Shinzo Abe potrzebuje więcej czasu

Japonia. Mimo że trzecia gospodarka świata nadal mocno kuleje, jej reformator wygrał kolejne wybory.

Shinzo Abe potrzebuje więcej czasu
Źródło zdjęć: © rp.pl | rp.pl

15.12.2014 | aktual.: 17.12.2014 11:17

Premier Japonii otrzymał w niedzielę to, czego pragnął, a mianowicie kolejne cztery lata na kontynuowanie eksperymentu znanego w Japonii i świecie pod nazwą abenomiki. W wyniku przedterminowych wyborów premier i jego Partia Liberalno-Demokratyczna mogą liczyć wraz z koalicyjnym ugrupowaniem na niemal dwie trzecie miejsc w 475- osobowym parlamencie.

- Japonia wraca - ogłosił Abe po swym niedawnym sukcesie wyborczym dwa lata temu. Miał na myśli gospodarczą odnowę Japonii, która boryka się od niemal trzech dekad z poważnymi trudnościami. Tym razem argumentował, że aby Japonia wróciła, musi mieć więcej czasu. Wyborcy to kupili, tym bardziej że będąca w rozsypce opozycja nie miała wiele do zaoferowania.

Tymczasem po początkowych sukcesach i wystrzeleniu trzech „strzał" - jak nazwał Abe swe pakiety reform - gospodarka znów buksuje. Niemal ?40-proc. dewaluacja jena doprowadziła wprawdzie do zwiększenia konkurencyjności japońskich towarów eksportowych, ale działa niekorzystnie dla importerów. Mierne są także efekty działań na rzecz ożywienia popytu wewnętrznego poprzez zwiększenie wydatków rządowych w rozbudowę infrastruktury. Zniwelowała je podwyżka podatku od sprzedaży z pięciu do ośmiu procent. W tej sytuacji kolejna podwyżka do 10 proc. została odłożona.

Nie daje na razie efektów i trzecia „strzała" w postaci deregulacji gospodarki. Przy tym dług wewnętrzny Japonii sięga 240 proc. PKB, co stanowi 65 punktów więcej niż zagrożonej bankructwem Grecji. Ale bogate japońskie społeczeństwo kupuje z przekonaniem obligacje rządowe, co pozwala premierowi Abe finansować w 40 proc. wydatki z emisji papierów dłużnych. Rekord świata, jeżeli chodzi o kraje wysoko rozwinięte.

Premiera Abe czekają w nowej kadencji nie tylko problemy z gospodarką. Jego przeciwnicy zarzucają mu dążenie do militaryzacji Japonii oraz amnezję historyczną. Przypominają wizytę w słynnej świątyni Yasakuni, miejscu pamięci poległych w wojnach, nie wyłączając zbrodniarzy z okresu II wojny światowej.

Jak i to, że tzw. kobiety pocieszycielki nie były bynajmniej zmuszane do prostytucji przez armię japońską w czasie II wojny. Zdaniem opozycji takie słowa miały świadczyć o historycznej amnezji 60-letniego dzisiaj premiera, który chciałby, aby Japonia zasługiwała na szacunek w świecie z racji swej potęgi gospodarczej, ale też przestała być krajem pacyfistycznym i nie miała już żadnych zahamowań w umacnianiu swej pozycji militarnej.

To w związku z interpretacją art. 9 konstytucji Japonii stanowiącego, że kraj nie będzie nigdy utrzymywał sił zbrojnych ani „innych środków służących wojnie" . Rząd premiera Abe dokonał latem tego roku „reinterpretacji" konstytucji, co zezwala na dozbrojenie armii ( sił samoobrony, jak nazywa się armia) w sprzęt ofensywny, zwiększenie wydatków na obronę oraz większy udział Japonii w międzynarodowych misjach pokojowych. Sprawa ta wywołuje ogromne kontrowersje w japońskim społeczeństwie, mimo argumentacji rządu, że zmiana zasad funkcjonowania sił zbrojnych okazała się niezbędna w obliczu agresywnej polityki Chin zgłaszających roszczenia do wysp Senkaku/Diaoyu na Morzu Wschodniochińskim.

- Można mieć nadzieję, że gorąca faza tego konfliktu należy już do przeszłości - tłumaczy „Rz" Gudrun Wacker z berlińskiego think tanku Fundacja Nauka i Polityka. Jej zdaniem zarówno Pekin, jak i Tokio zdają sobie sprawę, że wzrost napięcia szkodzi gospodarce, która jest obecnie priorytetem w obu stolicach.

W Japonii ma jeszcze wymiar w postaci obietnic Abe, że do 2020 roku kobiety będą stanowiły 30 proc. członków rad nadzorczych dużych firm. Zdaniem Goldman Sachs podniesie to produkt krajowy o 15 proc.

Wybrane dla Ciebie
Komentarze (0)