Raport tygodniowy rynku akcji
Miniony tydzień na warszawskim parkiecie należy zaliczyć do bardzo udanych. Indeks największych półek zwiększył wzróść o prawie 5,7%, a WIG o 4,5%. To wyniki najlepsze od sześciu tygodni.
07.12.2009 | aktual.: 07.12.2009 14:55
Najważniejsze wydarzenia
- Polska gospodarka wzrosła w trzecim kwartale o 1,7%. To znacznie więcej, niż się spodziewano. Zdaniem prezesa Narodowego Banku Polskiego, Sławomira Skrzypka, ostatni kwartał będzie dla polskiej gospodarki tak samo dobry, jak trzeci. Przewiduje on, że inflacja w kolejnych miesiącach będzie się zmniejszała, spadając poniżej 2,5% w przyszłym roku.
- Wskaźnik aktywności gospodarczej PMI w polskim przemyśle wzrósł z 48,8 do 52,4 punktu w listopadzie. To największy wzrost od marca ubiegłego roku, a przekroczenie bariery 50 punktów oznacza wejście w fazę rozwoju.
- Ministerstwo Finansów szacuje, że inflacja w listopadzie wyniosła 3,3%
- Minister Finansów Jacek Rostowski zapewnił, że rząd nie planuje podwyższenia składki rentowej dla najlepiej zarabiających. Wcześniej o takiej możliwości mówił Michał Boni, szef Zespołu Doradców Strategicznych premiera.
- Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej szacuje, że stopa bezrobocia wyniosła w listopadzie 11,4%.
- Deficyt budżetowy po listopadzie sięgnął 24,5 mld zł. Do końca roku ma wynieść około 27 mld zł.
- Wskaźnik koniunktury w przemyśle, wyliczany przez Instytut Rozwoju Gospodarczego SGH w listopadzie obniżył się. To efekt sezonowy, gorszy poziom wskaźnika prawdopodobnie utrzyma się jeszcze w grudniu. Autorzy badania zwracają uwagę, że firmy odnotowały spadek produkcji i zamówień krajowych, jednak rosną zamówienia eksportowe.
- Europejski Bank Centralny utrzymał stopy procentowe na niezmienionym poziomie. Wysokość podstawowej stopy wynosi 1%.
- Gospodarka strefy euro wzrosła w trzecim kwartale o 0,4% w porównaniu do poprzednich trzech miesięcy. W skali roku skurczyła się o 4,1%. Według prognoz Komisji Europejskiej, w 2010 r. PKB wzrośnie o 0,1-0,5%, a inflacja wyniesie 0,9-1,7%.
Polska
Miniony tydzień na warszawskim parkiecie należy zaliczyć do bardzo udanych. Indeks największych półek zwiększył wzróść o prawie 5,7%, a WIG o 4,5%. To wyniki najlepsze od sześciu tygodni. Pokonane też zostały dotychczasowe maksima trwającej od 18 lutego tendencji wzrostowej. Ale jednocześnie trzeba powiedzieć, że obraz rynku wcale taki sielankowy nie jest. Przede wszystkim trzeba zwrócić uwagę na obroty. Maleją one od pięciu kolejnych tygodni, w minionym osiągając poziom najniższy od września.
Tym samym wiarygodność ustanawiania szczytów dziesięciomiesięcznej "hossy" jest zdecydowanie osłabiona. Zwykle kolejnym rekordom towarzyszy zwiększona aktywność inwestorów, skuszonych perspektywą zysków. Optymiści powiedzą, że to bardzo dobry znak, jest bowiem jeszcze miejsce na ostatnią, najbardziej dynamiczną falę zwyżki. Czyli euforię. Można jednak mieć poważne obawy, że ją zobaczymy. Po drugie, przebieg poszczególnych sesji to długie godziny marazmu, przerywane pojedynczymi "strzałami" popytu. Takie zrywy nie są oznaką siły rynku i przekonania inwestorów o trwałości tendencji. Łatwo zaś mogą zostać wykorzystane do pozbycia się akcji po bardziej atrakcyjnych cenach. To raczej wskazuje na fazę dystrybucji niż akumulacji.
Niejednoznaczne sygnały płyną też z obserwacji zachowania się wskaźników małych i średnich spółek. Wyłączając ostatnią, piątkową sesję, można było odnieść wrażenie, że mWIG40 prezentował się bardzo dobrze. Pokonał bez trudu poprzedni lokalny szczyt. Ale patrząc z dłuższej perspektywy, do rekordów jeszcze trochę mu brakuje. Wskaźnik najmniejszych firm nie zdołał nawet zbliżyć się do lokalnego szczytu z 17 listopada, nie mówiąc o dość odległym maksimum całej fali wzrostowej. Oba indeksy znajdują się w trwającej już prawie trzy i pół miesiąca tendencji bocznej. Biorąc pod uwagę, że do tej pory wyprzedzały one ruchy wskaźników szerokiego rynku i największych firm, nie rokuje to najlepiej na najbliższą przyszłość.
Różnic między zachowaniem się indeksów największych firm i szerokiego rynku a spółkami małymi i średnimi nie należy traktować jako ciekawostkę, lecz jako istotne wskazanie o charakterze fundamentalnym. Z licznych badań koniunktury, prowadzonych między innymi przez Główny Urząd Statystyczny, wynika, że poprawę warunków odczuwają firmy duże, małe zaś ciągle narzekają na napotykane kłopoty. Zwykle zaś jest tak, że to małe i średnie przedsiębiorstwa jako pierwsze odczuwają skutki poprawy w gospodarce. Stąd też można wyciągnąć wniosek, że zachowanie się indeksów dużych firm jest nieco przesadzone w porównaniu do stanu gospodarki. Czyli że czekać nas może korekta. Konkluzja ta znajduje potwierdzenie także w różnicy między obrazem wykresów za oceanem. Dow Jones i S&P500 wykazują względnie większą siłę niż wskaźnik Rusell 2000, ukazujący koniunkturę na rynku szerszym niż 30 czy 500 amerykańskich firm. Rusell jest jeszcze daleko od szczytów z października i listopada. Mało tego, w tym czasie została na wykresie tego
indeksu ukształtowana formacja podwójnego szczytu, zapowiadająca spadki. I spadki rzeczywiście wystąpiły. Pytanie, czy ta spadkowa sekwencja już się wyczerpała i czy Rusell wyprzedza zachowanie pozostałych amerykańskich indeksów.
W minionym tygodniu mWIG40 zyskał 3,6%, a sWIG80 wzrósł o 2,4%, czyli zdecydowanie słabiej niż WIG i WIG20. Swego rodzaju paradoksem jest, że jeszcze kilka - kilkanaście lat temu, wskaźniki małych i średnich spółek uznawane były - i słusznie - za najbardziej zmienne i podatne na spekulację. Teraz te cechy są bardziej typowe dla wskaźnika szerokiego rynku, a jeszcze bardziej w odniesieniu do WIG20. Europa
Główne europejskie rynki kończą tydzień zwyżką indeksów o około 3%, a więc bilansem znacznie lepszym niż Wall Street. Ale też o specjalnych powodach do radości nie można mówić. Indeksy poruszały się w dość specyficznym rytmie, składającym się z wielogodzinnego marazmu w trakcie kolejnych sesji i oczekiwaniu na sygnał zza oceanu. Reakcja zwykle była dość dynamiczna. Pod koniec tygodnia nastroje jednak wyraźnie się popsuły. Dopiero piątek przyniósł poprawę na wieść o niespodziewanie dobrych informacjach z amerykańskiego rynku pracy. W każdym razie tąpnięcie po informacjach z Dubaju zostało z małą nawiązką odrobione. Na więcej na razie trudno liczyć. Po dojściu do szczytu z sprzed dwóch tygodni, indeks we Frankfurcie przechodzi korektę. Znacznie gorzej wyglądają wskaźniki w Paryżu i Londynie. Do szczytu z połowy listopada sporo im jeszcze brakuje, nie przebyły nawet połowy straconego dystansu i także poddały się korekcie.
Nieźle radziły sobie giełdy naszego regionu, za wyjątkiem Bukaresztu i Sofii. Węgierski BUX zyskał 4,8%, a rosyjski RTS ponad 6,5%. Potężne zawirowania można było obserwować na parkiecie w Grecji. Po zamieszaniu z funduszem z Dubaju tamtejszy indeks stracił 26 listopada ponad 6%, kilka dni później zyskał ponad 7%. Grecja znalazła się na "czarnej liście" państw zagrożonych bankructwem. Ma ona potężny dług publiczny i deficyt budżetowy. Na liście tej znalazła się także Łotwa. Indeks giełdy w Rydze spada już od końca września i także mocno odczuł "dubajską grypę". Na drugim krańcu znalazła się giełda w Istambule. Po głębokim, 15% spadku, trwającym od końca października do końca listopada, nastąpiło w ostatnich dniach bardzo dynamiczne odbicie, w wyniku którego wskaźnik odrobił większą część strat. Akcje tureckich firm i banków są "ozdobą" portfeli wielu polskich i zagranicznych funduszy inwestycyjnych. Mimo powszechnie docenianych perspektyw tamtejszego rynku, widać, że potrafi on dostarczyć mocnych wrażeń. W
ciągu ostatnich trzech dni indeks ISE100 zyskał prawie 6%, a od ostatniego dołka z 23 listopada niemal 12%.
USA
Na amerykańskim parkiecie w ciągu minionych pięciu sesji nieznacznie na punkty wygrały byki. Właściwie trudno tu nawet mówić o wygranej, raczej o remisie. Ale gdyby oceniać także styl walki, to sytuacja wygląda zdecydowanie odmiennie. Trzymając się bokserskiego klimatu, niedźwiedzie stoją przy linach za podwójną gardą i ze spokojem kontrują bycze ataki. Liny "wiszą" na wysokości 1110 punktów i są dla byków nie do zdobycia. Każda próba wyjścia wyżej kończy się od kilku tygodni tak samo.
Niezależnie od tego, co dzieje się w Dubaju, w rejonie Chicago, w amerykańskich usługach czy przemyśle albo na rynku pracy. Byki są po prostu bezsilne, stoją na miękkich nogach i machają na oślep zleceniami kupna. A każda udana kontra niedźwiedzi deprymuje je coraz bardziej. Widać to było bardzo wyraźnie w czasie czwartkowej sesji, gdy po przewadze popytu, utrzymującej się przez cały czas trwania handlu, w ostatniej godzinie, bez żadnego widocznego "pozarynkowego" impulsu indeksy wylądowały na deskach. Nie lepiej było w piątek. Reakcja indeksów na rewelacyjne informacje o spadku bezrobocia do 10% i zmniejszeniu się liczby etatów w sektorze pozarolniczym o zaledwie 11 tys., a więc kilkunastokrotnie mniej niż się spodziewano, była wręcz niezauważalna. Po początkowej sporej zwyżce S&P500 zakończył dzień wzrostem o zaledwie 0,55%, a Dow Jones zyskał 0,22%.
Niby na rynku nic groźnego się nie dzieje, żadna poważniejsza korekta się nie pojawiła, ale najdłuższy w całej obecnej "hossie" ruch w bok jest coraz bardziej stresujący dla części inwestorów. Trwa on od czasu, gdy 9 listopada S&P500 z impetem pokonał poziom 1080 punktów. Od tego czasu indeksowi udało się jedynie dwukrotnie zamknąć dzień powyżej 1110 punktów. Czy tak długi i dynamiczny ruch w górę może zostać zakończony w taki właśnie sposób? Wydaje się to mało prawdopodobne. Możemy więc spodziewać się jeszcze sporych atrakcji, a jednym z ich elementów będzie pewnie jeszcze wyjście indeksów w górę. Powód zawsze się znajdzie, a pamiętając o zakończeniu czwartkowej sesji, nie jest on nawet potrzebny. Inwestorzy coraz słabiej zdają się reagować na wszelkie informacje płynące z gospodarki. Czyżby już siadali do podsumowania roku? Jeśli postanowią zrealizować zyski, przy wyjściu może zrobić się tłoczno.
Azja
Początek grudnia przyniósł radykalną zmianę sytuacji na azjatyckich parkietach. Jeśli ktoś liczył na rajd Świętego Mikołaja, to w pełnej krasie mógł go zobaczyć właśnie tu. Ale też tamtejsze giełdy mocno ucierpiały w poprzednich tygodniach. Wydawało się, że sytuacja na nich nie ma szans na poprawę w tym roku. A jednak. Tym razem największe wrażenie robiło to, co działo się na giełdzie w Tokio. Nikkei w ciągu pięciu sesji zyskał ponad 10%. To nieczęste wydarzenie na tym parkiecie. Indeks spadał jednak wcześniej już od końca sierpnia, tracąc w tym czasie około 16%. Poprzedni dołek z połowy lipca zadziałał jak hamulec bezpieczeństwa. Jednak ostatnią zwyżkę można traktować nie tylko jako zwykłe odreagowanie. Ma ona "podbudowę" fundamentalną. Japońska gospodarka przejawia sygnały wychodzenia z recesji, choć znów wisi nad nią groźba deflacji. Drugim impulsem, wpływającym na poprawę sytuacji na giełdzie, były posunięcia japońskiego rządu zmierzające do poprawienia płynności w sektorze finansowym i poluzowania
polityki pieniężnej. Po trzecie wreszcie, zwyżkę wspomogły deklaracje dotyczące ograniczenia aprecjacji jena wobec dolara.
Spadki zostały powstrzymane także na giełdzie w Chinach. Indeks Shanghai B-Share zwiększył swoją wartość od dołka z 27 listopada o ponad 7%. Tu jednak tendencja wzrostowa nie przebiega zbyt gładko. Ostatnio uległa wyraźnemu wyhamowaniu i chwilowej głębszej korekcie. Ale trudno się temu dziwić. Poprzednia fala wzrostowa, trwająca od końca września, była imponująca, szczególnie w jej końcowej fazie z połowy listopada. Perspektywy rozwoju chińskiej gospodarki działają na wyobraźnię inwestorów. Najnowsze prognozy Goldman Sachs mówią o zwyżce na giełdzie o 20-26% do końca przyszłego roku.
O prawie 3% wzrósł też indeks giełdy w Bombaju. To jednak dość skromny wynik, biorąc pod uwagę, że gospodarka Indii w trzecim kwartale zanotowała wzrost o 7,9%, największy od kilkunastu miesięcy. Ale też wzrosty na tamtejszej giełdzie trwają już od początku listopada i po wcześniejszej głębokiej korekcie, indeks zbliżył się do poprzedniego szczytu z połowy października. Roman Przasnyski
główny analityk
Gold Finance