Premier Netanjahu dąży do koalicji z ortodoksami
Opinia publiczna w państwie żydowskim ewoluuje na prawo, co jednak nie oznacza, ?że przyszłym premierem ?będzie obecny szef rządu.
11.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 11:18
Zgodnie z najnowszymi badaniami opinii publicznej premier Beniamin Netanjahu nie jest ulubieńcem obywateli Izraela. Jak twierdzi „Jerusalem Post", 60 proc. wyborców nie życzy sobie, aby Netanjahu został w marcu przyszłego roku po raz czwarty szefem rządu.
43 proc. jest zdania, że premierem powinien zostać były minister spraw wewnętrznych Gideon Saar. 38 proc. opowiada się za Netanjahu. Sondaże z lata tego roku po zakończeniu operacji wojskowej izraelskiej armii w Strefie Gazy wskazywały na znacznie wyższe poparcie społeczeństwa dla premiera.
Mimo to zdecydował się na przedterminowe wybory parlamentarne, reagując zdecydowanie na konflikt wewnątrz koalicji rządowej. Miał jasny plan działania mający zapewnić jego partii Likud pozycję głównego rozgrywającego w izraelskiej polityce. Rezygnując ze współpracy z ugrupowaniem Jesz Atid (Jest Przyszłość) oraz partią Hatnua, liczył na przyszłą koalicję z partiami ortodoksyjnymi.
Wszystko wskazuje na to, że się nie mylił. Oba ugrupowania ortodoksyjne, zarówno Szas, jak i Zjednoczony Judaizm Tory są gotowe do współrządzenie państwem żydowskim. Podobnie było także niemal dwa lata temu, gdy Netanjahu tworzył obecną koalicję, jednak nie przyjął ofert ortodoksów. Zamiast tego w rządzie znalazł się centrowy Jesz Atid ministra finansów Jaira Lapida, który nie krył, że zamierza z ortodoksów zrobić wzorowych żołnierzy izraelskiej armii, mimo że wywalczyli przed laty szereg przywilejów zwalniających ich ze służby wojskowej.
Tym razem jednak Netanjahu nie ma wyjścia i zabiega o przychylność partii ortodoksyjnych. Ogłosił właśnie, że po sukcesie wyborczym zamierza znieść podatek VAT od niektórych produktów spożywczych. Ma to ułatwić związanie końca z końcem licznym wielodzietnym rodzinom, których większość wywodzi się ze środowisk ortodoksyjnych Żydów. To pierwszy strzał w kampanii wyborczej Netanjahu, który pragnie stanąć po raz kolejny na czele rządu.
- Wydaje się, że ma ułatwione zadanie. Badania opinii publicznej wskazują jednoznacznie, że preferencje izraelskich wyborców przesuwają się co najmniej od dwu lat coraz bardziej na prawo - tłumaczy Rz" David Horovitz, wydawca portalu „Times of Israel". Zwłaszcza w ostatnich miesiącach niezwykłego natężenia przemocy i ataków terrorystycznych po interwencji armii w Strefie Gazy.
Tym bardziej, że jak wynika z badań Palestyńskiego Centrum Polityki i Badań Sondażowych, aż 80 proc. ludności palestyńskiej popiera indywidualne ataki na Izraelczyków, jak np. znane przypadki kierowania rozpędzonych samochodów na skupiska Żydów.
W takiej atmosferze premier Netanjahu zezwala raz po raz na wznoszenie nowych domów mieszkalnych dla osadników żydowskich we wschodniej Jerozolimie, co oczywiście cieszy środowiska konserwatywne i religijne. Palestyńczycy protestują.
W czasie jednego z protestów w wyniku starcia z izraelskimi żołnierzami zginął wczoraj palestyński minister bez teki Ziad Abu Ain. Szczegółowe okoliczności wczorajszego wydarzenia nie są do końca znane. Wiadomo jednak, że minister został uderzony w klatkę piersiową. Prezydent Autonomii Palestyńskiej Mahmud Abbas ogłosił trzydniową żałobę.
Tragiczne wydarzenie na pewno nie pozostanie bez gwałtownej reakcji ze strony palestyńskiej. Wzrost napięcia działa jednak na korzyść premiera.
Przy tym wszystkim Netanjahu nie ma jeszcze zwycięstwa w kieszeni. Szefowa ugrupowania Hatnua, Cippi Liwni, minister sprawiedliwości w obecnym rządzie, zamierza zawrzeć sojusz z główną siłą opozycji - Partią Pracy. Połączone ugrupowania mogłyby liczyć na 23 miejsca w Knesecie, a więc dwa więcej niż Likud premiera. W takiej sytuacji prezydent musiałby powierzyć misję utworzenia rządu Icchakowi Herzogowi, szefowi laburzystów.
- Nie jest wykluczone, że zdołałby on uzyskać większość w Knesecie - mówi David Horovitz. Oznaczałoby to koniec ery Netanjahu w izraelskiej polityce.