Pracujesz. Zarabiasz. Mieszkasz?

Własne mieszkanie to dobro, które chciałby mieć każdy, jednak mało kogo na nie stać. Przeciętny pracownik w Warszawie, według danych Gold Finance z maja br., dostaje „na rękę” ok. 2,8 tys. zł

Pracujesz. Zarabiasz. Mieszkasz?
Źródło zdjęć: © Jupiterimages

27.07.2010 | aktual.: 27.07.2010 14:57

Własne mieszkanie to dobro, które chciałby mieć każdy, jednak mało kogo na nie stać. Przeciętny pracownik w Warszawie, według danych Gold Finance z maja br., dostaje „na rękę” ok. 2,8 tys. zł. Cena 1 m2 w stolicy to około 8 tys. zł. Wynika z tego, że na zakup własnego 50-metrowego lokum byłoby go stać po kilkunastu latach. Pod warunkiem, że nie jadłby, nie pił, nie ubierał się itd.

Przepraszam, czy to mieszkanie jest dostępne?

Gdzie łatwiej dorobić się swoich czterech kątów? W Londynie, Berlinie, a może na Hawajach? Co decyduje o dostępności mieszkań? Przede wszystkim dwa czynniki: ich ceny i wysokość zarobków, oraz ich wzajemne relacje. Zestawienie obu tych elementów daje tzw. wskaźnik P/E. To iloraz średniej ceny za mieszkanie i średniego rocznego dochodu brutto przeciętnego gospodarstwa domowego. Im większa liczba określa ten wskaźnik, tym dostępność mieszkań w danym mieście niższa.

I tak, w Nowym Jorku wskaźnik P/E wynosi 7,0. W Londynie 6,9, w Dublinie 6,0. Umowna granica między „dostępnością” i „niedostępnością” przebiega na poziomie 4,0. O mieście, w którym cena lokalu nie przekracza 4-letnich zarobków, można powiedzieć, że mieszkania są tam „dostępne”. Amerykańskie miasta z dostępnymi lokalami to na przykład Waszyngton – 3,9, Las Vegas – 3,7 czy Detroit – 2,3. Z bliżej położonych wielkich aglomeracji w najlepszej sytuacji jest Berlin. Przeciętnego berlińczyka stać na zakup mieszkania za równowartość trzyletnich zarobków. Na przeciwległym końcu (w przenośni i dosłownie) znajduje się stolica Hawajów. W Honolulu wskaźnik P/E przekraczał cyfrę 9. Takie dane w styczniu tego roku podawał portal budowaplus.pl. *A jak to jest u nas...? *

Tę metodę określania poziomu dostępności mieszkań spopularyzowały kraje anglosaskie. Jest ona dzisiaj zalecana między innymi przez Bank Światowy, jako jasna i łatwa do zweryfikowania. Dlatego zaczęto ją stosować również w Polsce. Na tle aglomeracji zachodnich sytuacja w polskich miastach nie wygląda dobrze. Do granicy dostępności, wyrażanej cyfrą 4,0, zbliżają się jedynie Katowice. Natomiast w innych dużych ośrodkach w Polsce lokale mieszkalne pozostają średnio lub wysoko niedostępne. Na przykład w Warszawie w pierwszych miesiącach tego roku wskaźnik P.E wynosił 6,6.

Sytuacja w tej dziedzinie ulega jednak ciągłym zmianom. W ostatnich miesiącach w niektórych miastach poprawiła się, dzięki wpływowi działań takich jak rządowy program „Rodzina na swoim”. Wzrost dostępności mieszkań odnotowano m.in. w Warszawie, Łodzi i Gdańsku. Jej spadek nastąpił natomiast w Bydgoszczy i Poznaniu.

Warto zaznaczyć, że co piąty kredyt złotówkowy jest kredytem preferencyjnym udzielonym w ramach programu „Rodzina na swoim”. Program ten ma jednak zostać zakończony w ciągu najbliższych kilku lat. Dlatego, by wesprzeć proces finansowania zakupu mieszkań, niezbędne będą nowe programy pomocy. Mieszkanie? Co to takiego?

W różnych miastach sytuacja wygląda więc rozmaicie. Niezależnie od niej, mieszkanie pozostaje nadal luksusem. Chociaż zarazem, między innymi dzięki coraz szerszym i bardziej rozpowszechnionym systemom kredytowym, staje się dobrem powszechnym. Sytuacja mieszkaniowa zależy od wielu elementów. Dlatego podlega nieustannym, choć najczęściej drobnym wahaniom. Analitycy wskazują, że trudno o niej mówić w skali ogólnokrajowej. Zdarza się, że znaczne różnice w dostępności mieszkań występują w obrębie jednego kraju. Znaczenie mogą tu mieć takie czynniki jak: popularyzacja kredytów hipotecznych, wzrost płac, skala budowy nowych osiedli w całym kraju i w poszczególnych miejscowościach. Ale także atrakcyjność danego miasta pod względem rynku pracy, turystyki, położenia itd.

Może nam się to wydać dziwne, ale nabycie własnego mieszkania nie jest sprawą prostą również dla obywateli innych państw. I to nawet tych o znacznie wyższym od polskiego poziomie zamożności. Zarabiają oni więcej od nas, ale i ceny lokali sytuują się tam na innym pułapie.

Osobną kwestią jest i to, co właściwie mamy na myśli, używając terminu „mieszkanie”. Co innego słowo to oznacza dla przeciętnego Amerykanina, co innego dla Niemca czy Polaka. Ten pierwszy, myśląc o własnym lokalu, ma najczęściej na uwadze spory dom, ten drugi – obszerny apartament. My bardzo często bylibyśmy zadowoleni z własnych 50 metrów kwadratowych. Niektórzy zapewne zadowoliliby się czymś jeszcze mniejszym. Widać więc, że nawet wskaźnik dostępności, biorący pod uwagę rzeczy tak konkretne jak ceny i dochody, nie jest w stanie uchwycić całości zagadnienia.

Tomasz Kowalczyk

pracownikwarszawamieszkanie
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (431)