - zastrzegła.

Po chwili zaproponowała mi, żebym zdobyła numer jej telefonu komórkowego od "znajomych" i umówiła się na spotkanie. Sama nie chciała go podać.
_ Tu nie ma o czym rozmawiać _ - uznała, gdy powiedziałam jej, że nie wskażę osób, które są moimi informatorami. _ Gdybym miała się przejmować tym, co każdy mówi na mój temat, to... _
- _ ...To jakieś nieporozumienie _ - dodała na zakończenie naszej krótkiej rozmowy.

Szwalnia "Jarex" mieści się przy ul. Kilińskiego 228 w Łodzi. Zarejestrowana jest na Lecha N., ale właściciel prowadzi ją wspólnie z żoną Jadwigą i synem Jarosławem. Z informacji szwaczek wynika, że pracuje w niej około 20 osób, większość nielegalnie. Tylko kilka ma umowy o pracę. Firma szyje głównie piżamy oraz bluzki.
Imiona pracownic "Jareksu" zostały zmienione

W ubiegłym roku pracownicy Oddziału Kontroli Legalności Zatrudnienia (obecnie Oddział Nadzoru Rynku Pracy) w Wydziale Polityki Społecznej Łódzkiego Urzędu Wojewódzkiego w Łodzi przeprowadzili 1275 kontroli.

Okazało się, że 260 firm nielegalnie zatrudniało pracowników. W efekcie kontroli 779 osobom pracodawcy zalegalizowali zatrudnienie. Inspektorzy skierowali 735 wniosków do sądu o ukaranie właścicieli firm. Sygnały o nieprawidłowościach dotyczących legalności zatrudnienia można zgłaszać do Oddziału Nadzoru Rynku Pracy ŁUW osobiście lub telefonicznie pod nr 0-42 664-20-86.

Alicja Zboińska
Dziennik Łódzki

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (2)