Przybywa męskich opiekunek do dzieci. Jak sobie radzą?
Pan niania O kobietach, które podbijają profesje kojarzone raczej z mężczyznami, mówimy z szacunkiem i uznaniem. Mężczyźni, którzy decydują się na pracę przypisywaną tradycyjnie kobietom, budzą nieufność lub pobłażanie.
13.12.2013 | aktual.: 13.12.2013 15:27
Pan niania O kobietach, które podbijają profesje kojarzone raczej z mężczyznami, mówimy z szacunkiem i uznaniem. Mężczyźni, którzy decydują się na pracę przypisywaną tradycyjnie kobietom, budzą nieufność lub pobłażanie.
Dlaczego? Bo choć żyjemy w czasach, gdy mężczyźni coraz częściej zastępują swoje partnerki w kuchni, a tatusiowie są wręcz systemowo namawiani, by brali czynny udział w wychowywaniu swego potomstwa już od chwili narodzin, opieka nad dzieckiem czy gotowanie wciąż nierozerwalnie kojarzą nam się z zajęciami typowo kobiecymi - może nawet trochę uwłaczającymi mężczyznom. Są jednak mężczyźni, którzy opinią ogółu się nie przejmują i starają się, mimo trudności, zawojować jedną z najbardziej "kobiecych" profesji - opiekunek do dzieci. W Polsce opiekunowie do dzieci, to wciąż "rodzynki". Na świecie podział "nianiowego tortu" jest trochę bardziej sprawiedliwy. Jak zwykle modę na angażowanie do opieki nad dziećmi mężczyzn zapoczątkowały gwiazdy. Swoje pociechy oddały w ręce panów - niań m.in. Madonna i Gwyneth Paltrow.
Przykład sław sprawił, że akceptacja opiekunów do dzieci znacznie wzrosła, co potwierdziły m.in. badania sondażowe przeprowadzone przez brytyjską firmę rekrutacyjną British Tinies Agency. Zmianę nastawienia zauważyli też właściciele agencji. Szefowa nowojorskiej firmy Heyday Nannies, Annabelle Corke stwierdziła, że obecnie na około 100 zatrudnionych przez nią opiekunów, 30 proc. stanowią mężczyźni. Zmiany trendu w tej branży potwierdził też Kris Pohl - pierwszy mężczyzna, który dotarł do finału prestiżowego brytyjskiego konkursu Niania Roku (England’s Professional Nanny of the Year). Na widoczne zmiany na rynku zareagowała też słynna na całym świecie szkoła dla niań - Norland College w Bath, która w ubiegłym roku, po raz drugi w swojej ponad stuletniej historii, przyjęła w swoje szeregi kursanta płci męskiej. 19-letni Michael Kenny, zdecydował się na ów prestiżowy czteroletni kurs dla opiekunek, po tym jak pracował w ugandyjskim sierocińcu z upośledzonymi dziećmi.
Polecamy: Ile płacą za pracę w Boże Narodzenie?
Także w Polsce widać pierwsze zmiany na rynku opiekunów dla dzieci. Choć, jak wszyscy pionierzy, panowie - nianie nie mają łatwego życia, nie rezygnują z zajęcia, którego się podjęli. Jarek ma 55 lat i ponad 5 lat doświadczenia w zawodzie. Pracuje w Warszawie. Nie pali i jest zmotoryzowany. Przyjmie pracę dorywczą, na pół etatu lub w pełnym wymiarze godzin. Tego wszystkiego możemy się dowiedzieć zaglądając na profil opiekuna Jarka na stronie Niania.pl. "Bardzo chętnie zajmuję się dziećmi. Zawiozę i odwiozę. Zaprowadzę i odprowadzę. Zajmę się w domu i na wycieczce. Zadbam, zaopiekuję się, zainspiruję do zabawy i samodzielności. Rozbujam fantazję i wyobraźnię (ale odpowiedzialnie i bezpiecznie). Zajmę się też odrabianiem lekcji i rozwijaniem pasji.
Wymyślam zabawy, bajki, opowieści, wyprawy i wycieczki. Nikt się nie nudzi. A nauka przeplata się z zabawą" - pisze o sobie mężczyzna. Również pięć lat temu na pracę w charakterze niani zdecydował się Jerzy. 64-latek z Warszawy jest nauczycielem na emeryturze, który w swoim profilu zamieścił takie informacje: "Lubię rozmawiać z dziećmi, śpiewać, bawić się, czytać bajki i opowiadania. Znam języki i lubię języki. Dzieciom zainteresowanym prostymi doświadczeniami z fizyki potrafię pokazać coś niecoś".
Obaj panowie na pomysł, by zajmować się dziećmi wpadli już w dojrzałym wieku. Zdecydowali się na to z różnych powodów, jednak obaj przyznają, że praca z dziećmi stanowi dla nich niezwykle ważne doświadczenie.
- Nie mam odpowiedniego wykształcenia, ani wcześniejszych doświadczeń w pracy z dziećmi, poza opieką nad własnymi dziećmi, w którą byłem bardzo zaangażowany i młodzieńczymi doświadczeniami jako drużynowy w harcerstwie - opowiada Jarek. - Nie myślałem wcześniej, że mógłbym się sprawdzić w tym zawodzie, choć zawsze lubiłem dzieci. W pewnym momencie nastąpiło w moim życiu sporo zmian - rozwód, potem firma, którą prowadziłem, zaczęła gorzej funkcjonować, po wielu latach wróciłem do Warszawy. Zacząłem się zastanawiać jak od nowa wszystko poukładać. I wtedy znajoma, która miała dziecko i właśnie była w ciąży z kolejnym, poprosiła mnie o pomoc. Okazało się, że ta praca nie tylko sprawia mi przyjemność, ale też, że mam do niej predyspozycje i dobrze sobie radzę jako opiekun. Jestem człowiekiem spokojnym, którego niewiele rzeczy jest w stanie wyprowadzić z równowagi, przestraszyć. Przez pięć lat nie było sytuacji, w której bym spanikował czy nie wiedział co zrobić – opowiada.
W przeciwieństwie do Jarka, Jerzy nie ma własnych dzieci.
- Może to właśnie brak tego doświadczenia w życiu prywatnym sprawił, że chciałem dać sobie szansę, by zrealizować się w tej roli - mówi. - Pięć lat temu przeszedłem na wcześniejszą emeryturę. Teraz pracuję tylko na pół etatu, więc zacząłem się zastanawiać jak ten wolny czas wykorzystać. Pierwszym podopiecznym pana Jerzego był chłopak z ADHD.
- Nie było łatwo. Mój podopieczny bywał krnąbrny i agresywny. Myślę, że właśnie dlatego jego mama chciała opiekuna mężczyznę. Liczyła na to, że poprowadzę go "twardą ręką". Sądzę, że ją rozczarowałem, z natury jestem bowiem raczej "miękki". Po roku zrezygnowałem. Doszedłem do wniosku, że dobre chęci w tym przypadku to zbyt mało. Ten chłopiec potrzebował opiekuna z doświadczeniem, wykształceniem, odpowiednią wiedzą i umiejętnościami, pozwalającymi sobie z nim radzić. Mnie tego brakowało - ocenia Jerzy. - Zresztą, po tych pięciu latach, wciąż nie czuję się ani wykształcony, ani specjalnie doświadczony - dodaje. Pan Jarek pracował z dziećmi w różnym wieku - od maluchów do dzieci w wieku szkolnym. Opiekował się nimi w domu, odprowadzał do szkoły, organizował wycieczki.
- Nie umiem tylko gotować. Oczywiście zrobię kanapkę czy podam coś prostego, ale przygotowywanie obiadów mnie przerasta - dodaje ze śmiechem.
Jerzy w obowiązki domowe stara się nie ingerować zupełnie. - Ja jestem takim "nianiem na pół gwizdka" - mówi. - Rzadko zdarzało się, bym zostawał z dzieckiem w domu. Jako opiekun pracuję nie więcej niż 10 godz. tygodniowo, a najczęściej jest to około 6 godz. W większości przypadków moja rola ogranicza się do odebrania ze szkoły, wyjścia na spacer czy na plac zabaw, pokazania nowych miejsc. Np. w ubiegłym tygodniu razem z moim podopiecznym odkryliśmy manufakturę, w której robi się cukierki - opowiada. - Jestem takim pomocnikiem dla mamy czy babci w sprawowaniu opieki nad dziećmi. Moim zadaniem jest zadbać o bezpieczeństwo dziecka i sprawić, by dobrze się bawiło. Większość rodziców, którzy decydują się na opiekuna, nie szuka niani na pełen etat, tylko pomocnika, który zabierze dziecko ze szkoły, zorganizuje mu czas po zajęciach, przypilnuje malucha, gdy mama lub tata w drugim pokoju wykonują swoją telepracę.
- To najtrudniejsza sytuacja - zajmowanie się dzieckiem, gdy rodzic jest obok. Teoretycznie ustalamy zasadę. Mama lub tata teraz są zajęci, ja opiekuję się dzieckiem i mam decydujący głos. Ale dzieci są sprytne, a rodzice często mało konsekwentni. Umawiamy się, że cukierek po obiedzie i nie ma problemu, by dziecko to zaakceptowało. Ale wystarczy, że mama wyłoni się z pokoju, maluch biegnie i pyta czy może coś słodkiego. Mama się zgadza i już po umowie - mówi ze śmiechem pan Jarek. Jerzy mówiąc o opiece nad dzieckiem, nie używa słowa praca.
- Po pierwsze to zajęcie, które lubię. Coś co sprawia mi przyjemność. Po części robię to z czystego egoizmu. Jako niania mam okazję, by się poruszać, pośmiać, pobawić, pokazać małemu człowiekowi świat - jednym słowem spędzić czas znacznie przyjemniej i zdrowiej, niż gdybym siedział w domu przed telewizorem - opowiada ze śmiechem. - Poza tym pracując kilka godzin tygodniowo, zarabiam oczywiście niewiele. Nie mam też wysokich oczekiwań, wiem, że mam znacznie mniejszą wiedzę i doświadczenie od pań, które od lat zajmują się dziećmi na pełen etat, nie śmiałbym więc oczekiwać takich samych stawek jak one. To niewielki dodatek do moich dochodów, nie robię więc tego z powodów finansowych. Jerzy nie starał się nigdy o pracę na pełny etat. Jarek przeciwnie. - Czy mężczyzna może żyć z bycia nianią? To oczywiście zależy od tego, czy są i czy będą rodzice, którzy zdecydują się powierzyć swoje dzieci mężczyźnie. A takich jest niewielu. Jeśli jednak taka sytuacja się zdarza, to oczywiście da się z tego żyć. Stawki w
przypadku obu płci są podobne, więc pod tym względem panuje równouprawnienie - śmieje się pan Jarek. - Zdarzały mi się sytuacje, że zarabiałem w tym zawodzie po 20 zł za godzinę, co uważam za bardzo przyzwoity dochód. Największym problemem panów, którzy zdecydowali się na pracę w tym sfeminizowanym zawodzie, jest nastawienie społeczne.
- Mężczyzna nie budzi zaufania. Na 100 zgłoszeń, które wysyłam, odzywa się może 2 - 3 proc. osób. Rzadko kiedy dostaję też odpowiedź zwrotną dlaczego jakaś rodzina się na mnie nie zdecydowała, a szkoda, bo dla mnie to konkretna informacja, z której mógłbym zrobić użytek, coś zmienić, poprawić - tłumaczy. Zdaniem wielu ekspertów zaangażowanie do opieki nad dzieckiem mężczyzny w wielu sytuacjach może być bardzo pożądane. Szczególnie jeśli w domu brakuje męskiego wzorca. Panowie "nianie" to często także większa frajda dla dziecka.
- Nie umiem gaworzyć - przyznaje się Jarek - za to z przyjemnością tworzę z dzieckiem świat zabaw i fantazji. Nigdy nie nudzą mi się wspólne gry. Jerzy doskonale rozumie, dlaczego rodzice nie chcą powierzać swoich dzieci panom - opiekunom. - Wielu rodziców nigdy nie zaakceptuje mężczyzny jako niani. Świetnie ich rozumiem. Gdybym sam był ojcem, też nie wiem, czy bym się na to zdecydował. Szczególnie dziś, gdy ciągle słyszy się o strasznych rzeczach, jakich dzieci doświadczają ze strony dorosłych. Najgorsze co może zrobić kobieta niania, to nic w porównaniu z tym, jaką krzywdę dziecku może wyrządzić mężczyzna. Dlatego nigdy w życiu nie będę zachęcał: koniecznie zatrudniajcie mężczyzn jako opiekunów do dzieci - mówi. - Powiedziałbym raczej tak: sprawdzajcie kandydatów na nianie (bez względu na płeć), w każdy możliwy sposób, spróbujcie jednak odrzucić stereotyp i nie skreślajcie kandydata tylko dlatego, że nie jest kobietą! By zwiększyć swoje szanse na zatrudnienie, pan Jerzy nigdy nie odpowiada na ogłoszenie
telefoniczne.
- Kiedy ktoś słyszy w słuchawce głos mężczyzny, który deklaruje, że chce zająć się dzieckiem, od razu myśli - zboczeniec. Dlatego ja zawsze wysyłam maile. Wprawdzie i tak na każdą pozytywną odpowiedź przypada kilkanaście braków reakcji, ale rodzice mają czas by ochłonąć i spokojnie zastanowić się nad moją kandydaturą - wyjaśnia opiekun do dzieci. - Rodzice, którzy decydują się na takiego nietypowego opiekuna, to najczęściej osoby, które same także są nietypowe - przede wszystkim potrafią odrzucić stereotypowe myślenie i zaakceptować odmienność. Doszedłem więc do wniosku, że to zajęcie jest całkiem niezłym sposobem, żeby poznać interesujących ludzi. Niektórzy z nich mają też niezwykłe poczucie humoru. Z pewnością duży dystans mieli rodzice małej Lenki, byłej podopiecznej Jerzego.
- Lenka miała 2,5 roczku, gdy rodzice szukali dla niej niani. Byłem pewny, że takiego brzdąca nikt nie powierzy starszemu panu, bez doświadczenia w pracy z tak małymi dziećmi. W przypływie wisielczego humoru zdecydowałem się więc wysłać nietypowy anons. "Zdecydowanie odradzam zaangażowanie niejakiego Jerzego B. jako opiekuna do dziecka. Mało dyspozycyjny, to jedno, niezbyt doświadczony, to drugie, ale do tego wyjątkowo niesympatyczny, niech tylko Pani spojrzy na zdjęcie! Ta zmarszczka na czole niezbicie dowodzi jak najgorszych zamiarów, zwłaszcza wobec dzieci. Nie zatrudniłbym takiego osobnika nawet do malowania ścian! (...) Chylę kapelusza. Szczerze życzliwy. Jerzy B."
Okazało się, że antyreklama też jest reklamą i Jerzy został opiekunem Lenki, a potem kolejnych dzieciaków.
GV