"Rodzinni" zarabiają więcej
Ludzie „rodzinni” zarabiają więcej i zajmują wyższe stanowiska, niż samotnicy
13.02.2012 | aktual.: 13.02.2012 15:50
Bez silnych więzi rodzinnych kariery nie zrobisz. Z rodziną najlepiej wychodzi się na zdjęciu – głosi ludowa mądrość. I każdy z nas mógłby przytoczyć dziesiątki przykładów potwierdzających to powiedzenie. A to córka nie chce zajmować się starą, schorowaną matką, a to najlepszy kuzyn obiecał ci pracę i nie dotrzymał słowa, a to szwagier pożyczył 1000 złotych i nie zamierza oddać. Nasze pretensje i żale często są uzasadnione, a złość – słuszna. Nie zmienia to jednak faktu, że lepiej mieć wielu krewnych i powinowatych, niż być na świecie sam jak palec.
Jak twierdzą psycholodzy biznesu, zakotwiczenia w sieci rodzinnych powiązań i świadomość, że jesteśmy ogniwem w międzypokoleniowym łańcuchu istnień, daje nam poczucie bezpieczeństwa i komfortu. Jesteśmy wtedy lepiej przygotowani, by zmierzyć się z tym, co przynosi nam los. Zarówno w życiu prywatnym, jak i zawodowym. Według amerykańskich badań, ludzie „rodzinni” zarabiają więcej i zajmują wyższe stanowiska, niż samotnicy. Ci ostatni za to szybciej się załamują, wpadają w depresje, a nawet częściej popełniają samobójstwa.
Ładowanie akumulatorów
Marek Dawidowski, hurtownik spod Koszalina, jest bardzo zajętym przedsiębiorcą. Jego dzień pracy trwa zwykle 10-12 godzin. A i w domu odbiera telefony od kontrahentów oraz robi porządek z fakturami. Nie pamięta, kiedy ostatnio miał wolny weekend. Biznesmen nie ma czasu na książki, filmy i żeglowanie, które jest jego pasją od dzieciństwa. Ale natychmiast rzuca wszystkie obowiązki, gdy ma się u niego zjawić szwagier, siostra czy bratanica. Nie może go też zabraknąć na żadnym rodzinnych ślubie, chrzcinach czy – tym bardziej – pogrzebie.
- Nie wszystkich krewniaków lubię. Są tacy, których wręcz nie cierpię, bo mają podły charakter albo kiedyś postąpili wobec mnie nie fair. Nie znaczy to jednak, że będę się od nich odsuwał. Rodzina, jakakolwiek by była, zasługuje na szacunek – oświadcza Dawidowski. Wspaniałomyślność? Raczej egoizm i wyrachowanie – odpowiada zachodniopomorski przedsiębiorca.
– Moi koledzy biznesmeni, jak się już dorobią, zapominają o bliskich. Zamiast odwiedzić starszych rodziców, lecą na wakacje do Turcji czy Egiptu. Ja parę razy do roku odwiedzam swych staruszków na Kaszubach. Rodzinne spotkania i zloty są dla mnie jak ładowanie akumulatorów – podkreśla Marek Dawidowski.
Ale właściciel hurtowni nie zawsze był taki rodzinny. Gdy studiował na Politechnice Gdańskiej, myślał, że do szczęścia wystarczą mu tylko kumple i dziewczyny. Nawet wakacje spędzał ze swoją paczką z akademika. Razem jeździli nad morze i w góry. Zaś Kartuzy, skąd pochodzi, omijał szerokim łukiem. No i nie miał z tego powodu wyrzutów sumienia. Bo jak jeszcze chodził do liceum, prawie codziennie kłócił się z ojcem. Po maturze też nie mógł znaleźć z nim wspólnego języka. Więc tłumaczył sobie, że dopóki nie przyjeżdża do domu, napięcie między tatą a synem zanika.
Pewnego razu Dawidowski senior powiedział do Dawidowskiego juniora: „Bez rodziny to ty, dzieciaku, kariery nie zrobisz”. Młodziak zaśmiał się tylko. Bo w całej swej rodzinie nie widział nikogo, kto by mógł mu załatwić pracę, staż za granicą albo wkręcić go do biznesu.
- Inni w swych rodach mają ministrów, urzędników, dyrektorów, prezesów, biskupów. Albo choćby wujka w Ameryce, co śle dolary. U mnie cała rodzina to chłopi i robotnicy. Na żadną protekcję nie mogłem liczyć – stwierdza Marek Dawidowski. Dopiero wiele lat później zrozumiał, że jego ojcu wcale nie chodziło o protekcję czy nepotyzm. Tylko o siłę, jaką daje duża, trzymająca się razem rodzina. *Swoi pomogą *
Znaczenie więzi rodzinnych znakomicie ilustrują losy kolonistów z epoki zdobywania Dzikiego Zachodu i gorączki złota. Uczestnicy tych wypraw, często źle zorganizowanych, masowo ginęli – z powodu chorób, głodu, zimna, braku zapasów, ataków Indian i innych niesprzyjających okoliczności
. Historycy postanowili sprawdzić, wśród jakich osób śmiertelność była najwyższa. Ku swemu zdumieniu odkryli, że jak muchy padali rośli, młodzi mężczyźni, którzy na podbój nowych ziem wybrali się w pojedynkę. Przeżyły za to kruche staruszki podróżujące z krewnymi. Opłaciło się wybrać w daleką drogę ze swoimi.
Robin Dunbar, antropolog ewolucyjny, pisząc o amerykańskich pionierach, stwierdza, że nie chodzi tylko o to, że bliscy spieszą sobie z pomocą, choć jest to oczywiste, ale raczej o to, że krewni są dla nas wsparciem – emocjonalnym, społecznym, moralnym. „Człowiek otoczony rodziną, choćby się z nią kłócił, jest w jakiś sposób bardziej odporny, niż gdy trzyma się ze znajomymi” – zauważa profesor.
- Ta odporność przydaje się nie tylko w sytuacjach ekstremalnych, takich jak walka o życie. Ale także w codziennych, biznesowych sytuacjach. Na przykład kiedy walczę o ważny kontrakt albo gdy mam w sądzie sprawę przeciwko nieuczciwej konkurencji – wskazuje Marek Dawidowski.
To samo widzi u swoich pracowników: - Osoby mające dobry kontakt ze swoją bliższą i dalszą rodziną cechuje zupełnie inna motywacja. Jak coś idzie nie tak, szybko umieją się ogarnąć. I wrócić na właściwy tor. Bije od nich jakaś pewność siebie i duma. Tylko tacy ludzie mogą zajść w mojej firmie daleko.
Mirosław Sikorski/JK