Przenieśli się z miasta na wieś. Z czego żyją?

Jak wielkie są dysproporcje między pensjami w mieście a zarobkami na wsi? W jakich profesjach jednak można świetnie sobie poradzić za miastem?

Przenieśli się z miasta na wieś. Z czego żyją?

28.05.2010 | aktual.: 31.05.2010 11:32

*Jak wielkie są dysproporcje między pensjami w dużym mieście a zarobkami na wsi lub w niewielkim miasteczku? W jakich profesjach jednak można świetnie sobie poradzić poza metropolią? *

W Warszawie - 2,7 tys. zł, na wsi - 1,2 tys. zł

Wiktora pracowała w Warszawie jako sprzedawczyni w sklepie odzieżowym w centrum handlowym. W stolicy poznała swego przyszłego męża, który z kolei pochodził ze wsi Wądoły, na Pomorzu. Po ślubie przenieśli się na prowincję. Jak mówią, mają wspaniałe widoki i świeże powietrze. Ale pojawił się kłopot ze znalezieniem pracy. W końcu Wiktoria zaczepiła się w sklepie spożywczym.

- W Warszawie zarabiałam 2,7 tys. zł, a teraz płacą mi...1,2 tys. zł! Mój mąż pracował w stolicy w firmie budowlanej, potem był przedstawicielem handlowym. W Wądołach mieszkają rodzice Maćka, mają ogromny dom, dlatego zdecydowaliśmy się w nim zamieszkać. Nie powiem, jest wygodnie, urokliwie, ale tylko ja zarabiam, bo mąż nie może teraz nic znaleźć. Pójdzie się zarejestrować do "pośrednika" - twierdzi Wiktoria Stasiak.

Kiedyś zarabiałam 3 tys. zł

Danuta też zamieszkała za miastem. Poprzednio pracowała w Warszawie jako pielęgniarka w szpitalu. W Kole, do którego się przeniosła, mogła pracować wyłącznie jako pielęgniarka środowiskowa. - Za 1,5 tys. zł netto, w Warszawie zarabiałam prawie 3 tys. zł na rękę. Na szczęście mój mąż ma sklep z artykułami chemicznymi i z niego żyjemy. Myślę nawet, by zrezygnować z pracy i pomagać w sklepie. Dysproporcje między zarobkami w dużym mieście a tymi na prowincji są ogromne. Jest bardzo ciężko - twierdzi Danuta Ligęza.

Oszczędzam na gabinecie

Anna jest stomatologiem, pracuje i mieszka na prowincji, w jednej z wsi pod Poznaniem. Jeszcze dwa lata temu pracowała w Poznaniu. Twierdzi, że jej obecne zarobki są katastrofalne w porównaniu z tym, ile zarabiała w mieście.

- Po prostu na wsi ludzie są biedniejsi, liczą każdą złotówkę. Mam teraz ubogich pacjentów, w mieście pacjenci decydowali się na drogie zabiegi. Teraz miesięcznie zarabiam około 4 tys. zł, w Poznaniu dwa lata temu - dwa razy tyle. Przepaść jest ogromna. No, ale są tu inne atuty. Mam teraz gabinet we własnym domu, a kiedyś musiałam wynajmować lokal, słono za niego płaciłam. To, czego nie zarobię, uda mi się zaoszczędzić - twierdzi Anna Gajewska.

Bez presji, bez pośpiechu, bez zarobków

Romuald pracował w firmie telekomunikacyjnej w Warszawie. Zajmował się sprzedażą. Po 10 latach postanowił rozkręcić własny interes na wsi.
- Przeniosłem się na Mazury i tam otworzyłem restaurację i niewielki hotel. Teraz lepiej mi się pracuje i żyje. Nie ma tego ciśnienia, presji, żyję bez pośpiechu. W pewnym momencie zwyczajnie nie miałem już sił na Warszawę. To całe ganianie za klientami było bez sensu. Musiałem zmienić życie. Moja żona myślała, że oszalałem. Gdy powiedziałem, że chcę rzucić pracę i sprzedać mieszkanie, popukała się w czoło. Ale wreszcie zgodziła się ze mną. Pracowała w Warszawie jako tłumaczka z niemieckiego, a teraz zajmuje się rozliczeniami, fakturami, sprząta, zmienia pościel. Nieraz przeklina, mówi, że jak mogła tak dać się namówić. Ale tylko się tak przekomarza, bo jednak twierdzi, że jest szczęśliwsza. Jej umiejętności przydają się, gdy rozmawiamy z turystami z zagranicy albo, gdy przygotowujemy stronę internetową lub reklamę, która ma się ukazać za granicą.
Początki były trudne, wzięliśmy duży kredyt, a przychodów nie było. Po 5 latach mamy stałych klientów, ale ciągle nie zarabiamy. Jesteśmy jednak dobrej myśli. Uważam, że to była zmiana na lepsze - opowiada.

Straciłem na przeprowadzce

Dobrej myśli nie jest Krzysztof, który przeniósł się za miasto i stracił pracę. Z wykształcenia jest inżynierem. Pracował w firmie budowlanej w Gdańsku i podobną firmę chciał otworzyć za miastem. Kupił dom, przeniósł się z rodziną.

- Fatalnie zainwestowałem, straciłem dużo pieniędzy. I właściwie nie mam pracy, chcę teraz otworzyć sklep albo kantor, ale chyba nie w tym roku. W Gdańsku zarabiałem ok. 5 tys. zł, żona pracowała jako nauczycielka. Teraz w Straszynie nie mam zatrudnienia. Zadzwoniłem już do wszystkich okolicznych przedsiębiorców, ale niestety nie ma dla mnie pracy. Nie chcę też wracać do miasta - przyznaje Krzysztof Jędżyński.

Zarabiam dwa razy tyle co w mieście

Janek otworzył firmę w Skarszewach. W Gdańsku pracował jako taksówkarz i zrezygnował z tej profesji. Jest zadowolony, zarabia dwa razy tyle co wcześniej.

- Jako taksówkarz różnie zarabiałem. Średnio około 3 tys. zł netto, teraz zarabiam miesięcznie 6-7 tys. zł, mam niewielką firmę, robię remonty, drobne budowy. Jestem zadowolony, to była dobra decyzja - przyznaje.

Specjaliści potwierdzają, że przepaść między zarobkami na prowincji a zarobkami w mieście są gigantyczne. Nawet, jeśli koszty utrzymania spadają na prowincji, to i tak oszczędności pracujących na wsi osób są niewielkie.

- To ogromna przepaść, koszty są mniejsze, ale przecież trzeba opalić dom, zrobić remont, spłacać duży kredyt. Na wsi praca jest, ale głównie w handlu, firmach budowlanych, agroturystyce. Wszystko zależy jednak od pomysłu na biznes, od kreatywności. Ciągle jednak to na prowincji bezrobocie jest większe, mieszkańcy wolą raczej wyjechać do miasta i tam szukać pracy niż odwrotnie - twierdzi Joanna Pogórska.

(toy)

  • pytaliśmy osoby mieszkające na prowincji w województwie pomorskim i wielkopolskim
prowincjazatrudnieniezarobki
Wybrane dla Ciebie
Komentarze (77)